Выбрать главу

— …trzecie — podpowiedział mu Saveloy.

— Właśnie, po trzecie, jak zaczną machać mieczami, to co drugi raz trafią swoich i zaoszczędzą nam roboty. Rozumiesz?

— Ale nawet jeśli to prawda, podziała tylko na krótko — zaprotestował Saveloy. — Choćbyście zabili dwustu, będziecie zmęczeni, a was będą atakować ciągle nowi.

— Oni też się zmęczą — oświadczył z satysfakcją Cohen.

— Dlaczego?

— Bo przez ten czas, żeby do nas dotrzeć, będą musieli biec pod górę.

— To jest logika, ot co — stwierdził z aprobatą Truckle.

Cohen klepnął oszołomionego nauczyciela w plecy.

— Nic się nie martw — pocieszył go. — Jak już zdobyliśmy Imperium według twojego planu, to utrzymamy je według naszego. Ty nam pokazałeś cywilizację, a my ci pokażemy barbarzyństwo.

Przeszedł kawałek, po czym odwrócił się i podjął ze złośliwym błyskiem w oku.

— Barbarzyństwo? Ha! Kiedy my zabijamy ludzi, robimy to szybko i sprawnie, patrząc im w oczy, i chętnie potem postawimy im piwo na tamtym świecie. Żadnych pretensji. Nigdy nie znałem barbarzyńcy, który by ciął ludzi powolutku w małej celi albo torturował kobiety, żeby ładniej wyglądały, albo wlewał truciznę do porządnego żarcia. Cywilizacja? Jak to jest cywilizacja, możesz sobie ją wcisnąć tam, gdzie słońce nie dochodzi!

— Co?

— Powiedział, żeby SOBIE JĄ WCISNĄŁ TAM, GDZIE SŁOŃCE NIE DOCHODZI, Hamish.

— Aha. Byłżem tam.

— Ale cywilizacja to przecież coś więcej! — oburzył się Saveloy. — To… muzyka, literatura, koncepcja sprawiedliwości, ideały…

Rozsunęły się bambusowe drzwi. Jak jeden maż, z trzeszczącymi stawami, ordyńcy odwrócili się, unosząc broń.

Ludzie stojący w drzwiach byli wyżsi i lepiej ubrani od chłopów. Poruszali się jak ktoś przyzwyczajony do pewności, że nikt nie stoi mu na drodze. Przed nimi jednak stał drżący ze strachu wieśniak niosący czerwoną flagę na kiju. Wszedł do sali tronowej ponaglany mieczem.

— Czerwona flaga? — szepnął zdziwiony Cohen.

— To znaczy, że chcą rozmawiać — wyjaśnił Sześć Dobroczynnych Wiatrów.

— No wiesz… tak jak u nas biała flaga kapitulacji — dodał Saveloy.

— Pierwsze słyszę — mruknął Cohen.

— To znaczy, że nie wolno ci ich zabijać, dopóki nie będą gotowi.

Saveloy starał się nie słuchać szeptów rozbrzmiewających mu za plecami.

— Czemu nie zaprosimy ich na ucztę i nie wyrżniemy wszystkich, jak się upiją?

— Słyszałeś, co mówili. Jest ich siedemset tysięcy.

— Tak? No to trzeba podać coś prostego, makaron albo co…

Grupa arystokratów wkroczyła na środek sali. Cohen i Saveloy wyszli im na spotkanie.

— Ty też — rzucił Cohen, łapiąc cofającego się Rincewinda. — Spryciarz z ciebie i dobrze gadasz.

Pan Hong spoglądał na nich z miną człowieka, który po przodkach odziedziczył umiejętność spoglądania na wszystkich z góry.

— Nazywam się pan Hong. Jestem wielkim wezyrem cesarza. Rozkazuję wam natychmiast opuścić to pomieszczenie i poddać się sądowi.

Saveloy zerknął na Cohena.

— Nic z tego — odparł Cohen.

Saveloy zastanowił się szybko.

— Hm, jak by to ująć… Dżyngis Cohen, przywódca Srebrnej Ordy, przekazuje panu Hongowi wyrazy szacunku, jednakże…

— Powiedz mu, żeby się wypchał — przerwał Cohen.

— Wydaje mi się, panie Hong, że odgaduje pan, jakie przeważają tu opinie.

— Gdzie reszta twoich barbarzyńców, prostaku? — zapytał pan Hong.

Rincewind przyglądał się Saveloyowi. Tym razem stary nauczyciel wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.

Mag najchętniej by stąd uciekł. Jednak Cohen miał rację. Choć brzmiało to bezsensownie, przy nim będzie chyba bezpieczniej. Ucieczka wcześniej czy później zbliżyłaby go do pana Honga.

Który najwyraźniej wierzył, że są gdzieś jeszcze inni barbarzyńcy…

— Powiem wam tyle i tylko tyle — rzekł pan Hong. — Jeśli opuścicie Zakazane Miasto teraz, czeka was przynajmniej szybka śmierć. A potem wasze głowy i inne ważne elementy będą pokazywane we wszystkich miastach Imperium, aby ludzie wiedzieli, jak straszna jest kara.

— Kara? — zdziwił się Saveloy.

— Za zabicie cesarza.

— Nie zabiliśmy żadnego cesarza — zapewnił Cohen. — Osobiście nie mam nic przeciwko zabijaniu cesarzy, ale tego nie zabiliśmy.

— Został zamordowany w swoim łożu godzinę temu — oznajmił pan Hong.

— Nie przez nas — zaznaczył Saveloy.

— Przez ciebie! — zawołał Rincewind. — Tylko że mordowanie cesarza jest wbrew zasadom, więc chciałeś zrzucić winę na Czerwoną Armię!

Pan Hong spojrzał na niego tak, jakby go widział pierwszy raz w życiu i wcale nie był z tego powodu szczęśliwy.

— W tych okolicznościach — zauważył — wątpię, czy ktokolwiek wam uwierzy.

— A co się stanie, jeśli teraz nie ustąpimy? — spytał Saveloy. — Wolę wiedzieć o takich rzeczach.

— Będziecie umierać powoli i w sposób… interesujący.

— To saga mojego życia — stwierdził Cohen. — Zawsze umierałem bardzo powoli i w interesujący sposób. Co to będzie? Walki uliczne? Dom przeciw domowi? Każdy na każdego?

— W prawdziwym świecie — odparł jeden z pozostałych wodzów — staczamy bitwy. Nie bójki, jak barbarzyńcy. Nasze armie spotkają się na równinie pod bramami miasta.

— Co jest pod bramami miasta?

— Chciał powiedzieć, że przed bramą miasta, Dżyngis.

— Aha. Znowu ta cywilizowana gadka. Kiedy?

— Jutro o świcie.

— Dobra — zgodził się Cohen. — Nabierzemy apetytu na śniadanie. Czy jeszcze mogę wam w czymś pomóc?

— Jak wielka jest twoja armia, barbarzyńco?

— Nie uwierzycie, jak wielka — odparł Cohen i zapewne była to prawda. — Podbijaliśmy kraje. Całe miasta ścieraliśmy z map. Gdzie przejdzie moja armia, tam już nic nie wyrasta.

— Przynajmniej to jest faktem — przyznał Saveloy.

— Nie słyszeliśmy o was — rzekł arystokrata.

— Właśnie — odparł Cohen. — To dowodzi, jacy jesteśmy skuteczni.

— Jedno trzeba powiedzieć o jego armii — wtrącił ktoś nagle.

Wszyscy spojrzeli na Rincewinda, który był niemal tak samo zdumiony, słysząc własny głos. Ale tor myśli dotarł do terminalu…

— Co takiego?

— Może zastanawialiście się, czemu dotąd widzieliście jedynie… generałów — mówił dalej Rincewind powoli, jakby wymyślał wszystko na poczekaniu. — To dlatego, rozumiecie, że sami żołnierze są… niewidzialni. Eee… tak. Właściwie są upiorami. Wszyscy to wiedzą, prawda?

Cohen przyglądał mu się w oszołomieniu.

— Krwiożercze upiory, prawdę mówiąc — ciągnął Rincewind. — Powszechnie wiadomo, że tylko takie żyją poza Wielkim Murem. Prawda?

Pan Hong parsknął drwiąco. Ale pozostali wodzowie patrzyli na Rincewinda jak ludzie, którzy wprawdzie podejrzewają, że żyjący poza Murem są zwykłymi istotami z krwi i kości, jednak ich władza opiera się na milionach innych, którzy wcale w to nie wierzą.

— To śmieszne! Wy przecież nie jesteście niewidzialnymi krwiożerczymi upiorami — zauważył jeden z nich.

Cohen otworzył usta tak, by błysnęły diamentowe zęby.

— Zgadza się — potwierdził. — Bo my… my należymy do tych widzialnych.