Agia przyszła tylko raz; najpierw splunęła mi w twarz, a potem, stojąc między dwiema uzbrojonymi kobietami ze straży przybocznej Vodalusa, opowiedziała o męczarniach, jakie ona i Hethor mają zamiar mi zadać, jak tylko odzyskam siły na tyle, żeby je znieść. Kiedy skończyła, odparłem zgodnie z prawdą, iż przez większą część mego życia asystowałem przy znacznie bardziej przerażających operacjach, oraz poradziłem, by zwróciła się do kogoś z prośbą o fachową pomoc. Odwróciła się i wyszła bez słowa.
Potem przez kilka dni byłem zupełnie sam. Każdego ranka zaraz po obudzeniu wydawało mi się, że jestem zupełnie nowym człowiekiem, ponieważ natłok myśli, które korzystając z mojej samotności tłoczyły mi się do głowy, był wystarczająco wielki, by niemal doszczętnie zniszczyć moją osobowość. Wszyscy ci Severianowie i wszystkie Thecle najbardziej pragnęli wolności.
Najłatwiej było sięgnąć do wspomnień. Często to robiliśmy, wracając do tych beztroskich chwil, kiedy wraz z Dorcas podążałem do Thraxu, do zabaw w roślinnym labiryncie zaraz za willą mego ojca i na bruku Starego Dziedzińca, do długiej wędrówki Schodami Adamniana, jaką odbyłem z Agia, nie wiedząc jeszcze, że mam w niej wroga.
Jednak niemal równie często pozostawiałem wspomnienia samym sobie i zmuszałem się do myślenia, czasem kuśtykając w tę i z powrotem po celi, czasem zaś czekając, aż przed wieczorem przez okienko zaczną wlatywać owady, które później dla rozrywki łapałem w powietrzu. Planowałem ucieczkę, choć na razie nawet nie było co o niej marzyć, a także ślęczałem nad stronicami brązowej książki, starając się dopasować zawarte w niej treści do własnych przeżyć, aby stworzyć tak pełną, jak to tylko możliwe, teorię ludzkich działań, która mogła okazać mi się pomocna, gdybym kiedyś jednak zdołał wydostać się na wolność.
Skoro medyk, człowiek w podeszłym przecież wieku, w dalszym ciągu gromadził wiedzę, nie bacząc na zbliżającą się szybkimi krokami śmierć, czyż ja, którego śmierć wydawała się jeszcze bardziej nieunikniona, nie mogłem szukać pociechy w przekonaniu, że wszystko da się jeszcze odwrócić?
Dlatego właśnie przypominałem sobie poczynania magów, a także człowieka, którego spotkałem przy lepiance zamieszkanej przez chorą dziewczynkę i jej brata, jak również wielu innych mężczyzn i kobiet, szukając klucza, który pozwoliłby mi otworzyć wszystkie serca.
Nie znalazłem żadnego, a już szczególnie takiego, który dałby się wyrazić prostymi słowami: „Mężczyźni i kobiety postępują tak, jak postępują, ponieważ…” Nie pasował żaden z przemyślnie powyginanych kawałków metalu, jakie wpadały mi w ręce: ani żądza władzy, ani pragnienie miłości, ani umiłowanie spokoju lub chęć ubarwienia życia odrobiną romantyzmu. Wpadłem jednak na trop pewnej zasady, którą nazwałem Zasadą Prymitywizmu, która z pewnością jest powszechnie stosowana, a jeśli nawet nie powoduje bezpośrednio żadnego działania, to przynajmniej wywiera znaczny wpływ na jego rodzaj, kiedy już zostanie podjęte. Można sformułować ją w następujący sposób: „Ponieważ cywilizacje prehistoryczne przetrwały tyle chiliad, dziedzictwo, jakie po nich otrzymaliśmy, każe nam zachowywać się w taki sposób, jakby nadal obowiązywały warunki, w których im przyszło egzystować”.
Oto przykład: technologia, która mogłaby umożliwić Baldandersowi śledzenie wszystkich poczynań hetmana z wioski nad jeziorem dawno temu popadła w zapomnienie, lecz ponieważ korzystano z niej przez trudne do wyobrażenia eony, pozostawiła po sobie coś w rodzaju uroku działającego równie efektywnie co ona.
Dokładnie w ten sam sposób wszyscy nosimy w sobie duchy od dawna nie istniejących rzeczy, zniszczonych miast i cudownych maszyn. Opowieść, którą przeczytałem Jonasowi, kiedy byliśmy uwięzieni (w o ile większym towarzystwie i z o ile mniejszymi obawami znosiłem tamtą niewolę!), dowodziła tego ponad wszelką wątpliwość; teraz, w zikkuracie, czytałem ją niemal na okrągło. Autor, pragnący stworzyć zamieszkującego morskie głębiny antagonistę głównego bohatera, ukształtował jego głowę — która stanowiła jedyną część ciała widoczną nad wodą — na podobieństwo okrętu, dzięki czemu potwór opuścił protoplazmową rzeczywistość i stał się maszyną, czyli tym, czego istnienia domagała się zapłodniona przed wiekami podświadomość pisarza.
Zabawiając się tymi spekulacjami zyskiwałem coraz więcej dowodów na to, że Vodalus jedynie tymczasowo zajął starożytną budowlę; choć, jak już wspomniałem, medyk przestał mnie odwiedzać, Agia zaś zjawiła się tylko jeden jedyny raz, do moich uszu bardzo często dociera! z korytarza tupot pospiesznych kroków, a czasem nawet jakieś krzyki. Kiedy tylko coś takiego się zdarzyło, natychmiast przyciskałem nie zabandażowane ucho do drzwi i siedziałem tak bez ruchu nawet przez kilka wacht, w nadziei, że może usłyszę rozmowę, która pozwoli mi poznać plany Vodalusa. Wytężając tak na próżno słuch nie mogłem nie pomyśleć o setkach klientów zamkniętych w lochach pod naszą wieżą, którzy z pewnością nasłuchiwali moich kroków, kiedy roznosiłem tacę z żywnością. Bez wątpienia oni także starali się wychwycić choćby fragmenty rozmów, jakie prowadziłem z Theclą.
A jak ma się sprawa ze zmarłymi? Przyznam, iż nieraz myślałem o sobie jako o nieboszczyku. Czyż te wielomilionowe tłumy nie są zamknięte w podziemnych celach jeszcze mniejszych od mojej? Nie ma takiej kategorii ludzkiej działalności, w której martwi nie przewyższaliby liczebnie żyjących. Większość uroczych dzieci już nie żyje, podobnie jak większość żołnierzy i tchórzów. Najpiękniejsze kobiety i najmądrzejsi mężczyźni — wszyscy od dawna nie żyją. Ich ciała spoczywają w trumnach i sarkofagach, w kamiennych kryptach i płytkich dołach. Ich duchy nawiedzają nasze umysły, a kiedy tylko mogą, przyciskają uszy do naszych czół. Kto wie. na jakie słowo czekają, wsłuchując się w nasze myśli?
Rozdział XXVIl
Przed obliczem Vodalusa
Rankiem szóstego dnia zjawiły się po mnie dwie kobiety. Miałem za sobą nie przespaną noc, gdyż do mojej celi wleciał przez okienko krwiożerczy nietoperz, przedstawiciel gatunku bardzo rozpowszechnionego w dżunglach północy, i choć zdołałem wygnać go na zewnątrz i zahamować krwotok, to on uparcie wracał, zwabiony, jak przypuszczam, zapachem moich ran. Nawet teraz, kiedy spoglądam na przesyconą zielenią ciemność, która jest blaskiem księżyca, widzę tego nietoperza, jak wpełza przez okrągły otwór niczym wielki pająk, a potem rzuca się z góry na mnie.
Kobiety były równie zaskoczone faktem, że już nie śpię, co ja ich widokiem, gdyż był dopiero świt. Kazały mi wstać z posiania i jedna przyłożyła mi do gardła ostrze sztyletu, podczas gdy druga zajęła się wiązaniem rąk. Ta właśnie zapytała, czy już zagoił mi się policzek, po czym dodała, że dotarły do niej słuchy, iż jestem nadzwyczaj przystojnym młodzieńcem.
— Kiedy mnie tu przyprowadzono, byłem niemal równie bliski śmierci jak teraz — odparłem.
Prawda przedstawiała się w ten sposób, że choć obrażenia, jakich doznałem w katastrofie ślizgacza, zdążyły się zagoić, to zarówno rana na nodze, jak i na policzku, w dalszym ciągu sprawiały mi sporo bólu.
Kobiety zaprowadziły mnie do Vodalusa. Urzędował nie w zikkuracie ani nie przy ognisku, gdzie widziałem go w towarzystwie Thei. lecz na łące ograniczonej z trzech stron przez płynącą powoli, zieloną wodę. Dopiero po dłuższej chwili — musiałem zaczekać, ponieważ przywódca buntowników był zajęty jakąś inną sprawą — uzmysłowiłem sobie, iż rzeka płynie, najogólniej rzecz biorąc, na północny wschód, a ja nigdy do tej pory nie widziałem rzeki toczącej swe wody w tym kierunku. Wszystkie strumienie i rzeczułki, jakie napotykałem podczas wędrówki, zdążały na południe lub południowy zachód, by połączyć się z płynącą właśnie na południowy zachód Gyoll.