Выбрать главу

— Na pewno mówiłem. Często. — Dwukwiat wyplątał się z uścisku. — Zresztą… to przecież dozwolone.

— Jesteś żonaty?

— Byłem, owszem. Musiałem ci o tym wspomnieć.

— Pewnie akurat przed czymś uciekaliśmy. Czyli jest gdzieś pani Dwukwiatowa, tak?

— Była przez jakiś czas. — Na moment wyraz niemalże gniewu przemknął po nadnaturalnie dobrodusznym obliczu Dwukwiata. — Niestety, już nie.

Rincewind odwrócił głowę, gdyż było to lepsze niż oglądanie twarzy dawnego towarzysza.

Piękny Motyl także wyszła z celi. Stanęła przy drzwiach ze złożonymi dłońmi i skromnie spuszczonym wzrokiem.

Dwukwiat podbiegł do niej.

— Motyl!

Rincewind spojrzał w dół, na czerwonoarmistkę z królikiem.

— To też jego córka, Perło?

— Aha.

Niski człowieczek podszedł do Rincewinda, ciągnąc za sobą dziewczęta.

— Znasz moje córki? — zapytał. — To jest Rincewind, który…

— Mieliśmy już przyjemność — przerwała mu surowo Motyl.

— Jak się tu znaleźliście?

— Walczyliśmy ze wszystkich sił — odparła Motyl. — Ale po prostu było ich zbyt wielu.

— Mam nadzieję, że nie próbowaliście wyrywać im broni — rzekł Rincewind tak sarkastycznie, jak tylko się ośmielił.

Motyl rzuciła mu tylko ponure spojrzenie.

— Przepraszam — powiedział szybko.

— Zioła twierdzi, że odpowiedzialny jest system — wtrąciła Kwiat Lotosu.

— Założę się, że opracował już lepszy. — Rincewind popatrzył na grupę więźniów. — Tacy jak on zwykle tak mają. A właściwie gdzie on się podział?

Dziewczęta obejrzały się równocześnie.

— Nie widzę go tutaj — zdziwiła się Kwiat Lotosu. — Ale myślę, że kiedy gwardziści nas zaatakowali, oddał życie za sprawę.

— Dlaczego?

— Bo zawsze mówił, że to zrobi. Wstyd mi, że sama postąpiłam inaczej. Ale oni chyba chcieli nas schwytać, nie pozabijać.

— Nie widziałam go — powiedziała Motyl. Ona i Rincewind porozumieli się wzrokiem. — Myślę, że może… już go tam… nie było.

— Chcesz powiedzieć, że był już pojmany?

Motyl znowu zerknęła na Rincewinda. Magowi przyszło do głowy, że o ile Kwiat Lotosu odziedziczyła wizję świata po Dwukwiacie, Motyl musiała mieć ją po matce. Myślała bardziej jak Rincewind, to znaczy jak najgorzej o każdym.

— Możliwe — przyznała niechętnie.

— Poniósł znaczącą ofiarę dla wspólnego dobra — oświadczył Trzy Zaprzężone Woły.

— Co minutę jeden się rodzi — odparł Rincewind.

Motyl opanowała się szybko.

— Jednakże — rzekła — musimy jak najlepiej wykorzystać tę okazję.

Zmierzający już do schodów Rincewind zamarł.

— Co dokładnie masz na myśli? — spytał.

— Nie rozumiesz? Jesteśmy wolni wewnątrz Zakazanego Miasta!

— Nie ja. Ja tam nigdy nie jestem wolny. Zawsze jestem szybki.

— Wrogowie sprowadzili nas tutaj, ale odzyskaliśmy wolność…

— Dzięki Wielkiemu Magowi — wtrąciła Kwiat Lotosu.

— …i naszym obowiązkiem jest walczyć!

Podniosła miecz zabitego strażnika i machnęła nim dramatycznie.

— Musimy zburzyć pałac, tak jak sugerował Zioła!

— Jest was tylko trzydziestka! — zaprotestował Rincewind. — To żadna burza. Najwyżej przelotna mżawka.

— W Zakazanym Mieście są tylko nieliczni gwardziści. Jeśli zdołamy pokonać strzegących komnat cesarza…

— Zginiecie!

Spojrzała gniewnie.

— Przynajmniej nie na darmo zginiemy!

— Zmyjmy kraj krwią męczenników! — zahuczał Trzy Zaprzężone Woły.

Rincewind odwrócił się błyskawicznie i groźnie wystawił palec na wysokość nosa Trzech Zaprzężonych Wołów, bo tak wysoko zdołał sięgnąć.

— Naprawdę oberwiesz, jeśli jeszcze raz palniesz coś takiego! — krzyknął i skrzywił się nagle, uświadamiając sobie, że właśnie grozi człowiekowi trzy razy cięższemu od siebie. — Posłuchajcie mnie, dobrze? — rzekł spokojniejszym tonem. — Wiem to i owo o ludziach, którzy mówią o cierpieniu dla wspólnego dobra. Nigdy nie oni cierpią! Kiedy usłyszycie kogoś, kto wrzeszczy: „Naprzód, mężni towarzysze!”, przekonacie się, że właśnie on siedzi za piekielnie wielkim głazem i ma na głowie jedyny hełm naprawdę odporny na strzały! Rozumiecie?

Urwał. Kadra patrzyła na niego jak na wariata. Spojrzał na ich młode, pełne zapału twarze i nagle poczuł się bardzo, ale to bardzo stary.

— Ale są sprawy, za które warto umierać — stwierdziła Motyl.

— Nie, nie ma. Ponieważ masz tylko jedno życie, a pięć innych spraw możesz dostać na każdym rogu ulicy.

— Wielkie niebiosa, jak możesz żyć z taką filozofią?

Rincewind nabrał tchu.

— Długo.

* * *

Sześciu Dobroczynnym Wiatrom wydawało się, że to doskonały plan. Straszliwi starcy byli zagubieni w Zakazanym Mieście. Chociaż wyglądali na żylastych i przypominali trochę naturalne drzewka bonsai, które zdołały zapuścić korzenie na omiatanym wichrami urwisku, byli jednak bardzo starzy. I wcale nie ciężko uzbrojeni.

Dlatego poprowadził ich w stronę sali ćwiczeń.

A kiedy byli już wewnątrz, ile sił w płucach krzyknął o pomoc. Zdumiał się, że nie odwrócili się i nie uciekli.

— Czy teraz już możemy go zabić? — spytał z nadzieją Truckle.

Kilkudziesięciu muskularnych mężczyzn przestało okładać pięściami drewniane belki i stosy cegieł. Spojrzeli podejrzliwie na przybyszów.

— Jakieś pomysły? — zapytał Saveloy.

— Och, jej. Wyglądają na twardzieli, co?

— Wymyśliłeś coś cywilizowanego?

— Nie. Obawiam się, że teraz to wasza sprawa.

— Ha! Na to czekałem! — zawołał Caleb i przecisnął się naprzód. — Codziennie ćwiczyłem, no nie? Z moim klockiem.

— To ninje — wyjaśnił z dumą Sześć Dobroczynnych Wiatrów, kiedy dwóch mężczyzn zatrzasnęło drzwi. — Najlepsi wojownicy świata! Poddajcie się!

— To ciekawe — przyznał Cohen. — Hej, ty, w tej czarnej piżamie! Dopiero wstałeś z łóżka, co? Kto tu jest z was najlepszy?

Jeden z mężczyzn spojrzał ponuro na Cohena i przystawił rękę do najbliższej ściany. Pojawiło się wgłębienie.

Potem skinął głową poborcy podatków.

— Kim są ci starzy głupcy, których nam sprowadziłeś?

— Myślę, że to barbarzyńscy najeźdźcy.

— Skąd wiesz? Jak on na to wpadł? — zdumiał się Mały Willie. — Przecież nosimy te gryzące portki, jemy widelcem i w ogóle…

Główny ninja parsknął wzgardliwie.

— Bohaterscy eunuchowie? — powiedział. — Starcy?

— Kogo nazwałeś eunuchem? — zapytał groźnie Cohen.

— Czy mogę mu pokazać, co ćwiczyłem z moim klockiem? — dopytywał się Caleb, przeskakując z artretycznej nogi na nogę.

Ninja przyjrzał się blokowi drewna.

— Nawet tego nie wgnieciesz, starcze.

— Tylko popatrz. — Caleb trzymał kloc na wyciągniętej ręce. Uniósł drugą, stękając trochę, kiedy dotarła do wysokości ramienia. — Widzisz tę pięść? Uważasz na moją pięść?

— Uważam — potwierdził ninja, z trudem powstrzymując śmiech.

— Dobrze. — Caleb kopnął go prosto w krocze, a kiedy ninja zgiął się wpół, uderzył klocem drewna w głowę. — Bo powinieneś uważać na stopę.

Na tym walka by się skończyła, gdyby w sali był tylko jeden ninja. Natychmiast jednak trzasnęły cepy i syknęły wyciągane z pochew długie, zakrzywione miecze.