Выбрать главу

Mary gwałtownie uniosła podbródek.

– Jesteśmy gotowi, panie Ransom. Proszę pytać. David spojrzał na Patricka, który w odpowiedzi posłał mu wątły uśmiech.

– Obawiam się, że niektóre z moich pytań mogą wydać się państwu niestosowne lub wręcz bezduszne. Niestety, jestem zmuszony je zdać.

– Proszę zaczynać – ponagliła go pani O'Brien.

– Zapewniam, że jestem zdecydowany wytoczyć szpitalowi proces i zrobię to niezwłocznie. Muszę jednak zapylać państwa o pewne szczegóły, które pomogą precyzyjnie oszacować rozmiar strat, które ponieśli państwo w związku ze śmiercią córki. Mam tu na myśli choćby utracone zarobki, które należałyby się państwa córce, gdyby żyła. Była pielęgniarką, tak?

– Tak, na oddziale położniczym.

– Czy wiedzą państwo, ile zarabiała?

– Nie, ale możemy to sprawdzić.

– Czy miała kogoś na utrzymaniu?

– Nie.

– Czy była zamężna?

Pani O'Brien z westchnieniem pokręciła głową.

– Ellen była naprawdę wspaniałą córką. I piękną kobietą. Do tego mądrą. Niestety, jeśli chodzi o mężczyzn, popełniała błędy.

– Błędy? – David zmarszczył brwi. Wzruszyła ramionami.

– Cóż, takie mamy czasy, mecenasie – odparła. – Kiedy kobieta osiągnie pewien wiek, cieszy się, że w ogóle kogoś ma… – Spojrzała na swoje kurczowo splecione dłonie i zamilkła.

David wyczul, że poruszyli drażliwą kwestię. Prawdę powiedziawszy, życie uczuciowe zmarłej w ogóle go nie interesowało, jako że nie miało związku ze sprawą.

– Przyjrzyjmy się dokumentacji medycznej – zaproponował i sięgnął po kartę. – Wynika z niej, że córka cieszyła się doskonałym zdrowiem. Czy kiedykolwiek miała problemy kardiologiczne?

– Nigdy.

– Czy kiedykolwiek skarżyła się na ból w klatce piersiowej? Czy miewała problemy z oddychaniem?

– Panie Ransom, Ellie była świetną pływaczką. Długodystansową. Mogła pływać cały dzień i nawet nie dostawała zadyszki. Dlatego nie chce mi się wierzyć w tę historię z atakiem serca – oznajmiła pani O'Brien.

– Mimo to proszę zauważyć, że zapis EKG jednoznacznie potwierdza tę diagnozę. Gdyby przeprowadzono sekcję zwłok, mielibyśmy pewność. Jak rozumiem, w tej chwili jest to już niemożliwe.

Kobieta spojrzała wymownie na męża.

– To Patrick tak zdecydował. Nie mógł znieść myśli, że…

– Chyba już ją wystarczająco pocięli, prawda? – warknął przez zęby.

Zapadła cisza. Pani O'Brien przerwała ją pierwsza:

– Wsypiemy jej prochy do morza. Bardzo kochała morze. Już od dziecka…

Rozmowa dobiegła końca. Jeszcze tylko kondolencje i wymiana uścisków ręki na przypieczętowanie umowy. O'Brienowie ruszyli do drzwi, lecz zanim ostatecznie wyszli, Mary na moment przystanęła.

– Nam naprawdę nie chodzi o pieniądze, mecenasie – powtórzyła. – Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, czy zobaczymy złamany grosz. Oni nam zrujnowali życie, panie Ransom. Zabrali nam nasze jedyne dziecko. Modlę się, żeby dobry Bóg nie pozwolił im nigdy o tym zapomnieć.

David ze zrozumieniem skinął głową.

– Obiecuję państwu, że nie zapomną.

Kiedy wyszli, odwrócił się do okna. Zaczerpnął głęboko powietrza, a potem wolno je wypuścił, próbując uwolnić się od zbędnych emocji. Jednak nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka nie ustępował. Podobnie jak nie mijał smutek. Ani wściekłość. Chciał odsunąć je od siebie jak najdalej, bo mąciły mu trzeźwość myśli.

Przed sześcioma dniami lekarz popełnił karygodny błąd i w konsekwencji czterdziestejednoletnia Ellen O'Brien zmarła. Była tylko trzy lata starsza od niego.

Wrócił za biurko i ponownie sięgnął po teczkę z aktami. Przejrzał zawartość i spośród dokumentów nadesłanych przez szpital wybrał życiorysy dwojga lekarzy.

Opis osiągnięć zawodowych doktora Guya Santiniego był naprawdę imponujący. Czterdzieści osiem lat, chirurg po studiach na Harvardzie, obecnie u szczytu kariery. Pięć bitych stron z wypisanymi maczkiem tytułami artykułów i naukowych publikacji, z których większość dotyczy fizjologii wątroby. Raz wytoczono mu proces, przed ośmioma laty. Wygrał. Farciarz. Nieważne. W tym przypadku i tak nie jest głównym oskarżonym. David wziął na muszkę anestezjologa.

Uważnie przejrzał trzystronicowy życiorys doktor Katharine Chesne. Jej przygotowanie zawodowe robiło wrażenie. Zaczęła od licencjatu z chemii na Uniwersytecie Berkeley, by następnie zdobyć dyplom lekarza w akademii medycznej Johns Hopkins. Staż z anestezjologii odbyła w klinice akademii medycznej w San Francisco. Tam również zrobiła pierwszy stopień specjalizacji z intensywnej terapii. Mimo młodego wieku (ma dopiero trzydzieści lat), zdążyła opublikować sporo artykułów. Mniej więcej od roku pracuje w szpitalu Mid Pac jako anestezjolog. Do życiorysu nie dołączono fotografii, lecz David bez trudu wyobraził sobie stereotypową lekarkę z włosami w nieładzie, fatalną figurą i twarzą kobyły – oczywiście szalenie inteligentną.

Odchylił się w fotelu i zmarszczył czoło. Lekarka z takim wykształceniem nie ma prawa wykazać tak wielkiej niekompetencji. Czy to możliwe, żeby pani doktor popełniła szkolny błąd?

Powoli zamknął teczkę. Nauczony smutnym doświadczeniem wiedział, że pozwana będzie próbowała się wybielić. Jednak bez względu na to, co przedstawi na swoją obronę, fakty pozostają faktami. I są dla niej bezlitosne: doktor Chesne skazała pacjentkę na pewną śmierć pod nożem. I musi ponieść konsekwencje.

Poniesie, mruknął David. Już jego w tym głowa, żeby się nie wywinęła.

George Bettencourt pogardzał lekarzami. I właśnie dlatego swą pracę na stanowisku dyrektora generalnego szpitala Mid Pac uważał za wyjątkowo ciężką i niewdzięczną. Wszystko przez to, że musiał działać w porozumienie z medykami. Mimo tych niesprzyjających warunków George, specjalista z zakresu zarządzania służbą zdrowia, szczycący się dyplomami prestiżowych uczelni, po dziesięciu latach pracy osiągnął to, o czym jego poprzednicy nie śmieli nawet marzyć. Pod jego rządami podupadający Mid Pac zmienił się w świetnie prosperującą firmę. Mimo tak ewidentnego sukcesu codziennie musiał znosić krytykę ze strony bałwanów w białych fartuchach, którzy najwyraźniej uważali się za bogów. Nie dość, że o wszystko się czepiali, to jeszcze z niezadowoleniem kręcili nosami, gdy próbował wbić im do głów, że ich święta misja musi być podporządkowana jeszcze świętszym prawom wolnego rynku. Prawda była bowiem taka, że z ekonomicznego punktu widzenia ratowanie ludzkiego życia nie różni się niczym od handlowania linoleum. Zarówno jedno, jak i drugie ma przynosić zysk. Bettencourt to rozumiał, a te durnie nie. Przez swą ignorancję przyprawiali go o ból głowy, jak zresztą wszyscy idioci.

A już tych dwoje siedzących w tej chwili naprzeciw niego zafundowało mu migrenę, jakiej nie miał od lat.

Doktor Clarence Avery, siwy jak gołąbek szef anestezjologów, nie stanowił zagrożenia. Był tak bojaźliwy, że lękał się własnego cienia. Nie było więc obawy, że nagle zacznie się stawiać. Odkąd jego żona dostała wylewu, snuł się po szpitalu jak błędny. Nie, ten na pewno pójdzie na współpracę, pocieszał się Bettencourt. Zwłaszcza gdy się mu powie, że chodzi o renomę szpitala.

Gorzej z tą babą, westchnął. Kiepsko ją znał, bo pracowała u nich od niedawna. Wystarczyło jednak, że weszła do gabinetu i od razu wyczuł, że będą z nią kłopoty. Jej oczy miały specyficzny wyraz, a mocno zaciśnięte zęby od razu nasunęły mu skojarzenie z rycerzem ruszającym na krucjatę. W sumie ta cała Chesne jest niebrzydka, i to mimo włosów w nieładzie oraz faktu, że szminki nie używa od miesięcy. Jej największym atutem są piękne zielone oczy. Wystarczyło jedno przenikliwe spojrzenie i mężczyzna natychmiast zapominał, że reszta daleka jest od ideału. Babka niczego sobie, całkiem atrakcyjna.