Выбрать главу

Dan Brown

Cyfrowa Twierdza

Digital Fortress

Przełożył: Piotr Amsterdamski

Moim rodzicom…

moim mentorom i bohaterom.

Jestem wdzięczny moim redaktorom z St. Martin’s Press – Thomasowi Dunne’owi i wyjątkowo utalentowanej Melissie Jacobs, a także moim nowojorskim agentom: George’owi Wieserowi, Oldze Wieser i Jake’owi Elwellowi. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy przeczytali rękopis i przyczynili się do jego udoskonalenia. Szczególnie serdecznie dziękuję mojej żonie Blythe za jej entuzjazm i cierpliwość.

A również… dyskretnie dziękuję dwóm nieznanym byłym kryptografom z NSA, którzy służyli mi bezcennymi radami za pośrednictwem anonimowego adresu elektronicznego. Bez ich pomocy nie mógłbym napisać tej książki.

Prolog

Plaza de Espaňa

Sewilla, Hiszpania

11.00 przed południem

Często powiada się, że w chwili śmierci wszystko staje się jasne. Ensei Tankado wiedział już, że to prawda. Poczuł silny ból, przycisnął rękę do piersi i upadł. W tym momencie zrozumiał, jaki koszmarny popełnił błąd.

W jego polu widzenia pojawili się jacyś ludzie. Pochylili się nad nim i chcieli pomóc. Tankado nie pragnął żadnej pomocy – było już za późno.

Drżąc z wysiłku, uniósł lewą rękę i wyprostował palce. Spójrzcie na moją dłoń! Ludzie wbili wzrok w jego rękę, ale Tankado wiedział, że nic nie rozumieli.

Na palcu Ensei lśnił złoty pierścionek. Ostre promienie andaluzyjskiego słońca odbiły się od wygrawerowanych znaków. Ensei Tankado miał świadomość, że to ostatnie światło, jakie kiedykolwiek zobaczy.

Rozdział 1

Byli w Smoky Mountains w ich ulubionym pensjonacie. David uśmiechał się do niej. „Co powiesz, skarbie? Wyjdziesz za mnie?”.

Spojrzała na niego. Leżała na łóżku z baldachimem, on patrzył na nią z góry. Wiedziała, że to jej wybraniec. Na zawsze. Gdy wpatrywała się w jego ciemnozielone oczy, gdzieś daleko głośno zadzwonił telefon. David odsunął się. Wyciągnęła ręce, żeby go zatrzymać, ale tylko machnęła ramionami w powietrzu.

Dzwonek telefonu przebudził wreszcie Susan Fletcher ze snu. Usiadła na łóżku i półprzytomna wymacała słuchawkę.

– Halo?

– Susan, tu David. Czy cię obudziłem?

– Właśnie śniłam o tobie. – Uśmiechnęła się i opadła na łóżko. – Przyjedź, musimy się zabawić.

– Jeszcze ciemno – zaśmiał się David.

– Mhm – jęknęła zmysłowo. – Zatem koniecznie przyjedź. Prześpimy się, nim ruszymy na północ.

– Właśnie dlatego dzwonię – odrzekł i ciężko westchnął. – Chodzi o nasz wyjazd. Muszę go przełożyć.

– Co takiego?! – Susan nagle oprzytomniała.

– Bardzo przepraszam. Muszę wyjechać. Jutro wrócę. Możemy udać się tam z samego rana. Będziemy mieli jeszcze dwa dni.

– Przecież zarezerwowałam pokój – odrzekła Susan. Była urażona. – Zarezerwowałam nasz stary pokój w Stone Manor.

– Wiem, ale…

– To miał być specjalny wieczór. Minęło sześć miesięcy. Pamiętasz chyba, że jesteśmy zaręczeni, prawda?

– Susan… – westchnął David. – Naprawdę nie mogę teraz zaczynać dyskusji. Na dole czeka na mnie samochód. Zadzwonię z samolotu i wszystko wyjaśnię.

– Z samolotu? – powtórzyła Susan. – Co jest grane? Dlaczego uniwersytet…

– To nie jest uniwersytecka sprawa. Zatelefonuję później i ci wyjaśnię. Naprawdę muszę iść. Dzwonią po mnie. Będziemy w kontakcie. Obiecuję.

– David! – krzyknęła. – Co się…

Za późno. David odłożył słuchawkę.

Susan Fletcher przez kilka godzin leżała i czekała na telefon. Na próżno.

Tego samego dnia po południu poszła się wykąpać. W ponurym nastroju siedziała w wannie, otoczona pianą, i starała się nie myśleć o Stone Manor i Smoky Mountains. Gdzie on może być? – zastanawiała się. Dlaczego nie zatelefonował?

Woda stopniowo zmieniła się z gorącej w letnią, a później zimną. Susan już miała wyjść z wanny, gdy nagle zadzwonił bezprzewodowy telefon. Gwałtownie wstała, wychlustując wodę na podłogę. Chwyciła leżący na umywalce aparat.

– David?

– Tu Strathmore – usłyszała głos w słuchawce.

– Och… – Nie zdołała ukryć rozczarowania. Usiadła na brzegu wanny. – Dobry wieczór, komandorze.

– Miałaś nadzieję, że to ktoś młodszy? – zachichotał szef.

– Nie, proszę pana – odrzekła zakłopotana Susan. – To wcale nie…

– Oczywiście, że tak – zaśmiał się Strathmore. – David Becker to świetny facet. Postaraj się go nie stracić.

– Dziękuję panu.

– Susan, dzwonię do ciebie, ponieważ jesteś mi potrzebna – głos szefa nagle zabrzmiał ostro i poważnie. – I to szybko.

– Przecież jest sobota – odpowiedziała, starając się skupić myśli. – Zwykle nie pracujemy w weekendy.

– Wiem – odrzekł spokojnie. – To sytuacja alarmowa.

Susan wstała. Sytuacja alarmowa? Nigdy nie słyszała, by komandor Strathmore wymówił takie słowa. Sytuacja alarmowa? W Krypto? Nie mogła sobie tego wyobrazić.

– D… dobrze, proszę pana – powiedziała i urwała na chwilę. – Będę tak szybko, jak tylko mi się uda.

– Postaraj się być szybciej.

Strathmore odwiesił słuchawkę.

Susan stała w łazience owinięta ręcznikiem. Krople wody spadały na starannie ułożone rzeczy, które poprzedniego wieczoru przygotowała na wyjazd – szorty, sweter na zimne górskie wieczory, nową bieliznę na noc. Z kwaśną miną podeszła do szafy po czystą bluzkę i spódnicę. Sytuacja alarmowa? W Krypto?

Schodząc na dół, zastanawiała się, jakim cudem ten dzień mógłby być jeszcze gorszy.

Wkrótce miała się dowiedzieć.

Rozdział 2

Lecieli na wysokości dziesięciu tysięcy metrów nad oceanem. David Becker tępo gapił się w niewielkie owalne okno learjeta 60. Pilot powiedział mu, że telefon pokładowy jest zepsuty i nie będzie mógł zadzwonić do Susan.

– Co ja tu robię? – mruknął do siebie.

Odpowiedź była łatwa: po prostu pewnym ludziom się nie odmawia.

– Panie Becker – zatrzeszczał głośnik. – Będziemy na miejscu za pół godziny.

Becker ponuro kiwnął głową w odpowiedzi. Wspaniale. Zaciągnął zasłonę i spróbował się zdrzemnąć, ale cały czas myślał o Susan.

Rozdział 3

Susan nacisnęła na hamulec. Jej volvo sedan zatrzymało się przed bramą w ponad trzymetrowym ogrodzeniu z drutu kolczastego. Młody wartownik położył dłoń na dachu samochodu.

– Poproszę o identyfikator.

Podała mu dokument. Jak zwykle, musiała poczekać pół minuty. Wartownik przesunął identyfikator przez skaner komputera.

– Dziękuję, pani Fletcher – powiedział wreszcie, unosząc głowę. Niemal niezauważalnym ruchem dał znak i brama się rozsunęła.

Niecały kilometr dalej Susan znów się zatrzymała przed równie imponującym ogrodzeniem, utrzymywanym pod wysokim napięciem, i ponownie zaliczyła tę samą procedurę. Dajcie spokój, chłopcy… Przejeżdżałam tędy już chyba milion razy.

Gdy zbliżała się do ostatniego punktu kontrolnego, mocno zbudowany wartownik, z dwoma owczarkami alzackimi i automatem, tylko spojrzał na tablicę rejestracyjną samochodu i machnął ręką, by przejechała. Ruszyła Drogą Psów, pokonując jeszcze dwieście pięćdziesiąt metrów, i skręciła na parking „C” dla pracowników. Niewiarygodne, pomyślała. Dwadzieścia sześć tysięcy pracowników, budżet w wysokości dwunastu miliardów dolarów rocznie, mogliby chyba jakoś przetrwać weekend bez mojej pomocy. Wjechała na swoje zarezerwowane miejsce parkingowe i zgasiła silnik.