Następnego dnia opuchlizna węzłów chłonnych Żuczka niespodziewanie zeszła, a temperatura spadła mu do normalnego poziomu. Pomyślałam, że reagowaliśmy na to wszystko zbyt histerycznie.
Mimo to przyczyna jego dolegliwości wciąż pozostawała dla nas tajemnicą.
W końcu Xiaochun powiedziała coś bardzo ważnego:
– Nie przyszło wam do głowy, że to może mieć związek z tymi pigułkami za trzy juany? Może Żuczek ma jakieś problemy z układem nerwowym albo jest wyjątkowo wrażliwy na niektóre substancje.
Rzuciliśmy wszystko i popędziliśmy do apteki po pigułki.
– Żuczek, weź parę – poprosiłam. – Zobaczmy, co się będzie działo.
Rzecz jasna, wszystkie objawy wróciły. W końcu udało nam się dotrzeć do przyczyny. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?
– Bóg sprawdzał waszą przyjaźń – powiedziała Xiaochun. – To było ostrzeżenie od Boga. Oto jedyne możliwe wyjaśnienie.
– To jakiś chory żart – odparłam. – Jak mogliśmy być tak ślepi? Nasze umysły są takie jednotorowe. Nie do wiary, że jesteśmy aż tak sfiksowani na punkcie AIDS.
Przypomniałam sobie te wszystkie dni, kiedy musiałam przykładać do oczu torebki z lodem, tak były spuchnięte od płaczu. Przeszliśmy gehennę, spędzając całe dnie na rozmyślaniu, jak by tu pożyczyć pieniądze od wszystkich, których znamy.
– Bóg znalazł na was sposób, żebyście się obudzili – powiedziała Xiaochun.
Zagrożenie minęło, lecz koszmar AIDS bynajmniej nie zniknął z naszego życia. Co to, to nie.
Struchlały ze strachu Xiao'er opowiedział o wszystkim swojemu dobremu kumplowi. Twierdził, że chciał tylko wyrzucić z siebie swoje lęki, a kumpel rozgadał usłyszaną historię po całym mieście. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nie odważył się nas zapytać, nikt też nie zdobył się na okazanie Żuczkowi choć odrobiny autentycznej troski. Historia krążyła w kółko i robiła się coraz dziwaczniejsza.
Miałam wielką ochotę zrobić kopie wyników badań Żuczka i rozlepić je po całym mieście.
Wreszcie Żuczek postanowił powiesić sobie wynik nad łóżkiem jako memento, że powinien być ostrożny.
Gdy tylko ktoś zagadnął mnie, co słychać u Żuczka, odpowiadałam: „A czemu pytasz? Wiesz coś o tym?”
Xiaohua nadal nie potrafiła zaufać chińskim szpitalom i wciąż chciała opłacić nam wyjazd do Hongkongu, żeby Żuczek się tam przebadał. Stale ponawiała ofertę i przy każdym spotkaniu powtarzała to samo.
Żuczek się zmienił. Na ścianach swojego pokoju rozwieszał hasła w rodzaju: „Traktuj przyjaciół łagodnie niczym wiosna, a wrogów – z surowością zimy. Lei Feng” [18].
– Ten Lei Feng to naprawdę niezły gość – powiedziałam. – W tych słowach jest dużo prawdy.
Nawet Żuczka gra na gitarze brzmiała inaczej. „Bycie dobrym człowiekiem nie jest proste” – oświadczył. „Nareszcie to zrozumiałem, choć wolałbym, żeby tak się nie stało. Staram się, jak mogę, unikać ludzi, więc wychodzę z domu jak najmniej”.
Zwróciliśmy nasze bilety na samolot do Hongkongu, lecz mimo to brakowało mi kasy.
Ten skurczybyk Żuczek myślał, że niedługo umrze, więc wydzwaniał setki razy do swojego ukochanego w Holandii. Nabił sześć tysięcy juanów rachunku i obiecał, że mi je zwróci, skoro już pojął, jak ważne są pieniądze.
– Rozumiem, co przeżywałeś – rzekłam surowo. – Z powodu kłopotów, których narobiłeś sobie przez chemikalia, i paniki, w którą wpadłeś w związku z seksem, dowiedziałeś się, że ludzie, których uważasz za przyjaciół, niekoniecznie są ci aż tak bliscy. Ale my nie jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy rodziną. Musisz na zawsze zapamiętać, co się wydarzyło, i nie wolno ci zapominać o błędach, które popełniłeś.
Liczyłam na to, że zwróci mi dług, ale co miałam robić, zanim to nastąpi? Mój ojciec dał mi te pieniądze na życie. Tymczasem tylko w zeszłym tygodniu rozleciały mi się trzy pary spodni. Jedne rozdarły się w kroku, w drugich zepsuł się suwak, a trzecie zniszczyły się, kiedy dezynfekowałam łazienkę – odbarwiły się od środka dezynfekującego, którym je zachlapałam. Zawsze kiedy byłam spłukana, przypominałam sobie o swoich zębach. Brakowało mi trzech, i bałam się, że jeśli nie wstawię na ich miejsce nowych, wszystkie pozostałe zaczną się ruszać. Skończył mi się zmywacz do twarzy w kremie i przyszedł rachunek za elektryczność. Była to faktura za ostatnie sześć miesięcy. Jeśli nie zapłacę jej w terminie, skończę jak Mozart, pisząc przy świecach.
Usiadłam na łóżku, marząc o tym, żeby się natychmiast zestarzeć! Gdybym była już stara, nie przejmowałabym się zębami, nowymi spodniami ani zmywaczem do twarzy. Dzięki Bogu, on znowu mnie uratował.
– Musisz powiedzieć Żuczkowi, żeby się badał regularnie, tak jak ja – powiedział Saining. – Ja chodzę na testy dwa razy do roku. Wszyscy powinniśmy, ty też.
– Masz absolutną rację. Ale o co chodzi z tymi testami dwa razy do roku – czy jest coś, o czym mi nie powiedziałeś?
XV
1
Wszystkie weekendy są do siebie podobne. Zmieniają się lokale, ale wszędzie to samo gówno co zawsze. Szanghajskie nocne życie jest beznadziejne. Ale i tak wychodzimy w weekendy. Weekendowe noce są jak scena, a my jesteśmy aktorami, tylko zaczęliśmy już zapominać tekst. Spacerujemy ulicą Południową Maoming, planując włóczęgę po barach. Groove już nie istnieje, zamknęli go na zawsze, a na jego miejscu jest teraz herbaciarnia. YY zieje pustkami, a skoro nikogo tam nie ma, my też nie mamy ochoty się pojawiać. Sami z siebie jesteśmy beznadziejnie nudni. DD się przeniósł i kompletnie zmienił. DKD ciągle jeszcze daje radę. Ale czy takie purystyczne miejsce ma szansę długo przetrwać w Szanghaju? Zawsze możemy tam iść, ale w lokalu jest za ciemno, a my nie mamy ochoty długo siedzieć w takiej ciemnicy. Może niedługo narodzi się właściciel nowego wspaniałego klubu? Na razie mamy tylko naszą pozerską Południową Maoming. Są jeszcze inne kluby – takie, w których bywają „kiwacze głowami”. Zielone CU, żółte CK, czerwone P, różowe JJ, białe Mitsubishi, zielone motylki, podłużne CC. I te okropne ketaminowe dziury… Narkotyki są jak wakacje. Czasem robią ci dobrze, czasem źle. Niektórzy pamiętają tylko to, co dobre, a ja zapamiętuję doły.
2
Idzie obok mnie w czerwonym płaszczu, w wyrazie jej twarzy jest jakieś rozkojarzenie. Odkąd nastał chłód, wszystkie te nasze parasolki, rękawiczki i szaliki przestały nam dawać dostatecznie dużo ciepła, więc poszliśmy na poszukiwanie choć odrobiny dobrej zabawy. Wyobraziłem sobie, że gdy ta odrobina radości zacznie się powoli rozprzestrzeniać, odstęp między moimi stopami się powiększy i objawi się przejście, które doprowadzi mnie do tamtego miejsca i da mi absolutną równowagę. Lecz prawdziwą pewność można znaleźć tylko na południe od południa. Już czas na liczenie owiec, a my wciąż idziemy ulicą. Moglibyśmy kupić szkocką i wypić w domu, ale ona powiedziała:
– Jeśli tak zrobimy, znowu zamienimy się w parę pijaków.
– To niemożliwe, już nigdy nie będziemy pijakami – odparłem.
– Owszem, możliwe. Właśnie dlatego, kiedy mamy ochotę się napić, wychodzimy na miasto.
3
Światła tej ulicy są takie burżuazyjne. Uschłe drzewa sterkulii zmieniają je w niezliczone czarne plamy, drżące mi przed oczyma. Kiedy jestem pijana, potrzebuję tylko jednego oka. Wsłuchuję się w jego oddech. Wrócił, lecz nic nie powróciło wraz z nim. Nie potrafi panować nad pogodą. Nocą jego dłonie odnajdują moje piersi, lecz tamta bezimienna rozkosz znikła bez śladu. Pamięć jest jak dwa szkiełka, usadowione na śniadym nosie.