Выбрать главу

Czyżby prezydent drwił?

– Zemdlał w gabinecie, sir. Wezwałam ambulans od Waltera Reeda.

– Biedny, stary Harold! – tym razem mówił z sarkazmem. Proszę o bieżące informacje. Dobrze wiedzieć, że w Środowisku jest ktoś zrównoważony.

Oho, Haroldzie!

– Dziękuję, panie prezydencie.

Wróciła do gabinetu sekretarza. Szef ciągle rozmawiał z administratorem szpitala.

– No, zrobione – oznajmił, już lekko ożywiony, gdyż odzyskiwał kontrolę nad sprawami. – Nie mogę lecieć z panią i zostawić tego cyrku. Muszę przebrać się na uroczystość.

– O, nie! – zaprotestowała dr Carriol zimno.

– Właśnie uratowałam pański wielki goły tyłek przed prezydentem. Powiedziałam mu, że miał pan atak serca dziś rano – oczywiście niegroźny. Więc jest pan bardzo chory i ambulansem pojedzie do szpitala Waltera Reeda, jeśli tylko znajdę kogoś, kto to zorganizuje.

– Nie zobaczę króla Anglii! – Spojrzał na nią groźnie. – Po co w ogóle rozmawiała pani o mnie z prezydentem?

– Nie miałam wyboru. Potrzebuję helikoptera, żeby polecieć z zespołem medycznym do Pocahontas. Prosiłam go o zezwolenie.

A zatem musiałam mu powiedzieć o tej klapie. Przykro mi, to nie ja zawaliłam sprawę, więc za karę nie będzie pan na uroczystości.

I już nigdy, pomyślała, zostawiając go, panią Taverner i Johna Wayne’a, gapiących się na nią z otwartymi ustami, nigdy Harold Magnus nie odeśle mego samochodu, bym czekała w lekkim ubraniu na autobus na mrozie.

Zanim wielki wojskowy helikopter uniósł się nad szpitalem Waltera Reeda, minęło wpół do dwunastej. Na pokładzie byli dr Judith Carriol, dr Charles, Miller (chirurg naczyniowy), dr Ignatius O’Brien (chirurg plastyczny), dr Samuel Feinstein (internista), dr Marek Ampleforth (specjalista od szoku i obrażeń), dr Horac Perry (psychiatra), dr Barney Williams (anestezjolog), panna Emilia Massimo (pielęgniarka) i pani Lurlin Brown (pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii). Wszyscy członkowie zespołu byli oficerami wysokiej rangi.

Przed startem dr Carriol przekazała zespołowi instrukcje i podziękowała za pomoc zapewniając, że choć dr Joshua Christian jest ciężko chory, kilku lekarzy wróci po wstępnych badaniach. Tych, którzy pozostaną, powiedziała z uśmiechem, czeka lot do Palm Springs i parę tygodni pod słońcem Kalifornii – w ramach rekompensaty. Żywność i inne artykuły będzie dostarczał na Pocahontas Island prezydencki helikopter, ponieważ nie ma tam służby. Pilot, który przywiezie ich na wyspę, uruchomi generator. Dostaną dzienną rację żywności i napojów w termosach, dużą ilość sprzętu medycznego, łącznie ze szpitalnym łóżkiem oraz kilka kanistrów paliwa na wszelki wypadek.

Lecieli tą samą trasą, którą pokonał Billy. Pilot i dr Carriol uważnie obserwowali ziemię, poszukując śladów katastrofy. Kiedy oddalili się na dobre od Waszyngtonu, zachmurzyło się, ale nie zanosiło się na groźne dla helikoptera załamanie pogody. Kiedy na horyzoncie pojawiła się Pocahontas Island, byli pewni, że Billy’ego i maszynę znajdą na ziemi.

Ale doznali szoku, gdy okrążywszy dom i wyspę nie natknęli się na Billy’ego ani na helikopter. Pilot wzruszył ramionami.

– Nie rozumiem, proszę pani. Wygląda na to, że nigdy tu nie wylądowali – stwierdził, kołując dokładnie nad miejscem, w którym wylądował Billy.

– Ląduj. Rozejrzę się.

Teraz było już wpół do dwunastej. Wielka wojskowa maszyna była wolniejszym, bardziej konwencjonalnym środkiem transportu niż helikopter Billy’ego.

– Generator jest pewnie w szopie pod drzewami. – Pilot wskazał miejsce oddalone o jakieś czterysta metrów od domu. – Generatory strasznie hałasują, zwłaszcza jeśli nie ma wiatru, albo wieje z niewłaściwej strony. Chciałbym, aby wszyscy wysiedli, bo grunt jest bagnisty, a helikopter bez pontonów.

– Dziękuję, że ominął pan przepisy o przewozie pasażerów.

– Ja tylko spełniam prośbę prezydenta.

Całkiem sprawnie wyładowano ekwipunek. Pilot uniósł maszynę parę metrów nad ziemię i przeleciał nad szopę.

Wszyscy czekali na decyzję. Dr Carriol przejęła inicjatywę i ruszyła w kierunku wrót prowadzących na dziedziniec, odsunęła rygiel i pchnęła drzwi. Uderzyły z impetem o mur.

– W dawnych czasach to miejsce na pewno nękała malaria! stwierdził dr Ampleforth. – Dlaczego zbudowano tu dom?

– O ile pamiętam, na całym wschodnim wybrzeżu ludzie chorowali na malarię – powiedziała dr Carriol. – A mieszkańcy wyspy potrafili sobie radzić. Uważam, że to niezły teren na dom.

Weszli na dziedziniec. Wszystko wyglądało normalnie, bo szary człowiek na krzyżu wisiał w mrocznym cieniu tunelu. Z dr Carriol na czele przemaszerowali szybko przez dziedziniec i skierowali się w stronę domu. Podążali za nią niepewni siebie, zaniepokojeni szczególną misją.

Mniej więcej w połowie drogi dotarło do niej, co wisiało w przejściu. Zatrzymała się gwałtownie.

– O, mój Boże, mój Boże! – wyrwało się komuś.

Ruszyła, z trudem utrzymując równowagę na szarym dziedzińcu wyłożonym kolejowymi podkładami, falującymi i wijącymi się od ściany do ściany.

Jeszcze dwa metry i znów stanęła. Rozpostarła szeroko ramiona, by nikt nie wyszedł do przodu.

– Zostańcie na miejscu.

Wisiał tam, a kości sterczały ze zmasakrowanych palców. Niemal dotykał ziemi. Tylko lina wrzynająca się tuż pod szczęką i palce nadal zaciśnięte na pętlach wokół nadgarstków nie pozwalały mu opaść. Głowa zwisała luźno, gdyż powróz wżarł się głęboko w szyję aż za uszy. Nie patrzył w górę ani przed siebie, lecz w dół, spod przymkniętych powiek. Najokrutniejsze dzieło stryczka dokonało się już po śmierci, więc jego twarz nie była bardziej przekrwiona niż reszta ciała. Język tkwił w rozwartych ustach, wargi nie spuchły, oczy nie wyszły z orbit. Z braku powietrza, co spowodowało śmierć, całe ciało przybrało kolor zwietrzałego drewna, a blizny stały się ledwie widoczne.

Dopiero po wielu tygodniach dr Carriol odważyłaby się stawić czoło emocjom, których doznała na jego widok, więc tylko je odnotowała. Patrząc na niego uświadomiła sobie, że wzór wypełnił się niemal, wyjąwszy kilka ostatnich nitek, które dadzą satysfakcjonujące, lecz niezupełnie konieczne wykończenie.

– O, dobra robota, Joshua! – powiedziała z uśmiechem. Piękna i doskonała. Lepszy finał Operacji Mesjasz, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam.

Biała pielęgniarka płakała, czarna klęczała, lamentując cienko i żałośnie, a lekarze milczeli, wstrząśnięci.

Tylko Judith Carriol mówiła.

– Judasz! – powtórzyła ze zdziwieniem. – Tak, pewne są niezmienne. Naprawdę skazałam cię na ukrzyżowanie.

W Waszyngtonie też było już po wszystkim. Marsz Tysiąclecia zakończył się w trakcie rzymskiego święta, a dwumilionowy tłum przelewał się ulicami Waszyngtonu i Arlington. Ludzie trzymali się za ręce, dotykali się, płakali, śpiewali, tańczyli, całowali.

Prezydent czekał na brzegu Potomacu, by powitać rodzinę Christianów, senatorów USA, burmistrza Nowego Jorku, gubernatorów, dowódców wojskowych i całą resztę. Przemawiał z białego marmurowego podwyższenia, na którym powinien stać dr Joshua Christian.

Po nim przemawiali król Australii i Nowej Zelandii, premier Indii, Chin oraz jeszcze tuzin innych głów państw. Każdy powiedział kilka wdzięcznych słów, zbyt krótkich, by znudzić, i zbyt zgrabnych, by kogokolwiek obrazić. Dziękowali dr. Christianowi za to, że dał nową nadzieję narodom świata, podziwiali humanistyczną ideę Marszu Tysiąclecia, wychwalali różne odmiany wyznań i siebie nawzajem.

Koło pierwszej, gdy wszystkie ważne głowy państw, politycy, gwiazdy filmowe i inni dygnitarze zebrali się w specjalnym namiocie w pobliżu pomnika Lincolna, by odpocząć po ceremonii przed wieczornym Balem Tysiąclecia, do prezydenta Tibora Reece’a podszedł adiutant. Odciągnął go na bok i szeptał mu coś do ucha. Ci, którzy go obserwowali, zauważyli, jak patrzy na adiutanta najwidoczniej wstrząśnięty, otwiera usta, by coś powiedzieć, a po namyśle tylko kiwa głową. Po czym wrócił do rozmowy z Jego Wysokością, ale najszybciej jak tylko mógł przeprosił go i dyskretnie wyśliznął się z namiotu. Pojechał do Białego Domu i czekał tam na dr Judith Carriol.