Выбрать главу

Zamknął oczy, a ja położyłem rękę na jego piersi, starając się wyczuć choćby najsłabsze uderzenie serca.

— Aż do nadejścia Nowego Słońca…

Przed tym właśnie chciałem uciec — wcale nie przed Agią, Vodalusem ani Ascianami. Najdelikatniej, jak potrafiłem, zdjąłem mu z szyi łańcuszek, otworzyłem fiolkę i połknąłem jej zawartość, po czym wziąłem do ręki nóż o krótkim, mocnym ostrzu i uczyniłem to, co należało uczynić.

Kiedy było już po wszystkim, nakryłem ciało żółtą szatą, a następnie powiesiłem sobie na szyi pustą fiolkę. Narkotyk istotnie miał niezwykle silne działanie; wy, co czytacie te słowa, przypuszczalnie zawsze posiadaliście tylko jedną osobowość, nie możecie więc wiedzieć, co to znaczy mieć ich dwie lub trzy, a tym bardziej setki. Obudziły się we mnie z radością, każda na swój sposób, by stwierdzić, że oto zaczęło się dla nich nowe życie. Martwy Autarcha, którego czaszkę przepołowiłem zaledwie przed chwilą, także ożył. Moje oczy i ręce były jego oczami i rękami, ja natomiast nagle zyskałem wiedzę na temat życia świętych pszczół hodowanych w Domu Absolutu, które odzyskują złoto z roślin tworzących zielony płaszcz Urth. Wiedziałem, w jaki sposób odbył wędrówkę na tron Feniksa, do gwiazd i z powrotem. Jego umysł stał się moim umysłem, wypełniając mnie wiedzą, której istnienia nawet nie podejrzewałem, przyniesioną przez setki innych umysłów. Świat rzeczywisty wydał mi się płaski i niewyraźny niczym rysunek wykonany na piasku chłostanym przez gwałtowny wiatr. Nie mógłbym się nad nim skupić nawet wtedy, gdybym chciał, a ja wcale tego nie chciałem.

Czarny materiał, z którego było wykonane nasze więzienie, wyraźnie zszarzał, szczyt namiotu zaś rozjarzył się nagle różnobarwnymi kształtami, zmieniającymi położenie jak w kalejdoskopie. Nie zdając sobie z tego sprawy runąłem na wznak obok ciała mego poprzednika, a wszelkie próby podniesienia się z ziemi zaowocowały jedynie gwałtownym trzepotaniem rękami.

Nie mam pojęcia, jak długo tak leżałem bez przytomności. Kiedy się ocknąłem, wytarłem ostrze noża — mojego noża — i ukryłem go dokładnie tak samo jak on. Wystarczyło, żebym spojrzał na ścianę, a natychmiast pojawiały się na niej niezliczone postaci — Severian, Thecla, mnóstwo innych uciekające w ciemność. Wizja była tak plastyczna, iż przez chwilę wydawało mi się, że naprawdę tego dokonałem, ale zaraz polem, kiedy próbowałem ominąć pogrążonych we śnie Ascian, przekonałem się, że nadal jestem w znajomym namiocie, a obok mnie spoczywa trup spowity w żółtą szatę.

Poczułem na ciele dotyk czyichś rąk. Pomyślałem, że to zapewne wrócili oficerowie z batogami, więc zacząłem gramolić się na nogi, żeby nie zostać uderzonym za opieszałość, lecz poplątane wspomnienia uderzyły mi do głowy niczym młode wino, sprawiając, iż zamiast wnętrza namiotu ujrzałem nakładające się na siebie obrazy: jakiś wyścig, potężne piszczałki organów, wykres z biegnącymi w różne strony krzywymi, kobietę na wozie.

— Wszystko w porządku? — zapytał czyjś głos. — Co ci się stało? Usiłowałem odpowiedzieć, lecz tylko poczułem, jak ślina kapie mi z ust.

Rozdział XXX

Korytarze Czasu

Coś uderzyło mnie boleśnie w twarz.

— Co się stało? Tamten nie żyje. Dali ci jakiś narkotyk?

— Tak. Dali.

Dopiero po chwili poznałem ten głos: należał do Severiana, tego młodego kata.

W takim razie, kim ja byłem?

— Wstawaj, musimy się stąd wydostać!

— Strażnik.

— Strażnicy — poprawił nas nieznajomy głos. — Było ich trzech, ale wszystkich zabiliśmy.

Szedłem w dół po schodach białych jak sól, ku nenufarom i stojącej wodzie. Towarzyszyła mi opalona dziewczyna o skośnych oczach. Zza jej ramienia wychylała się głowa jednego z posągów wyrzeźbionych w onyksie, przez co twarz miała barwę trawy.

— Czy on umiera?

— Już nas widzi. Spójrz w jego oczy.

Wreszcie przypomniałem sobie, gdzie jestem. Wkrótce człowiek z bębnem wsadzi głowę do namiotu i każe mi odejść.

— Nad ziemią… — szepnąłem. — Powiedziałeś mi, że znajdę ją nad ziemią. To było łatwe, bo ona jest tutaj.

— Musimy już iść.

Zielony człowiek ujął mnie pod lewe ramię, Agia pod prawe, i wyprowadzili mnie na zewnątrz.

Pokonaliśmy znaczną odległość, niemal tak dużą, jak w mojej wizji, co jakiś czas potykając się o śpiących Ascian.

— Prawie wcale nie wystawiają straży — szepnęła Agia. — Vodalus powiedział mi, że ich dowódcy cieszą się tak wielkim posłuchem, iż nie potrafią sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł zaatakować ich znienacka. Dzięki temu podczas wojny naszym żołnierzom często udaje się przeprowadzić atak z zaskoczenia.

— Naszym żołnierzom… — powtórzyłem jak dziecko, gdyż nie zrozumiałem ani słowa z tego, co powiedziała.

— Hethor i ja nie będziemy już im służyć. Teraz, kiedy ich zobaczyliśmy, to zupełnie nie do pomyślenia. Odniosę większe korzyści, jeśli zacznę współpracować z tobą.

Powoli zaczynałem odnajdywać samego siebie; liczne umysły mieszkające w moim umyśle poczęły kolejno wycofywać się na dalszy plan. Kiedyś powiedziano mi, że „autarcha” znaczy tyle co „samo-władca”; chyba wiedziałem już, skąd wziął się ten tytuł.

— Kiedyś chciałaś mnie zabić, a teraz zwracasz mi wolność. Mogłaś mnie przecież zakłuć.

Przypomniałem sobie zakrzywiony nóż z Thraxu tkwiący w okiennicy domku Casdoe.

— Mogłam pozbawić cię życia wielekroć łatwiej. Zwierciadła Hethora dały mi robaka nie dłuższego od twojej ręki, który jarzy się białym ogniem. Wystarczy go rzucić, a on zabija i wraca posłusznie do mnie. W taki właśnie sposób rozprawiłam się ze strażnikami, ale ten zielony człowiek nie pozwoliłby mi teraz ciebie zabić, a poza tym, wcale mi na tym nie zależy. Vodalus obiecał mi, że będziesz umierał całymi tygodniami, więc tylko to może mi sprawić pełną satysfakcję.

— Prowadzisz mnie do niego?

Agia potrząsnęła energicznie głową. W bladym świetle poranka sączącym się między liśćmi zobaczyłem, że jej brązowozłote kędziory podskakują dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy otwierała okiennice w sklepie z łachmanami.

— Vodalus nie żyje. Czy myślisz, że mając do dyspozycji świetlistego robaka pozwoliłabym mu ujść z życiem po tym, jak mnie oszukał? Prędzej czy później i tak by się do ciebie zabrali. Teraz pozwolę ci odejść — przede wszystkim dlatego, że chyba wiem, dokąd się udasz — a na koniec i tak wpadniesz znowu w moje ręce, choćby tak jak wówczas, gdy nasze pteriopy odbiły cię z rąk asciańskich zwiadowców.

— A więc ratujesz mnie, ponieważ mnie nienawidzisz?

Skinęła głową. Przypuszczam, iż Vodalus co najmniej równie mocno nienawidził tej części mnie, która zawsze była Autarcha. albo raczej nienawidził własnej koncepcji bycia Autarchą, ponieważ zawsze był lojalny — przynajmniej na tyle, na ile mógł — wobec prawdziwego Autarchy, którego uważał za swego sługę. Kiedy jako chłopiec służyłem w kuchni Domu Absolutu, pracował tam pewien kucharz, który tak bardzo nienawidził szlachciców i arystokratów, którym przygotowywał posiłki, że po to, by nie narazić się na żadne wyrzuty z ich strony, wznosił się na wyżyny swoich kulinarnych umiejętności. Po pewnym czasie został mianowany szefem kucharzy w tym skrzydle. Kiedy o nim myślałem, Agia niepostrzeżenie wysunęła mi rękę spod pachy, a gdy w chwilę później odwróciłem się w jej stronę, dziewczyny już przy mnie nie było. Zostałem sam z zielonym człowiekiem.