— Ha! Żałosna próba! — zawołał pan Hong. — Upiory czy nie, i tak was pokonamy!
— Cóż, poszło lepiej, niż się spodziewałem — uznał Saveloy, kiedy wodzowie opuścili salę tronową. — Czyżbyś chciał spróbować wojny psychologicznej, Rincewindzie?
— To była ona? Znam się na tym — zapewnił Cohen. — To jest wtedy, kiedy przez całą noc przed bitwą walisz w tarczę, żeby wrogowie nie mogli się wyspać, śpiewasz „Jutro obetniemy wam jaja!” i takie tam.
— Mniej więcej — przyznał dyplomatycznie Saveloy. — Ale nic z tego, obawiam się. Pan Hong i jego generałowie są zbyt wyrafinowani. Szkoda, że nie możesz sprawdzić tej metody na zwykłych żołnierzach.
Za nimi cicho zapiszczał królik. Odwrócili się. Do sali weszła właśnie młodociana kadra Czerwonej Armii. Wśród nich była też Motyl; uśmiechnęła się blado do Rincewinda.
Rincewind zawsze polegał na ucieczce. Ale może czasami człowiek musi stanąć mężnie i walczyć, choćby dlatego że nie ma już dokąd uciekać.
Jednak zupełnie nie radził sobie z bronią.
Przynajmniej nie z taką normalną.
— Hm… — odezwał się. — Jeśli wyjdziemy teraz z pałacu, zabiją nas. Tak?
— Wątpię — odparł Saveloy. — Teraz sprawa podlega Sztuce Wojny. Ktoś taki jak Hong pewnie poderżnąłby nam gardła, ale skoro wypowiedziano wojnę, wszystko musi się odbyć zgodnie z tradycją.
Rincewind nabrał tchu.
— To szansa jedna na milion — rzekł. — Ale może się udać…
Czterech Jeźdźców, których przybycie zwiastuje koniec świata, to jak wiadomo Śmierć, Wojna, Głód i Zaraza. Ale również mniej spektakularne wydarzenia mają swoich Jeźdźców. Na przykład Czterej Jeźdźcy Przeziębienia to Zasmarkanie, Kaszel, Katar i Brak Chusteczek; Czterej Jeźdźcy, których przybycie poprzedza wszelkie publiczne święta, to Burza, Wichura, Deszcz oraz Roboty Drogowe.
Wśród armii obozujących na rozległej aluwialnej równinie wokół Hunghung siodłali już swe wierzchowce niewidzialni jeźdźcy, znani jako Dezinformacja, Plotka i Pogłoska…
Życie w obozowisku dużej armii ma wszelkie wady życia w mieście, jednak bez żadnych jego zalet. Dlatego posterunki straży i linie wartownicze stają się po jakimś czasie otwarte dla cywilów, zwłaszcza jeśli mają cokolwiek na sprzedaż, a jeszcze bardziej jeśli są kobietami, których cnota zawiera pewien element komercji. Czasami wystarczy nawet, że sprzedają żywność, będącą odmianą wobec monotonnych wojskowych posiłków. Żywność proponowana w tej chwili z pewnością stanowiła taką odmianę.
— Wieprzowe kulki! Wieprzowe kulki! Kupujcie, póki… — Nastąpiła chwila ciszy, gdy handlarz w myślach sprawdzał rozmaite zakończenia tego zdania. Wreszcie zrezygnował. — Wieprzowe kulki! Na pałeczce! Może ty kupisz, szogunie, wyglądasz na… Zaraz, czy nie jesteś…
— Cichocichocicho!
Rincewind wciągnął W.S.W.H. Dibhalę w cień namiotu.
Handlarz spojrzał na zbolałą twarz pomiędzy kostiumem eunucha i szerokim słomkowym kapeluszem.
— To przecież mag, prawda? Jak się…
— Pamiętasz, miałeś poważne zamiary niezwykłego wzbogacenia się na handlu międzynarodowym? — upewnił się Rincewind.
— Tak. Możemy już zacząć?
— Wkrótce. Niedługo. Ale najpierw musisz coś zrobić. Słyszałeś te pogłoski o armii niewidzialnych wampirzych upiorów, która tutaj zmierza?
W.S.W.H. Dibhala nerwowo przewrócił oczami. Jednak do jego zawodowych specjalności należało, by nigdy nie wydawać się źle poinformowanym — chyba że w sprawie uczciwego wydawania reszty.
— Tak? — odparł ostrożnie.
— Pogłoski, że są ich miliony? — mówił dalej Rincewind. — I to bardzo głodnych, a to z takiej przyczyny, że przez całą drogę nic nie jadły? I wyjątkowo zaciekłych, bo tak zaczarował je Wielki Mag?
— Eee… tak?
— No więc to nieprawda.
— Nie?
— Nie wierzysz mi? W końcu ja powinienem wiedzieć najlepiej.
— Słuszna uwaga.
— Nie chcemy chyba, żeby ludzi ogarnęła panika, prawda?
— Panika jest niedobra dla interesów. — W.S.W.H. niespokojnie pokiwał głową.
— Dlatego postaraj się tłumaczyć wszystkim, że to pogłoska całkiem fałszywa. Wiesz, żeby ich uspokoić.
— Dobry pomysł. A te niewidzialne wampirze upiory… Czy mają jakieś pieniądze?
— Nie. Ponieważ nie istnieją.
— Racja, zapomniałem.
— I tych upiorów wcale nie jest dwa miliony trzysta tysięcy dziewięciu — dodał Rincewind. Był całkiem dumny z tego drobnego szczegółu.
— Nie dwa miliony trzysta tysięcy dziewięciu — powtórzył W.S.W.H. Oczy mu się zaszkliły.
— Absolutnie nie. Nie ma ich dwa miliony trzysta tysięcy dziewięciu, nieważne, co kto opowiada. Ani też Wielki Mag nie uczynił ich dwa razy większymi niż normalnie. Zuch z ciebie. A teraz muszę już iść.
Rincewind odszedł pospiesznie.
Handlarz stał przez chwilę zamyślony. Przyszło mu do głowy, że dość już sprzedał na dzisiaj, więc może wrócić do domu i spędzić spokojną noc w beczce w piwnicy, z workiem na głowie.
Droga poprowadziła go przez znaczną część obozu. Dopilnował, by napotkani żołnierze wiedzieli, że w plotce nie ma ani odrobiny prawdy. Co prawda za każdym razem musiał im najpierw wytłumaczyć, jaka to plotka…
Pluszowy królik zapiszczał nerwowo.
— Boję się wielkich, niewidzialnych wampirowatych upiorów! — szlochała Ukochana Perła.
Żołnierze przy ognisku próbowali ją pocieszyć, ale niestety, ich już nie miał kto pocieszać.
— I słyszałam, że już pożarły parę osób.
Jeden czy dwóch żołnierzy obejrzało się niespokojnie. W ciemności nie zobaczyli niczego, jednak nie był to dobry znak.
Czerwona Armia przemieszczała się ukradkowo od ogniska do ogniska.
Rincewind udzielił bardzo szczegółowych instrukcji. Całe swoje dorosłe życie — a przynajmniej te jego części, kiedy nie był ścigany przez stwory mające więcej nóg niż zębów — spędził na Niewidocznym Uniwersytecie. Czuł więc, że wie, na czym to polega. Niczego ludziom nie mówcie, tłumaczył. Nie mówcie. Nie można przeżyć jako mag na NU, wierząc w to, co mówią. Człowiek wierzy w to, czego nie mówią.
Dlatego nie mówcie. Pytajcie. Pytajcie, czy to prawda. Możecie ich błagać, by wam powiedzieli, że to nieprawda. Albo nawet możecie opowiadać, że kazali wam mówić, że to nieprawda. To będzie najlepsze.
Ponieważ Rincewind doskonale wiedział, że kiedy wyruszają w świat Czterej dość niewielcy, ale bardzo złośliwi Jeźdźcy Paniki, dobrą robotę wykonują Dezinformacja, Pogłoska i Plotka. Są jednak niczym w porównaniu z czwartym jeźdźcem, którego imię brzmi Zaprzeczanie.
Po godzinie Rincewind czuł się już całkiem zbędny.
Wszędzie toczyły się rozmowy, szczególnie zaś w regionach na granicy obozów, gdzie noc rozciągała się daleko: wielka, ciemna i bardzo wyraźnie pusta.
— No dobrze, ale dlaczego mówią, że nie ma ich dwa miliony trzysta tysięcy dziewięciu, co? Jeśli w ogóle ich nie ma, to skąd taka liczba?
— Przecież nie ma niczego takiego jak niewidzialne wampirze upiory. Jasne?
— Ach tak? A niby skąd wiesz? Widziałeś jakiego?
— Posłuchaj no. Poszedłem i zapytałem kapitana, a on twierdzi, że jest całkiem pewien. Nie ma tu żadnych niewidzialnych upiorów.
— Jak może być pewny, jeżeli ich nie widzi?
— Mówi, że w ogóle nie ma żadnych niewidzialnych wampirzych upiorów. Nigdzie.