Выбрать главу

Jestem człowiekiem! – chciał ogłosić, ale nie mógł, bo lina zdusiła jego głos i jedynie cienka strużka powietrza przesączyła się do pękających płuc.

W chorej wyobraźni ujrzał na dziedzińcu ludzi. Matkę, tak piękną. Klęczała patrząc na niego, zastygła w doskonałym smutku. Byli też James i Andrew, Miriam i Martha. Mary. Biedna, biedna Mary.

Tibor Reece i grubas, którego znał jako Harolda Magnusa. Senator Hiller, burmistrz O’Connor i pozostali gubernatorzy. I Judasz Carriol, z uśmiechem przesypująca srebrną strugę podwyżek oraz awansów z jednej wężowatej ręki do drugiej. Brama otwarła się przy huku grzmotu, a za nią zgromadzili się mężczyźni i kobiety, i żałośnie mało dzieci tego świata. Wyciągali ręce, wołając, by ich ratował.

Nie mogę wam pomóc! – powiedział w myślach, zmętniałych i szarzejących. – Nikt was nie uratuje! Jestem jednym z was. Zwykłym człowiekiem. Tylko człowiekiem. Sami się ratujcie, to przetrwacie! Dokonajcie tego, a rasa ludzka będzie trwać wiecznie i ostatnie jego słowo brzmiało: „wiecznie”.

Umarł nie od ucisku sznura wokół szyi, ale dlatego, że ciało ciągnęło go w dół. Zbliżał się ku śmierci i coraz bardziej zatracał świadomość swojego brzemienia. Ciało ciążyło mu tak mocno, że go pokonało. Cicho zapadł w śmierć, szary człowiek na szarym krzyżu w małym szarym zakątku wielkiego szarego świata.

Padał drobny deszczyk, szary deszczyk i zmywał krew, cieknącą z Joshuy, nadającą połysk jego bezbarwnej szarej skórze.

Był na wyspie dokładnie trzy godziny.

Piękny piątkowy majowy poranek rozpoczął się ostatni etap Marszu Tysiąclecia. Andrew, James i Miriam szli na czele pochodu. Wyprowadzili tłum z obozowiska na drogę, a za nimi podążała grupa przywódców rządowych i wojskowych. Nikogo nie wzruszyło, że całą chwałę tego ostatniego dnia skradziono nieobecnemu Joshui Christianowi. Można to było zauważyć, patrząc na szeroki uśmiech senatora Davida Simsa Hilliera VII, który w sobie tylko wiadomy sposób wysforował się na miejsce tuż za Christianami. Wzdłuż całej drogi ludzie czekali, aż minie ich czoło procesji, by mogli się w nią wtopić. Wzdłuż całej drogi rozlegał się dziwny dźwięk: ni to jęk, ni westchnienie. Ponieważ zabrakło dr. Joshui Christiana, tryumf nie był tak wspaniały.

Znacznie później, w weselszych czasach, mama twardo upierała się, że to ona prowadziła Marsz Tysiąclecia do Waszyngtonu na wybrzeże Potomacu, jako seniorka rodu Christianów. Jechała z ekipą stacji TV ABC, filmującej czoło pochodu.

Dokładnie o ósmej dr Judith Carriol weszła do Białego Domu.

Natychmiast skierowano ją do Owalnego Gabinetu, gdzie Tibor Reece wpatrywał się w monitory wideo. Procesja miała dotrzeć punktualnie o dziewiątej do specjalnie zbudowanej w tym celu marmurowej platformy. Siedział sam.

– Przepraszam, panie prezydencie, chyba przyszłam za wcześnie – usprawiedliwiła się, nie widząc Harolda Magnusa.

– Nie, jak zawsze jest pani punktualna. Czy mogę mówić do pani po imieniu?

Zarumieniła się i poruszyła z zakłopotaniem rękami, bardzo wdzięcznie, w niczym nie przypominając węża czy pająka.

– To zaszczyt, sir.

– Harold się spóźnia. Zapewne przez Marsz. Powiedziano mi, że ruch jest niemal całkowicie sparaliżowany przez wszechobecne hordy ludzi. – Twarz prezydenta, ciemna, ponura, podobna do twarzy dr. Christiana rozjaśniła się. – Jakoś trudno mi sobie wyobrazić Harolda Magnusa, idącego pieszo.

– Mnie również, sir – powiedziała poważnie. W tej chwili nie interesował jej los dr. Christiana. Rozkoszowała się sytuacją. Dzięki, Haroldzie, za twoje spóźnienie! Nigdy nie zostałabym z nim sam na sam. A ja go lubię! Dlaczego Joshua nie jest tak bezstronny i racjonalny? Są podobni do siebie z wyglądu. A jednak Tibor Reece nie umiał nawiązać takiego kontaktu z narodem jak Joshua Christian.

Porównywanie nie ma sensu.

– Jakie to wspaniałe – powiedział ciepło prezydent. – Z pewnością najbardziej doniosłe doświadczenie mojego życia i z całą pokorą myślę o tym, że zdobyłem je podczas mojego beneficjum kiedy wzruszał się, ujawniało się jego luizjańskie pochodzenie. Nagle zaczynał mówić jak dżentelmen z głębokiego południa i tracił kalifornijski akcent, który przyswoił sobie, by zdobyć więcej zwolenników. – Amerykański prezydent tak niewiele może zrobić, żeby okazać wdzięczność tym, którzy służą mu z takim oddaniem jak Judith.

Nie mogę nadać ci szlachectwa, jak Australijczycy, ani podarować daczy i darmowych wakacji w najpiękniejszych miejscowościach, jak Rosjanie. Nie wolno mi nawet złamać żelaznych zasad, obowiązujących w federalnych urzędach i z dnia na dzień awansować cię o kilka szczebli. Ale dziękuję ci serdecznie z nadzieją, że to wystarczy. Jego oczy, ciemne jak Joshuy i równie głęboko osadzone, spoczęły na niej z niezwykłym uczuciem.

– Po prostu z radością spełniłam obowiązek, panie prezydencie.

Dobrze mi za to płacą. – Boże wszechmogący, jakie należało wygłosić frazesy? I gdzie, do pioruna, podziewał się Harold Magnus?

– Usiądź, usiądź, moja droga. Wyglądasz na wyczerpaną. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej podsunął jej krzesło. – Filiżanka kawy?

– Sir, to lepsze, niż tytuł szlachecki!

Sam przyniósł kawę na srebrnej tacce z dzbanuszkiem śmietanki i cukiernicą.

Wypiła łapczywie. Nie śmiała poprosić o następną.

– Bardzo lubię dr. Christiana – oświadczył Tibor Reece. Proszę opowiedzieć mi o jego chorobie.

Powiedziała tylko tyle, ile według niej powinien wiedzieć, dlatego nie była tak szczera, jak z Haroldem Magnusem.

– Po wydaniu „Bożego przekleństwa” zaprosiłem dr. Christiana tutaj i spędziłem niezwykle miły wieczór w jego towarzystwie. Oto człowiek! Musiałem wtedy podjąć kilka osobistych decyzji, a on pomógł mi bardzo, choć w jednej sprawie nie udzielił mi rady. Bardzo mądrze! Decyzja należała wyłącznie do mnie. Ale córkę skierował do wspaniałych ludzi, którzy zmienili jej życie. Teraz Julie czuje się o sto procent lepiej.

Więc o to chodziło! Niesłychane. Cała frustracja, którą zwaliła na Moshe Chasena, to po to? I nuda, jeszcze od czasów Gary Manneringa. A dobrze ci tak, Judith Carriol!

– Tak, to cały Joshua – powiedziała głośno.

– Pamiętam, że jego nazwisko pojawiło się wśród kandydatów do Operacji Mesjasz – ależ to było proroctwo, Judith! Dałaś do zrozumienia, że pozostajecie w bliskim związku. Przykro mi, że znosiłaś to brzemię, martwiłaś się o jego chorobę i o Marsz Tysiąclecia.

Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz go odwieźć do szpitala? Zrozumiałbym.

– Teraz to wiem, sir. Ale wtedy… no, działałam jak w gorączce.

Wszystko toczyło się tak szybko. Jest w świetnych rękach, zaraz lecę do niego. – Spojrzała na prezydenta swoimi wielkimi, tajemniczymi oczami.

Odchrząknął i przesunął krzesło, by lepiej widzieć monitory wideo. Obydwoje obserwowali, jak pochód sunie przez udekorowany flagami, prześlicznie słoneczny Waszyngton. Na próżno czekali na Harolda Magnusa.

Nie zjawił się do dziewiątej. Działo się coś złego. Dr Carriol wstała.

Prezydent spojrzał na nią, unosząc brwi.

– Sir, chciałabym pójść do Środowiska. To niepodobne do pana Magnusa, tak się spóźniać bez słowa wyjaśnienia. Wybaczy mi pan?

– Zadzwonię do niego. – nie zamierzał jej informować, że o czwartej nad ranem Sekretarz był w sztok pijany.

– Nie, proszę dalej oglądać Marsz. Wpadnę tam. – Musiała sama dotrzeć do departamentu, czuła, że działo się coś złego. Bardzo złego.

Oczywiście wszędzie wokół Białego Domu kręcili się ludzie. Czekali, aż pojawi się prezydent. Dr Carriol dotarła do helikoptera. Kazała pilotowi wylądować jak najbliżej gmachu. Pilot podrapał się po głowie, a potem zdecydował, że wylądują na K Street, tuż przed wejściem, powoli opadając na ziemię, żeby przechodnie zdołali w porę uciec.