Выбрать главу

Posłaniec wstał przerażony. Hong wciągnął grubą rękawicę i ujął rękojeść miecza.

— Broda do góry!

— Panie…

— Otwórz szeroko oczy!

Ten rozkaz był całkiem zbyteczny. Pan Hong spojrzał uważnie na maskę zgrozy, zauważył niewielki ruch, kiwnął głową, po czym jednym, niemal baletowym ruchem wyrwał gorące ostrze z paleniska, odwrócił się, pchnął…

Rozległ się bardzo krótki krzyk, a potem dłuższe syczenie.

Pan Hong pozwolił skrytobójcy osunąć się na podłogę. Potem wyrwał miecz z ciała i obejrzał parujące ostrze.

— Hm… — mruknął. — Ciekawe…

Zauważył przerażonego posłańca.

— Jeszcze tu jesteś?

— Nie, panie.

— Zrób, co mówiłem.

Pan Hong obrócił klingę tak, by odbijała światło. Starannie zbadał powierzchnię.

— I jeszcze, no… Czy mam przysłać służbę, żeby usunęła to, eee… ciało?

— Co? — Pan Hong zamyślił się głęboko.

— Ciało, panie?

— Jakie ciało? A tak. Zajmij się tym.

* * *

Ściany były przepięknie dekorowane. Nawet Rincewind to zauważył, choć przesuwały się obok zamglone szybkością. Na niektórych wymalowano cudowne ptaki, czasem górskie pejzaże albo gęstwy listowia, a każdy liść czy pąk przedstawiony był ze wszystkimi szczegółami za pomocą kilku ledwie pociągnięć pędzelka.

Ceramiczne lwy patrzyły groźnie z marmurowych piedestałów. Przy ścianach korytarza stały wazy większe od Rincewinda.

Lakierowane drzwi otwierały się przed gwardzistami. Rincewind przelotnie dostrzegał wielkie, ozdobne i puste komnaty ciągnące się po obu stronach.

Wreszcie minęli kolejne drzwi i został rzucony na drewnianą podłogę. W podobnych okolicznościach, jak się już nieraz przekonał, lepiej nie podnosić głowy.

Po chwili odezwał się dumny głos.

— Co masz do powiedzenia na swoją obronę, nędzna wszo?

— No więc ja…

— Milcz!

Aha. Czyli to miała być taka rozmowa…

Inny głos, starczy, zgrzytliwy i sapiący, powiedział:

— Gdzie jest wielki… wezyr?

— Oddalił się do swych komnat, o wspaniały. Wyjawił, że boli go głowa.

— Wezwijcie go… natychmiast.

Rincewind, z nosem przyciśniętym mocno do podłogi, doszedł do kolejnych wniosków. Wielki wezyr zawsze źle wróżył; na ogół oznaczał, że pojawią się propozycje dzikich koni i rozgrzanych do czerwoności łańcuchów. A kiedy kogoś nazywano „o wspaniały”, było właściwie pewne, że nie warto się odwoływać.

— To jest… buntownik, nieprawdaż? — Zdanie to zostało raczej wychrypione niż wypowiedziane.

— Rzeczywiście, o wspaniały.

— Myślę, że chętnie przyj… rzę się bliżej.

Rincewind usłyszał pomruk dowodzący, że grupa osób została zaskoczona tym żądaniem. Potem zgrzytnęły przesuwane meble. Miał wrażenie, że na granicy pola widzenia dostrzega kołdrę. Widocznie ktoś pchał łóżko…

— Niech on… wstanie.

Bulgot w środku zdania przypominał resztkę wody spływającą z wanny do otworu ściekowego. Chlupotał niczym cofająca się fala.

Po raz kolejny Rincewind dostał kopniaka w nerki, polecenie wyrażone w prostym esperanto brutalności. Wstał.

To rzeczywiście było łoże, i to chyba największe, jakie w życiu oglądał. Na nim, okryty brokatami i niemal zagubiony wśród poduszek, leżał starzec. Rincewind nie widział jeszcze człowieka wyglądającego na tak chorego. Starzec miał twarz bladą z zielonkawym odcieniem; żyły pod skórą dłoni przypominały robaki w słoju.

Cesarz miał wszystkie charakterystyczne cechy trupa, tyle że — jak się okazało — wyjątkowo żywotnego.

— Czyli… to jest ten nowy Wielki Mag, o… którym tyle czytaliśmy, czy… tak?

Kiedy mówił, wszyscy cierpliwie przeczekiwali bulgot w środku zdania.

— No więc… — zaczął Rincewind.

— Milcz!

Rincewind wzruszył ramionami.

Nie wiedział, czego się spodziewać po cesarzu. Jednak w wyobraźni przewidział to stanowisko dla potężnego, tłustego człowieka z licznymi pierścieniami na palcach. Tymczasem rozmowa z tym tutaj tylko o włos różniła się od nekromancji.

— Możesz pokazać nam jeszcze jakieś… czary, Wielki Magu?

Rincewind zerknął na szambelana.

— Właś…

— Milcz!

Cesarz skinął dłonią, zabulgotał z wysiłku i spojrzał pytająco. Rincewind postanowił spróbować jeszcze raz.

— Znam dobry czar — powiedział. — Sztuczka ze znikaniem.

— Możesz ją nam po… kazać?

— Tylko jeśli wszyscy pootwierają drzwi i odwrócą się plecami.

Wyraz twarzy cesarza nie zmienił się wcale. Cały dwór zamilkł. Potem zabrzmiał dźwięk, jakby kilka królików śmiertelnie się zakrztusiło.

Cesarz się śmiał. Kiedy stało się to oczywiste, wszyscy inni także wybuchnęli śmiechem. Nikt nie zyskuje takiego aplauzu jak człowiek, któremu łatwiej jest posłać kogoś na śmierć, niż wyjść do toalety.

— Co z tobą… poczniemy? — zapytał. — Gdzie jest… wielki… wezyr?

Dworzanie się rozstąpili.

Rincewind zaryzykował spojrzenie w bok. Gdy człowiek raz dostanie się w ręce wielkiego wezyra, jest już właściwie martwy. Wielcy wezyrowie zawsze są spiskującymi megalomanami. Prawdopodobnie takie są warunki zatrudnienia na tym stanowisku: „Czy jesteś przebiegłym, zdradzieckim, intrygującym szaleńcem? To świetnie, zostaniesz więc moim najbardziej zaufanym ministrem”.

— Ach, pan… Hong — ucieszył się cesarz.

— Łaski? — zaproponował Rincewind.

— Milcz! — wrzasnął szambelan.

— Powiedz mi, panie… Hong — rzekł starożytny cesarz — jaka jest kara dla… cudzoziemca… wkraczającego do Zakazanego Miasta?

— Usunięcie wszystkich kończyn, uszu i oczu, a następnie wypuszczenie na wolność — odparł pan Hong.

Rincewind podniósł rękę.

— Pierwsze wykroczenie?

— Milcz!

— Zwykle staramy się dopilnować, by nie było już drugiego — zapewnił pan Hong. — Co to za osobnik?

— Podoba mi się — oświadczył cesarz. — Chyba go… zatrzymam. Śmieszy… mnie.

Rincewind otworzył usta.

— Milcz! — ryknął szambelan, zapewne niezbyt rozsądnie w świetle ostatnich wydarzeń.

— Eee… czy on mógłby przestać wrzeszczeć „milcz” za każdym razem, kiedy próbuję coś powiedzieć? — spytał Rincewind.

— Oczywiście… Wielki Magu — zgodził się cesarz. Skinął na gwardzistów. — Zabierzcie stąd… szambelana i ode… tnijcie mu wargi.

— O wspaniały, ja…

— I uszy… także.

Nieszczęśnika wywleczono z komnaty. Zatrzasnęły się lakierowane skrzydła drzwi. Dworzanie skwitowali zajście oklaskami.

— Czy chciałbyś… popatrzeć, jak… je zjada? — zaproponował cesarz z radosnym uśmiechem. — To kapi… talna zabawa.

— Uhahaha — odparł Rincewind.

— Słuszna decyzja, panie — stwierdził pan Hong.

Odwrócił się w stronę maga i ku jego ogromnemu zdumieniu, ale i przerażeniu, mrugnął porozumiewawczo.

— O wspaniały — odezwał się pulchny dworzanin. Padł na kolana, odbił się lekko i zbliżył lękliwie do cesarza. — Zastanawiam się, czy może jest całkiem rozsądne, by okazywać taką łaskę owemu cudzoziemskiemu de…

Cesarz pochylił głowę. Rincewind mógłby przysiąc, że osypał się kurz.

W grupie dworzan nastąpiło delikatne poruszenie. Choć zdawało się, że nikt nie popełnił takiej niestosowności jak przesunięcie choćby stopy, jednak wokół klęczącego pojawił się rosnący pas pustej przestrzeni.