Выбрать главу

Puknęło — to Sześć Dobroczynnych Wiatrów odkorkował buteleczkę tuszu i polizał pędzelek.

— Ale takie rzeczy w pracy barbarzyńskiego bohatera można chyba wliczyć do uzasadnionych kosztów uzysku — powiedział. — Należą do specyfikacji zawodu. Oczywiście, trzeba też uwzględnić amortyzację i zużycie broni, odzież ochronną… Z pewnością mają prawo do odliczenia przynajmniej jednej nowej przepaski biodrowej rocznie…

— Nie sądzę, żeby odliczali sobie nawet jedną na stulecie.

— No i fundusz emerytalny.

— Hm… proszę nie wymawiać tego słowa. Uważają, że jest nieprzyzwoite. Ale w pewnym sensie po to właśnie tutaj przybyli. To ich ostatnia przygoda.

— Znaczy, kiedy już zrabują tę bardzo cenną rzecz, o której nie chce mi pan powiedzieć?

— Właśnie. Miło będzie, jeśli pan do nas dołączy. Mógłby pan może zostać barbarzyńskim… pchać ziarna… kawałkiem sznura z węzłami… no… księgowym. Zabił pan już kogoś?

— Nie bezpośrednio. Ale zawsze uważałem, że wielkich zniszczeń można dokonać dobrze umieszczonym Ostatecznym Wezwaniem Płatniczym.

— Aha — uśmiechnął się Saveloy. — Cywilizacja.

Ostatni ninja stał jeszcze na nogach, ale ledwo, ledwo. Hamish właśnie przejechał mu wózkiem po palcach. Saveloy klepnął poborcę po ramieniu.

— Przepraszam — rzekł — ale często muszę interweniować na tym etapie.

Podszedł do ocalałego ninji, który rozglądał się oszołomiony. Sześć mieczy splatało się wokół jego szyi, jak gdyby uczestniczył w energicznym tańcu ludowym.

— Dzień dobry — odezwał się Saveloy. — Chciałbym zwrócić pańską uwagę, że ten oto Dżyngis jest, wbrew wszelkim pozorom, człowiekiem zadziwiająco szczerym. Trudno mu zrozumieć pustą brawurę. Dlatego ośmielę się zasugerować, by powstrzymał się pan od sformułowań w stylu „Wolę raczej zginąć, niż zdradzić swego cesarza” albo „No dalej, pokażcie, na co was stać”, jeśli naprawdę, ale to naprawdę pan tak nie uważa. Gdyby chciał pan prosić o łaskę, wystarczy prosty gest ręką. Radzę jednak, by nie próbował pan kiwać głową.

Młody człowiek zerknął z ukosa na Cohena, który uśmiechnął się zachęcająco.

Szybko pomachał ręką.

Miecze się rozplotły. Truckle walnął ninję w głowę maczugą.

— Dobra, nie musisz marudzić, przecież go nie zabiłem — oświadczył nadąsany.

— Au! — Mały Willie eksperymentował z cepem i uderzył się we własne ucho. — Jak oni w ogóle mogą walczyć takimi patykami?

— Co?

— Ale te ozdoby na Noc Strzeżenia Wiedźm wyglądają całkiem groźnie — stwierdził Vincent, podnosząc gwiazdkę do rzutów. — Aargh! — Zaczął ssać palec. — Bezużyteczny zagraniczny złom.

— Kiedy ten chłopak wykonał salto w tył przez całą salę z toporkami w rękach, to robiło wrażenie.

— No.

— Pomyślałem wtedy, że nie powinieneś tak wystawiać miecza.

— Nauczył się czegoś ważnego.

— Niewiele mu z tego przyjdzie, skoro już po nim.

— Co?

Sześć Dobroczynnych Wiatrów był na wpół rozbawiony, na wpół zaszokowany.

— Zaraz, zaraz! Widziałem wcześniej, jak ci gwardziści walczą. Są niepokonani!

— Nikt nas nie uprzedził.

— Ale pokonaliście ich wszystkich.

— No.

— A jesteście zaledwie eunuchami!

Zgrzytnęła stal. Sześć Dobroczynnych Wiatrów zamknął oczy. Czuł dotyk zimnego metalu przynajmniej w pięciu miejscach na szyi.

— Znowu to słowo — zabrzmiał głos Cohena Barbarzyńcy.

— Jesteście… przecież… ubrani… jak… eunuchowie… — wymamrotał Sześć Dobroczynnych Wiatrów, starając się nie przełykać.

Saveloy cofnął się, chichocząc nerwowo.

— Widzicie — tłumaczył szybko — jesteście za starzy, żeby udawać gwardzistów, a nie wyglądacie na urzędników, więc pomyślałem, że to będzie, no, doskonałe przebranie…

— Eunuch! — ryknął Truckle. — Znaczy, różni tu patrzyli na mnie i myśleli, że włóczę się dookoła i mówię Helluo, Saltat?

Jak wielu mężczyzn, którym testosteron zawsze przelewał się uszami, ordyńcy nigdy nie starali się precyzyjnie zrozumieć co bardziej złożonych dziedzin seksualności. Jako urodzony nauczyciel, Saveloy nie mógł się powstrzymać, by ich nie poprawiać — nawet pod groźbą miecza.

— To znaczy „tańce łakomstwa”, a nie, jak zdajesz się sądzić, „witaj, żeglarzu”, co tłumaczy się na heus nauta. I eunuchowie tak nie mówią. Przynajmniej na ogół nie. Posłuchajcie, to wielki zaszczyt być eunuchem w Zakazanym Mieście. Wielu z nich zajmuje bardzo wysokie stanowiska w…

— No to szykuj się na wysokie stanowisko, nauczycielu! — krzyknął Truckle.

Cohen wytrącił mu miecz.

— Wystarczy, dość tego. Mnie też się to nie podoba, ale to tylko przebranie. Nie powinno się liczyć dla człowieka, który kiedyś odgryzł niedźwiedziowi łeb. Mam rację?

— Niby tak, ale… no wiesz… to nie to… znaczy, niedawno mijaliśmy młode panienki, chichotały…

— Może później znajdziesz je i doprowadzisz do prawdziwego śmiechu — odparł Cohen. — Ale powinieneś nas uprzedzić, Ucz.

— Przepraszam.

— Co? Co on gada?

— Powiedział, że jesteś EUNUCH! — huknął Mały Willie prosto do ucha Hamisha.

— Aha! — ucieszył się Hamish.

— Co?

— To właśnie ja. Jedyny prawdziwy!

— Nie, jemu chodzi…

— Co?

— A tam, mniejsza z tym. Dla ciebie, Hamish, to i tak wszystko jedno.

Saveloy rozejrzał się po zdemolowanej sali ćwiczeń.

— Ciekawe, która godzina — mruknął.

— Ach! — zawołał Sześć Dobroczynnych Wiatrów, szczęśliwy, że może trochę poprawić nastrój. — Widzicie, mamy takie niezwykłe, napędzane przez demony aparaty; mówią, która jest godzina, nawet jeśli nie widać słońca…

— Zegary — przerwał mu Saveloy. — Mamy je w Ankh-Morpork. Ale demony w końcu wyparowują, dlatego u nas napędzają je… — Pomyślał chwilę. — Ciekawe. Nie macie odpowiedniego słowa. Hm… Ukształtowany metal, który wykonuje pracę? Zęby na kole?

— Koła z zębami? — wystraszył się poborca.

— Jak nazywacie to, co miele zboże?

— Chłopi.

— Tak, ale czym mielą?

— Nie wiem. Po co mi to? Wystarczy, że chłopi wiedzą.

— Tak… Przypuszczam, że to wiele wyjaśnia — westchnął smutnie Saveloy.

— Jeszcze kawał czasu do świtu — zauważył Truckle. — Może byśmy poszli do pałacu i zabili wszystkich w łóżkach?

— Nie, nie — zaprotestował Saveloy. — Ciągle wam powtarzam, że trzeba to załatwić należycie.

— Mogę wam pokazać skarbiec — zaproponował Sześć Dobroczynnych Wiatrów.

— Nie należy wręczać małpie klucza do plantacji bananów. Ma pan inny pomysł, czym można ich zająć przez godzinę?

* * *

W lochach pewien człowiek mówił o rządzie. Ile sił w płucach.

— Nie możecie walczyć za sprawę! Sprawa to tylko rzecz!

— W takim razie walczymy za wieśniaków — rzekła Motyl. Cofnęła się o krok; gniew uchodził z Rincewinda jak para z kotła.

— Tak? A czy ich kiedyś poznałaś?

— No… widziałam ich.

— Świetnie. A co takiego chcecie osiągnąć?