Выбрать главу

Cesarz się uśmiechnął.

— Twoja troska zasługuje na… pochwałę — powiedział. Dworzanin pozwolił sobie na pełen ulgi uśmiech. Cesarz dodał: — Jednak twoja arogancja… już nie. Zabijcie go powoli… niech to trwa kilka… dni.

— Aargh!

— Is… totnie. Dużo wrzącego… oleju.

— Znakomity pomysł, panie — pochwalił pan Hong.

Cesarz znów spojrzał na Rincewinda.

— Jestem pewien, że… Wielki Mag jest… moim przyjacielem — wycharczał.

— Ahahaha — zapewnił Rincewind.

Znajdował się już w takich sytuacjach, bogowie świadkami. Ale dotąd stawał przed kimś… no, zwykle przed kimś podobnym do Honga, a nie wobec takiego niemal trupa, który tak daleko pogrążył się w obłęd, że normalności nie sięgał nawet długim kijem.

— Będziemy się do… skonale bawili — obiecał cesarz. — Dużo o… tobie czytałem.

— Ahahaha.

Cesarz znów skinął dworzanom ręką.

— Udam się teraz na spoczynek.

Zebrani zaczęli ostentacyjnie ziewać. Najwyraźniej nikt tu nie kładł się spać później od cesarza.

— Panie — odezwał się znużonym głosem pan Hong. — Co każesz nam uczynić z twoim tym oto Wielkim Magiem?

Starzec obrzucił Rincewinda spojrzeniem, jakie zwykle zyskuje prezent w chwili, gdy kończą się baterie.

— Wsadźcie go do specjalnego… lochu. Na razie.

— Tak, panie. — Pan Hong skinął na gwardzistów.

Wywlekany Rincewind zdążył się jeszcze obejrzeć. Cesarz leżał nieruchomo wśród poduszek i chyba całkiem o nim zapomniał.

— Zwariował czy co? — zapytał.

— Milcz!

Rincewind przyjrzał się gwardziście, który to powiedział.

— Z taką gębą człowiek łatwo może się tu wpakować w kłopoty — mruknął pod nosem.

* * *

Pan Hong zawsze wpadał w depresję, myśląc o ogólnym stanie ludzkości. Często wydawała mu się skażona. Brakowało jej koncentracji. Weźmy taką Czerwoną Armię. Gdyby to on był buntownikiem, cesarz zginąłby w zamachu już kilka miesięcy temu, a kraj stałby teraz w ogniu, z wyjątkiem części zbyt wilgotnych, by się paliły. A ci? Mimo tylu wysiłków ich pomysłem na działalność rewolucyjną były dyskretne ulotki na murach, głoszące hasła w stylu „Nieprzyjemności dla oprawców w dogodnej chwili”.

Próbowali podpalać strażnice. Dobrze — tak powinna wyglądać rewolucja, szkoda jednak, że najpierw starali się umówić z gwardzistami. Dużo wysiłków kosztowało pana Honga wywołanie wrażenia, że Czerwona Armia w ogóle odnosi jakieś zwycięstwa.

Cóż, dał im Wielkiego Maga, w którego tak szczerze wierzyli. Teraz nie mieli już nic na swoje usprawiedliwienie. Sądząc po wyglądzie, ten nędznik był tak tchórzliwy i pozbawiony talentów, jak pan Hong oczekiwał. Armia przez niego prowadzona albo ucieknie, albo pozwoli się wybić, otwierając drogę kontrrewolucji.

Kontrrewolucja na pewno nie będzie taka nieskuteczna. Pan Hong już tego dopilnuje.

Ale sprawy trzeba załatwiać po kolei. Wszędzie czają się wrogowie. Podejrzliwi wrogowie. Ścieżka człowieka ambitnego wiedzie po słowiczej podłodze: jeden fałszywy krok, a zaśpiewają deski. To przykre, że Wielki Mag okaże się takim specjalistą od zamków. Dziś w nocy bloku więziennego pilnują ludzie pana Tanga. Oczywiście, gdyby Czerwonej Armii udało się uciec, na pana Tanga nie padnie żadne podejrzenie…

Pan Hong zaryzykował cichy chichot, gdy powracał do swoich komnat. Dowód, to najważniejsze. Nie może być żadnych dowodów. Zresztą wkrótce nie będzie to miało znaczenia. Nic nie jednoczy ludu lepiej niż przerażająca, krwawa wojna. A fakt, że Wielki Mag — czyli dowódca straszliwej armii buntowników — jest złowrogim cudzoziemskim wichrzycielem, stanie się iskrą, która podpali fajerwerki.

A potem… Ankh-Morpork [sikający pies].

Hunghung było stare. Kultura opierała się na tradycji, układzie pokarmowym bawołu i zdradzie. Pan Hong doceniał wszystkie trzy elementy, ale nie sumowały się one we władzę nad światem, a tę cenił przede wszystkim. Pod warunkiem, że zostanie osiągnięta przez pana Honga.

Gdybym był tradycyjnym typem wielkiego wezyra, pomyślał, siadając przy stoliku do herbaty, w tej chwili zanosiłbym się śmiechem.

Zamiast tego uśmiechnął się tylko do siebie.

Czas zajrzeć do kufra? Nie. Niektórym rzeczom oczekiwanie dodaje wartości.

* * *

Wózek inwalidzki Wściekłego Hamisha spowodował, że odwróciło się za nimi kilka głów, jednak nie padły żadne komentarze. Nadmierna ciekawość nie była cechą zwiększającą szansę przetrwania w Zakazanym Mieście. Ludzie skupiali się na pracy, która polegała chyba na nieskończonym przenoszeniu korytarzami stosów papierów.

Cohen przyjrzał się temu, co trzymał w ręku. Przez dziesiątki lat walczył rozmaitą bronią: mieczami naturalnie, ale też łukami, włóczniami, maczugami… Właściwie, kiedy się zastanowić, to praktycznie wszystkim.

Oprócz tego…

— Wcale mi się to nie podoba — stwierdził Truckle. — Dlaczego niesiemy kawałki papieru?

— Ponieważ jeżeli w takim miejscu niesiesz kawałek papieru, nikt nie zwraca na ciebie uwagi — wyjaśnił Saveloy.

— Dlaczego?

— Co?

— To… taka magia.

— Lepiej bym się czuł, jakby to była broń.

— Prawdę mówiąc, papier może być bronią potężniejszą od wszystkich innych.

— Wiem. Właśnie się skaleczyłem — poskarżył się Mały Willie, ssąc palec.

— Co?

— Spójrzcie na to z innej strony, panowie — zaproponował Saveloy. — Oto jesteśmy w Zakazanym Mieście i nikt przy tym nie zginął.

— Tak. I dlatego tak… choroba… narzekamy — odparł Truckle.

Saveloy westchnął. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki Truchle używał słów. Nieważne, co naprawdę mówił, słyszało się to, co rzeczywiście miał na myśli. Mógłby samo powietrze doprowadzić do rumieńców, mówiąc „urwał nać”.

* * *

Drzwi zatrzasnęły się za Rincewindem. Potem jeszcze stuknęły zapadające rygle.

Cele Imperium były całkiem podobne do tych w domu. Kiedy chce się uwięzić stworzenie tak pomysłowe jak typowa istota ludzka, zwykle polega się głównie na solidnych, staroświeckich żelaznych prętach i dużych ilościach kamieni. Wyglądało na to, że ten uświęcony tradycją wzorzec przyjęto tutaj już od dawna.

Cóż, trzeba przyznać, że z cesarzem nie poszło najgorzej. Ale z jakiegoś powodu fakt ten nie dodawał otuchy. Starzec sprawił wrażenie człowieka równie groźnego dla przyjaciół, jak dla wrogów.

Rincewind wspomniał Macarona Jacksona, jeszcze z czasów, kiedy dopiero zaczynał studia. Wszyscy chcieli przyjaźnić się z Macaronem, ale nie wiadomo czemu, kiedy człowiek trafił już do jego bandy, stale ktoś po nim deptał, ścigała go Straż Miejska albo obrywał w bójkach, których wcale nie zaczynał. Tymczasem Macaron znajdował się gdzieś na granicy całego zamieszania i śmiał się tylko.

Poza tym cesarz nie stał już u drzwi Śmierci, ale był w korytarzu, podziwiał dywan i wygłaszał komentarze na temat wieszaka. I nie trzeba być politycznym geniuszem, by wiedzieć, że kiedy ktoś taki umiera, rachunki zostają wyrównane, zanim jeszcze ostygnie ciało. Osoba publicznie nazwana przyjacielem ma oczekiwaną długość życia kojarzoną zwykle ze stworzeniami, które o zachodzie słońca unoszą się nad strumieniem pełnym pstrągów.