Выбрать главу

– Co miało straszliwe następstwa – powiedziała Dida. – Najpierw dla niego, a potem również dla nas. Wiecie, moja niechęć do tego potwora nieustannie rośnie!

Nie tylko ona doznawała takich uczuć.

Rune mówił dalej:

– Duchy opuściły mnie, wyrażając na pożegnanie prośbę, bym nie spuszczał oka ze Złego. Obiecałem, oczywiście, ale specjalnie przejęty tą rolą nie byłem. Nie miałem jednak innego wyjścia.

Wkrótce Tan-ghil powrócił z Góry Czterech Wiatrów. Był tak wyczerpany, że zagrzebał się w swojej norze i nie wychodził stamtąd przez wiele okrążeń księżyca. Ludzie odwiedzający mego pana opowiadali o tym szeptem. Wędrówka przez wszystkie groty musiała zrobić swoje, ja byłem jednak przekonany, że tak naprawdę to najgorzej podziałała na niego woda ze Źródła Zła.

– Ja też tak myślę – powiedziała Shira z powagą. – Dla mnie zetknięcie z wodą ze źródła było strasznym przeżyciem, a co dopiero mówić o nim, który pił ciemną wodę? To musiało być dużo gorsze!

Rune kontynuował swoje wspomnienia:

– Kiedy Tan-ghil ponownie się ukazał, wszyscy doznali wstrząsu. Wprost trudno go było poznać. Postarzał się okropnie, a z jego dawnej urody nie został nawet ślad. Pewnego razu znalazłem się w pobliżu niego i muszę powiedzieć, że czegoś obrzydliwszego nigdy przedtem nie doświadczyłem. Zło zaczynało już wyciskać na nim swoje piętno. A miało być jeszcze gorzej…

Podczas gdy Tan-ghil leżał w swojej jaskini, wyczerpany i zmęczony, mój pan doszedł do wniosku, że kara za to, iż mnie ukradł temu złemu człowiekowi, będzie bardzo surowa. Dlatego przezornie sprzedał mnie swemu synowi, który zapłacił za mnie bardzo niską cenę: jedną morską muszlę. Trzeba powiedzieć, że mój pan nie postąpił rozsądnie, bo przecież do tej pory mogłem go osłaniać, a teraz należałem do kogo innego. I kara, jaka na niego spadła, była najokrutniejsza z możliwych. Został zamordowany przez Tan-ghila, podstępnie, zaatakowany od tyłu.

– To straszne – mruknęła Dida. – Taki wspaniały człowiek!

– Rzeczywiście – westchnął Rune. – Długo i szczerze po nim rozpaczałem. Ale mój nowy właściciel, syn zamordowanego, musiał mnie ukryć ze strachu przed zemstą. Rozumiecie chyba, że wasz przodek już wówczas budził grozę.

– Nie musisz nas przekonywać – powiedział Andre.

– Tan-ghil tymczasem zaczynał być niezadowolony z tego, że musi mieszkać w nieurodzajnym górskim kraju. Obietnica wiecznego życia, władzy nad światem i bogactwa pchała go naprzód. Musiał wyjść do świata, podbić go. W jakiś czas potem stało się jakoś tak, że większość członków plemienia chciała iść dalej na zachód, zwłaszcza że od wschodu przybywały do Taran-gai coraz to nowe ludy. Ludzie Lodu wierzyli, że gdy tylko przybędą w jakieś bardziej gościnne i urodzajne okolice, rychło pozbędą się Tan-ghila. On jednak wiązał z tym inne plany. Wkrótce mogli się przekonać, że dopóki będą mu potrzebni, nie wypuści ich ze swoich szponów.

Cztery kobiety chciały pozostać na miejscu. Trzy dlatego, że miały dzieci i bały się wyruszać z nimi na długą wędrówkę, a jedna była brzemienna, oczekiwała dziecka Tan-ghila. Nieszczęsna istota! Jak już słyszeliśmy dzisiejszej nocy, za jakiś czas urodziła chłopca, któremu dano na imię Zimowy Smutek, najbardziej przeklęte i zatracone dziecko!

Główna grupa wyruszyła jednak na zachód. Między innymi Tan-ghil i ja, we władaniu innego pana. Rozpoczęła się nasza długa wędrówka w nieznane.

Słuchacze rozsiedli się wygodniej na swoich miejscach. W historii Ludzi Lodu rozpoczynała się nowa epoka.

ROZDZIAŁ III

– Przejście piechotą wzdłuż Oceanu Lodowatego do Trondelag w Norwegii to nie igraszka, nie da się tego dokonać w ciągu jednego dnia – mówił Rune pogrążony we wspomnieniach. – Nie mieli przecież wyznaczonego celu, nie wiedzieli, dokąd wędrują ani dokąd przybędą. Po prostu szli. Szli, by znaleźć lepsze obozowiska. Mnie na ogół powodziło się nieźle, właściciel ogrzewał mnie ciepłem swojej piersi, w zamian za co chroniłem go przed zagrożeniami. O, Tan-ghil bardzo często starał się mnie odzyskać, bo oczywiście szybko się zorientował, gdzie mnie szukać. Próbował podejść mego właściciela, posuwał się do skrytobójczych zamachów, starał się mnie wykraść, lecz ja czuwałem i żaden z podstępnych planów mu się nie powiódł. Nie bardzo wiedziałem, czego Tan-ghil się po mnie spodziewa, przecież raz omal nie sprowadziłem na niego śmierci. A może chciał się zemścić? Może uważał, że teraz również nade mną będzie miał władzę? Skoro tak, to powinien był mieć więcej rozumu. Już jego ojciec, Teinosuko, traktował mnie źle, a Tan-ghil był tysiąc razy gorszy niż jego ojciec. Nie zamierzałem się poddać.

– Ty byłeś alrauną obdarzoną potrzebą czynienia dobra, czy tak? – zapytała Sol.

– Rzeczywiście tak można powiedzieć – odparł Rune. – Chociaż nie w pełni i nie od początku. Pod wpływem wielu pozytywnych sił, w czym wy, Ludzie Lodu, odegraliście ważną rolę, stawałem się istotą o coraz lepszym usposobieniu…

Zebrani uznali, że ów proces przyniósł znakomite wyniki.

Rune powrócił do opowieści o losach wschodniego plemienia.

– Wiele lat trwała nasza wędrówka do Trondelag. Ludzie w gromadzie marli, rodzili się nowi. Niektórzy osiedlali się w różnych miejscach po drodze. Przychodzili inni i przyłączali się do Taran-gaiczyków. Nie zawsze byli to ludzie o najszlachetniejszych charakterach.

Cierpienia znosiliśmy niewiarygodne. Trzaskające mrozy zimą, śnieżyce i wiatr przenikający do szpiku kości zatrzymywały nas na długie tygodnie. Musieliśmy forsować potężne rzeki i obchodzić wielkie jeziora. Gościnni Lapończycy i osiadli chłopi przyjmowali nas życzliwie w swoich maleńkich osadach, lecz gdy tylko zdołali się zorientować, kogo ze sobą prowadzimy, natychmiast przeganiali. Powoli wszystkich zaczynało ogarniać rozgoryczenie z powodu tego brzemienia, które musieliśmy dźwigać, Tan-ghil zatruwał nam życie. Chociaż plemię miało innego wodza, rzeczywistym władcą był Tan-ghil – uważał się przecież za pana całego świata, o czym nie powinniście zapominać – i trudno wprost opowiedzieć, jakich posług wymagał od swoich towarzyszy podróży. Nienawidził pustkowi, przez które szliśmy. Co to za świat, nad którym kupił sobie władzę?

Trzeba jednak pamiętać, że Tan-ghil właściwie nigdy nie widział niczego poza stepami, tundrą i dzikimi pustkowiami. Nie wiedział nic o wielkich miastach Europy, o gwarnych skupiskach ludzi, o wspaniałych budowlach ani o skarbach sztuki. Nie miał pojęcia o żadnej z tych rzeczy, które czynią ludzką egzystencję lżejszą i lepszą. Luksus to słowo, które nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. I właśnie ta jego niewiedza stała się istotną przyczyną tak długiego pobytu w Dolinie Ludzi Lodu. Jedyne większe miasto, jakie poznał, to Nidaros, które zafascynowało go ponad wszelkie wyobrażenie i dało mu pewien przedsmak, jak świat mógłby wyglądać. Tan-ghil nigdy nie zdobył żadnego wykształcenia. Jego sposób myślenia jest skrajnie prymitywny, musicie o tym pamiętać wy wszyscy, którzy podejmiecie z nim walkę. Ale wracając do rzeczy: z kraju Lapończyków…

– Samów, oni nazywają się Samowie – wtrącił Andre

– … przybyliśmy do Trondelag. Byliśmy do tego stopnia niezorientowani, że sądziliśmy, iż należy przez cały czas trzymać się wybrzeża Oceanu Lodowatego. Z tego powodu wędrówka przeciągała się niepotrzebnie. Ostatecznie jednak znaleźliśmy się w zamieszkanych okolicach. Po raz pierwszy Taran-gaiczycy zobaczyli duże zagrody i dwory otoczone uprawnymi polami, zdawało się, bezkresnymi. Wszyscy wytrzeszczali oczy. Tan-ghil chciał natychmiast podbijać pierwszy duży dwór, do którego doszliśmy, był bowiem przekonany, że dotarł oto do krańców świata, a nic większego od tego, co widzi, nie może po prostu istnieć. Na szczęście jednak wysłaliśmy przodem zwiadowców i ci wrócili z sensacyjnymi wiadomościami, że takich cudów jest w okolicy więcej. Szliśmy więc dalej, aż przybyliśmy do Nidaros z katedrą, której budowa nie została jeszcze zakończona, mimo to była to największa „jurta”, jaką koczownicy kiedykolwiek widzieli. Że też istnieje coś tak ogromnego, dziwili się. Ciekawe, kto tam mieszka?