— To rozsądne — stwierdził Rincewind. — Kiedy dookoła trwa wojna, weź sobie wolny dzień. To moje motto.
— Nie, nie zrozumiałeś. To był specjalny latawiec. Pochwycił błyskawicę na niebie, a Wielki Mag uwięził ją w butelkach. Potem wziął zwykłe błoto i… wypiekając je w błyskawicy, uformował z niego armię.
— Nie słyszałem o takich zaklęciach.
— Mają też zabawne pomysły na temat reinkarnacji…
Rincewind zgodził się. Zapewne mają. Pomagały im chyba przetrwać te długie bawole godziny: wiecie, kiedy umrę, mam nadzieję powrócić jako… jako człowiek trzymający na sznurku bawoła, ale odwróconego w inną stronę.
— Eee… nie. Oni wcale nie myślą, że człowiek powraca — tłumaczył Dwukwiat. — No… użyłem niewłaściwego słowa, prawda? Trochę ten język zapomniałem. Myślałem o preinkarnacji. To jak reinkarnacja, tylko na odwrót. Uważają, że rodzisz się, zanim umrzesz.
— Coś takiego… — Rincewind skrobał tynk. — Zadziwiające! Narodziny przed śmiercią? Życie przed śmiercią? Ludzie chyba strasznie się podniecają, kiedy o tym słyszą.
— To nie jest dokładnie… Hm, wszystko łączy się z przodkami. Trzeba zawsze szanować przodków, bo pewnego dnia można zostać jednym z nich i… Czy ty mnie słuchasz?
Kawałeczek tynku wypadł ze szczeliny. Całkiem nieźle jak na dziesięć minut pracy, pomyślał Rincewind. Przed następnym zlodowaceniem wydostaniemy się stąd…
Zauważył nagle, że pracuje przy ścianie łączącej jego celę z celą Dwukwiata. Poświęcenie kilku tysięcy lat, by otworzyć przejście do sąsiedniego lochu, to jednak marnowanie czasu.
Zaczął przy innej ścianie. Skrob… Skrob…
Rozległ się przeraźliwy krzyk.
Skrobskrobskrob…
— Brzmi to, jakby cesarz się obudził — stwierdził z dziury w murze głos Dwukwiata.
— I urządza sobie poranne tortury, co?
Rincewind zaczął stukać w wielkie bloki odłamkiem kamienia.
— To właściwie nie jego wina. Po prostu nie zna się na ludziach.
— Naprawdę?
— Wiesz, że dzieci często przechodzą etap wyrywania muchom skrzydełek?
— Ja nigdy tego nie robiłem — zapewnił Rincewind. — Nie można ufać muchom. Wydają się małe, ale mogą się okazać paskudne.
— Dzieci ogólnie, chciałem powiedzieć.
— Tak? I co?
— On jest cesarzem. Nikt nie ośmielił się mu powiedzieć, że to niewłaściwe. To tylko kwestia, no wiesz, większej skali. Wszystkie pięć rodów walczy między sobą o tron. On sam, żeby zostać cesarzem, zabił swojego bratanka. Nikt mu nie powiedział, że nie należy zabijać ludzi dla zabawy. Przynajmniej nikt nigdy nie zdołał dokończyć pierwszego zdania. A Hongowie, Fangowie, Tangowie, Sungowie i McSweeneyowie zabijają się nawzajem od tysięcy lat. To element królewskiej sukcesji.
— McSweeneyowie?
— Bardzo stary ród.
Rincewind z ponurą miną kiwnął głową. To przypominało zapewne hodowlę koni. Jeśli system premiuje zwycięstwem zdradzieckich morderców, w końcu zaczyna się hodować niezwykle zdradzieckich morderców. Prowadzi to do sytuacji, kiedy strach pochylić się nad kołyską…
Rozległ się kolejny krzyk.
Rincewind zaczął kopać kamienie.
Klucz przekręcił się w zamku.
— Oho! — zawołał Dwukwiat.
Ale drzwi pozostały zamknięte.
Po chwili Rincewind podszedł do nich i na próbę szarpnął za ciężki żelazny pierścień.
Drzwi uchyliły się na zewnątrz, ale niezbyt daleko, gdyż bezwładne ciało strażnika stanowi dość niezwykłą, lecz skuteczną blokadę.
Przy kluczu w zamku wisiało kółko z innymi kluczami.
Niedoświadczony więzień natychmiast rzuciłby się do ucieczki. Ale Rincewind ukończył studia doktoranckie na kierunku pozostawania przy życiu. Wiedział, że w takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem jest uwolnienie wszystkich więźniów. Potem należy klepnąć każdego z nich w ramię, szepnąć: „Szybko! Idą po ciebie!”, a następnie usiąść w miłym i spokojnym miejscu, dopóki pogoń nie zniknie w oddali.
Najpierw otworzył drzwi celi Dwukwiata.
Niski człowieczek był chudszy i brudniejszy, niż go zapamiętał. Miał też rzadką brodę. Zachował jednak swą podstawową cechę, którą Rincewind tak dobrze poznał — szeroki, promienny, a przede wszystkim ufny uśmiech. Ten uśmiech sugerował, że cokolwiek złego przytrafia się właścicielowi, jest z pewnością zabawną pomyłką i bez żadnych wątpliwości zostanie wkrótce wyjaśnione przez rozsądnych ludzi.
— Rincewind! To naprawdę ty! Nie sądziłem, że jeszcze cię kiedyś zobaczę! — zawołał.
— Tak, moje myśli biegły zbliżonym torem — odparł Rincewind.
Dwukwiat zauważył ciało strażnika przed celą.
— Nie żyje? — zapytał.
— Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa.
— Ty go zabiłeś?
— Byłem w celi!
— Coś takiego… Niezła sztuczka.
Rincewind pamiętał, że mimo kilku lat doświadczania twardych faktów w tej kwestii, Dwukwiat nigdy nie chciał zrozumieć, że jego towarzysz dysponuje takimi zdolnościami magicznymi jak pospolita mucha domowa. Nie warto było nawet go przekonywać, gdyż wtedy do listy nieistniejących zalet Rincewinda dodawał jeszcze skromność.
Rincewind spróbował dopasować klucze do innych zamków. Z cel wychodzili ludzie w łachmanach i mrugali niepewnie w odrobinę lepszym oświetleniu. Jednym z nich — musiał trochę się odwrócić, by zmieścić swe ciało w wąskich drzwiach — okazał się Trzy Zaprzężone Woły. Sądząc z wyglądu, został mocno pobity, choć może po prostu ktoś usiłował zwrócić jego uwagę.
— To jest Rincewind — oznajmił z dumą Dwukwiat. — Wielki Mag. Wiecie, choć siedział w celi, zdołał zabić strażnika.
Uprzejmie obejrzeli zwłoki.
— Właściwie to nie ja — zaprotestował Rincewind.
— Jest także skromny.
— Niech żyje sprawa ludu! — powiedział Trzy Zaprzężone Woły przez spuchnięte wargi.
— Dla mnie kufel! — odparł Rincewind. — Tu być klucze do cela, ty wypuścić ludzi już, rach-ciach-ciach.
Któryś z uwolnionych więźniów pokuśtykał na koniec korytarza.
— Tutaj też leży zabity strażnik! — poinformował.
— To nie ja — jęknął Rincewind. — Owszem, chciałem może, żeby padł trupem, ale…
Ludzie odsunęli się lekko. Lepiej nie przebywać zbyt blisko człowieka, który jest zdolny do takich życzeń.
Gdyby działo się to w Ankh-Morpork, ktoś by pewnie zapytał: „Ach tak, magicznie pchnął ich nożem w plecy?”. Ale to dlatego, że w Ankh-Morpork znali Rincewinda, a poza tym wiedzieli, że jeśli mag naprawdę chciał kogoś zabić, ten ktoś nie miał już pleców do wbijania noża.
Trzy Zaprzężone Woły pokonał jakoś techniczne problemy związane z dopasowywaniem kluczy. Kolejne drzwi stawały otworem…
— Kwiat Lotosu? — ucieszył się Rincewind.
Przytuliła się do ramienia Trzech Zaprzężonych Wołów i uśmiechnęła radośnie do Rincewinda. Inni członkowie kadry wychodzili za nią z celi.
I nagle, ku zdumieniu Rincewinda, Kwiat Lotosu zauważyła Dwukwiata, pisnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Długie trwanie córczynym afektom! — zaintonował Trzy Zaprzężone Woły.
— Zamknąć pokrywę przed uderzeniem! — odparł Rincewind. — Tego… O co tu właściwie chodzi?
Bardzo mały żołnierz Czerwonej Armii pociągnął go za rękaw.
— To jej tata — powiedział.
— Nigdy nie mówiłeś, że masz dzieci!