Выбрать главу

– Birgitta! – zawołał Harry. – Birgitta!

Wadkins dotknął jego ramienia.

– Nie ma jej tutaj – skonstatował Lebie, kiedy przeszukali już łódź od dziobu po rufę.

Wadkins wsunął głowę do jednej z ław na pokładzie rufowym.

– Ale może tu była – powiedział Harry, spoglądając na morze. Wiatr się wzmógł, szczyty fal nieco dalej pokrywały się białą pianą.

– Trzeba tu ściągnąć chłopaków z technicznego. Może oni coś znajdą.

Wadkins się wyprostował.

– To musi po prostu oznaczać, że on ma jeszcze jakieś miejsce, o którym nie wiemy.

– Albo… – zaczął Harry.

– Nie wygłupiaj się. Ukrył ją gdzieś, trzeba ją tylko odnaleźć.

Harry usiadł. Wiatr, rozbawiony, szarpał go za włosy. Lebie spróbował zapalić kolejną cygaretkę, ale po paru próbach zrezygnował.

– I co teraz robimy? – spytał.

– W każdym razie musimy zejść z jego łodzi – stwierdził Wadkins. – Może nas zauważyć z drogi, kiedy będzie nadjeżdżał.

Wstali, zamknęli luki, Wadkins wysoko podniósł nogę, przechodząc nad liną kotwiczną, żeby znów się nie potknąć. Lebie stanął.

– O co chodzi? – spytał Harry.

– No cóż – powiedział Lebie. – Nie za bardzo znam się na łodziach, ale czy to normalne?

– Co?

– Ze rzuca się kotwicę, kiedy łódź jest przycumowana z przodu i z tyłu.

Popatrzyli na siebie.

– Pomóżcie mi! – powiedział Harry.

Godzina trzecia

Mknęli drogą, chmury sunęły po niebie. Drzewa przy drodze kołysały się, jakby zapraszały do dalszej jazdy. Trawa na poboczu układała się płasko, w radiu trzeszczało. Słońce zbladło, a po morzu w dole przemykały prędkie cienie.

Harry siedział z tyłu, ale nie widział szalejącej wokół nich wichury. Miał w oczach jedynie zieloną oślizgłą linę, którą wyciągali z wody mocnymi szarpnięciami. Kropelki wody z liny wpadały do morza jak połyskujące odłamki kryształu. Ale w dole dostrzegł biały kontur, który powoli się wznosił.

W któreś wakacje ojciec zabrał go łodzią na ryby, złowili halibuta. Był biały i niewyobrażalnie wielki. Harry'emu również wtedy zrobiło się sucho w ustach i ręce zaczęły się trząść. Gdy weszli do kuchni z połowem, matka i babka z zachwytu złożyły dłonie i zaraz zabrały się do krojenia zimnego, zakrwawionego rybiego ciała wielkimi, błyszczącymi nożami. Przez resztę lata Harry'emu śnił się leżący w łodzi halibut z wyłupiastymi rybimi oczyma, w których zastygło przerażenie, jak gdyby nie mógł uwierzyć, że naprawdę umiera. Na Boże Narodzenie Harry'emu nałożono na talerz kilka wielkich galaretowatych kawałków, a ojciec z dumą opowiadał, jak to razem z Harrym wyłowili wielkiego halibuta z Isfjorden. „Pomyślałam, że w tę wigilię spróbujemy czegoś nowego” – powiedziała matka. To coś miało smak śmierci i rozpadu. Harry odszedł od stołu ze łzami w oczach, pełen gorzkiej wściekłości.

A teraz siedział z zamkniętymi oczami w bardzo szybko jadącym samochodzie i widział samego siebie, jak stoi i wpatruje się w wodę, w której coś, co przypominało wielką meduzę, poruszało czerwonymi parzydełkami przy każdym szarpnięciu liny. Gdy dotarło do powierzchni wody, parzydełka rozpostarły się i ułożyły w wachlarz, jak gdyby usiłowały zakryć nagi biały tułów. Lina kotwiczna owinięta była wokół szyi. Pozbawione życia ciało wydało się Harry'emu dziwnie obce i nieznajome.

Ale kiedy obrócili je na plecy, Harry rozpoznał spojrzenie z tamtego lata, zakrzepłe w zdumionym oskarżycielskim ostatnim pytaniu: Czy to już wszystko? Czy naprawdę wszystko ma się tak skończyć? Czy życie i śmierć naprawdę są tak banalne?

– To ona? – spytał Wadkins, a Harry zaprzeczył.

Gdy jednak powtórzył pytanie, Harry dostrzegł jej wystające łopatki i zaczerwienioną skórę w miejscu, gdzie przebiegał biały pasek, ślad od kostiumu bikini.

– Spaliła się – stwierdził zdumiony. – Prosiła, żebym posmarował jej plecy. Powiedziała, że mi ufa. A jednak się spaliła.

Wadkins stanął przed nim i położył mu ręce na ramionach.

– To nie twoja wina, Harry, słyszysz? To i tak by się stało. To nie twoja wina.

Wyraźnie się ściemniło i kilka gwałtownych porywów wiatru ostro szarpnęło wielkimi eukaliptusami, które wywijały gałęziami, jakby usiłowały wyrwać się z ziemi i zacząć po niej chodzić niczym tryfidy z powieści Johna Wyndhama, pobudzone do życia nadciągającą burzą.

– Jaszczurki śpiewają – odezwał się nagle Harry z tylnego siedzenia. Były to pierwsze słowa, jakie padły, odkąd wsiedli do samochodu. Wadkins odwrócił się, a Lebie spojrzał na niego w lusterku.

– Andrew tak kiedyś powiedział. Mówił, że ludzie z rodu jaszczurek mają zdolność przywoływania swoim śpiewem deszczu i burz. Mówił, że wielki potop został wywołany przez ród jaszczurek, które, tnąc się do krwi kamiennymi nożami, śpiewały, bo chciały utopić dziobaka. – Uśmiechnął się lekko. – Prawie wszystkie dziobaki zginęły. Ale niektórym udało się przeżyć. Wiecie dlaczego? Nauczyły się oddychać pod wodą.

Pierwsze wielkie krople deszczu padły z drżeniem na przednią szybę.

– Mamy mało czasu – powiedział Harry. – Toowoomba niedługo zorientuje się, że go ścigamy, a wtedy zniknie równie szybko jak szczur. Jestem jedynym ogniwem, które nas z nim łączy, a wy się teraz zastanawiacie, czy zdołam sobie poradzić. Cóż, co mogę powiedzieć? Chyba kochałem tę dziewczynę.

Wadkins wyglądał na zażenowanego. Lebie wolno kiwnął głową.

– Ale zamierzam oddychać pod wodą – oświadczył Harry.

Było wpół do czwartej i nikt w pokoju odpraw nie zwracał uwagi na żałosną piosenkę wentylatora.

– Okej, wiemy już, kogo szukamy – mówił Harry. – I wiemy, że on sądzi, że my o tym nie wiemy. Prawdopodobnie uważa, że w tej chwili staram się zdobyć dowody przeciwko Evansowi White'owi. Obawiam się jednak, że to bardzo tymczasowa sytuacja. Pozostałe domy nie mogą mieć bez końca odciętych telefonów, a poza tym niemożność naprawienia tej usterki staje się coraz bardziej podejrzana. Rozmieściliśmy ludzi, którzy czekają na niego, gdyby zjawił się w domu. Tak samo jest z żaglówką. Ale osobiście jestem przekonany, że on jest zbyt ostrożny, żeby cokolwiek zrobić, nie upewniając się wcześniej, że ma wolną drogę. Należy chyba założyć, że w ciągu dzisiejszego wieczoru zrozumie, że byliśmy w jego mieszkaniu. To nam daje dwie możliwości. Możemy podnieść alarm. Ogłosić w telewizji, że go poszukujemy, i mieć nadzieję, że go złapiemy, zanim zniknie. Argument przeciwko temu jest taki, że facet, który spreparował u siebie w domu niezwykle wyrafinowany alarm, przemyślał również, jak się zachować w takiej sytuacji. Istnieje ryzyko, że gdy tylko zobaczy swoje zdjęcie na ekranie, zapadnie się pod ziemię. Dlatego drugą możliwością jest wykorzystanie tego krótkiego czasu, jaki nam został, zanim poczuje nasz oddech na karku, i złapanie go, dopóki nie spodziewa się zagrożenia… a przynajmniej spodziewa się go w niewielkim stopniu.

– Głosuję za tym, żeby go łapać – oświadczył Lebie i strzepnął z ramienia włos, wcale niewyimaginowany.

– Łapać? – powtórzył Wadkins. – Jesteśmy w kilkumilionowym mieście i nie mamy najmniejszego pojęcia, gdzie on może być. Jasna cholera, nie wiemy nawet, czy on w ogóle jest w Sydney!

– Wiemy – powiedział Harry. – W każdym razie był w Sydney przez ostatnie półtorej godziny.

– Co? Chcesz powiedzieć, że jest obserwowany?

– Yong.

Harry oddał głos wciąż uśmiechającemu się Chińczykowi.

– Telefon komórkowy – zaczął Yong, jak gdyby poproszono go o odczytanie wypracowania na głos przed całą klasą. – Wszystkie rozmowy przez telefon komórkowy przechodzą przez tak zwane stacje bazowe, które odbierają i przekazują sygnały z aparatu. Spółka telekomunikacyjna może sprawdzić, z których stacji bazowych abonent otrzymuje sygnały. Każda stacja ma zasięg około dziesięciu kilometrów. To dobry zasięg, oczywiście w terenach zabudowanych, bo wtedy aparat ma kontakt jednocześnie z kilkoma stacjami naraz, działającymi mniej więcej tak jak nadajniki radiowe. Oznacza to, że kiedy ktoś rozmawia przez telefon, centrala może w przybliżeniu określić jego położenie na obszarze o promieniu dziesięciu kilometrów. Jeśli rozmowa rejestrowana jest w dwóch stacjach naraz, ten obszar zostaje ograniczony do rejonu, gdzie zasięg tych dwóch stacji nakłada się na siebie. Jeśli sygnał odbierany jest przez trzy stacje naraz, obszar jeszcze się zmniejsza. Nie da się wyśledzić dokładnego adresu, w przeciwieństwie do zwykłych telefonów stacjonarnych, lecz można uzyskać jakąś podpowiedz – wyjaśnił Yong. – Akurat w tej chwili mamy połączenie z trzema facetami, którzy uważnie śledzą sygnały wysyłane przez komórkę Toowoomby. Możemy ich przełączyć na otwartą linię tu, do pokoju odpraw. Na razie otrzymaliśmy sygnały tylko z dwóch stacji jednocześnie i najmniejszy obszar obejmuje całe City, port i pól Wooloomooloo. Dobra wiadomość jest taka, że on się porusza.