Выбрать главу

Tym bardziej szkoda, że pokpiła sprawę. Nie ma wyjścia, musi wpisać ją po stronie strat. Miał cichą nadzieję, że nie okaże się wredną suką i nie pogorszy i tak niełatwej sytuacji.

Kate drgnęła, gdy tuż przed nią wylądowały dokumenty rzucone przez Bettencourta.

– Pani doktor, nasi prawnicy otrzymali dziś ten oto list – zaczął podniośle. – Został doręczony przez kuriera. Uważam, że powinna pani niezwłocznie zapoznać się z jego treścią.

Zerknęła na nagłówek i żołądek ścisnął jej się boleśnie: Uehara i Ransom, kancelaria prawna.

– Jedna z najlepszych w mieście – uściślił Bettencourt, a widząc jej zdumienie, dodał z irytacją: – Naszemu szpitalowi wytoczono proces, pani doktor. Zarzuca się nam popełnienie poważnych błędów lekarskich. Jakby tego było mało, David Ransom ma osobiście poprowadzić sprawę.

Zaschło jej w gardle. Wolno uniosła wzrok.

– Ale jak… jak oni mogą…

– To naprawdę nie wymaga większego zachodu. Zwykle potrzeba zaledwie dwóch osób. Prawnika i martwego pacjenta.

– Przecież już złożyłam obszerne wyjaśnienia. – Z nadzieją zwróciła się do Avery'ego: – Panie doktorze, pamięta pan, prawda? W zeszłym tygodniu powiedziałam panu…

– Tak, tak. Clarence wprowadził mnie w szczegóły tego niefortunnego zdarzenia – przerwał jej obcesowo Bettencourt. – Zresztą nie ono jest przedmiotem naszej rozmowy.

– A co jest?

Bezpośredniość pytania na chwilę zbiła go z tropu. Co? Otóż to, że grozi nam proces i wypłata ogromnego odszkodowania. Milionowego, jeśli chce pani wiedzieć, pani doktor. Szpital, jako pani pracodawca, ponosi pełną odpowiedzialność za wyrządzone szkody. Nie ukrywam, że akurat pieniądze nie są naszym największym zmartwieniem. – Dla zaznaczenia wagi swych słów zrobił znaczącą pauzę. – Jest nim dobre imię naszej placówki.

Słysząc jego złowieszczy ton, natychmiast odgadła, na co się zanosi, i z wrażenia zapomniała języka w ustach. Zamiast się bronić, czekała, aż padnie cios.

– Proces sądowy będzie miał fatalny wpływ na opinię o całym szpitalu – klarował tymczasem Bettencourt. – Jeśli do niego dojdzie, sprawą natychmiast zainteresują się media. I zrobi się szum, który odstraszy potencjalnych pacjentów. – Spojrzał na leżące na biurku dokumenty. – Jak rozumiem, pani dotychczasowa historia zawodowa jest zadowalająca…

– Zadowalająca? – powtórzyła z niedowierzaniem i spojrzała na Avery'ego. Jako szef najlepiej zna jej zawodową przeszłość. A ta jest bez zarzutu.

Avery skulił się w sobie. Jego wodniste niebieskie oczy wyraźnie umykały w bok.

– No cóż – wymamrotał – historia pracy pani doktor jest, w każdym razie jak dotąd, więcej niż zadowalająca. To znaczy…

Kate słuchała jego bełkotu i hamowała się, by nie krzyknąć: Na litość boską! Człowieku, broń mnie!

– Do tej pory nie było żadnych skarg – zakończył bez przekonania.

– Jednak postawiła nas pani w wyjątkowo nieprzyjemnej sytuacji – zauważył Bettencourt. – Dlatego wolelibyśmy, żeby pani nazwisko nie było dłużej kojarzone z naszą placówką.

Zapadła cisza przerywana nerwowym pokasływaniem Avery'ego.

– Chcielibyśmy, żeby złożyła pani wypowiedzenie.

Stało się. Cios wreszcie padł i ugodził ją boleśnie.

– A jeśli odmówię?

– Proszę mi wierzyć, że w pani przebiegu pracy wypowiedzenie będzie wyglądało o wiele lepiej niż…

– Zwolnienie?

– Widzę, że się rozumiemy.

– Nie! – Podniosła wysoko głowę. Chłodna pewność siebie bijąca z oczu Bettencourta sprowokowała ją do oporu. Nigdy za nim nie przepadała. W tej chwili znielubiła go na dobre. – Pan mnie nie zrozumiał.

– Jest pani inteligentną kobietą, z pewnością więc rozumie pani, że nie mamy wyboru. Pani powrót na blok operacyjny jest niemożliwy.

– To niezgodne z prawem – oznajmił znienacka Avery.

– Proszę? – Bettencourt zmarszczył brwi.

– Nie może pan z dnia na dzień wyrzucić z pracy doktor Chesne. Przecież jest lekarzem. Musi pan postępować zgodnie z określonymi procedurami. Jest komisja…

– Chyba nikt nie zna procedur lepiej niż ja! – zbeształ go Bettencourt. – Po prostu miałem nadzieję, że pani doktor zrozumie powagę sytuacji i odpowiednio się zachowa. Moja propozycja naprawdę jest dla pani korzystna – podkreślił, zwracając się do Kate. – Najważniejsze, że nie zepsuje pani sobie historii pracy. W teczce personalnej znajdzie się jedynie pani wypowiedzenie oraz adnotacja, że umowa została rozwiązana za porozumieniem stron. W ciągu godziny moja sekretarka zredaguje odpowiedni dokument. Wystarczy, że go pani…

Kate niezwykle rzadko wpadała w złość. Z reguły trzymała nerwy na wodzy. Może dlatego dzika furia, w którą wpadła, nie tylko ją zaskoczyła, lecz również przeraziła.

– Proszę oszczędzać papier, panie Bettencourt – powiedziała ze złowrogim spokojem.

– Skoro tak pani zdecydowała… – wycedził przez zęby. – Kiedy odbędzie się najbliższe posiedzenie sądu koleżeńskiego? – rzucił w stronę Avery'ego.

– Zdaje się, że w… hm, w przyszły wtorek, ale…

– Proszę włączyć do porządku obrad sprawę Ellen O'Brien. Pozwólmy pani doktor przedstawić własną wersję zdarzeń. Zostanie pani osądzona przez kolegów po fachu – oznajmił, piorunując ją wzrokiem.

– To sprawiedliwe rozwiązanie, nie uważa pani?

Powstrzymała się od riposty. Gdyby uległa pokusie i powiedziała Bettencourtowi prosto w twarz, co naprawdę o nim myśli, ostatecznie pogrzebałaby szansę na powrót do pracy w Mid Pac. A kto wie, czy nie w każdym innym szpitalu. Wystarczyło, by wszechmocny dyrektor przypiął jej łatkę „wichrzycielka", i do końca życia miałaby zapaskudzone akta.

Rozstali się kulturalnie. Jak na osobę, której kariera właśnie legła w gruzach, Kate zachowała godny podziwu spokój. Na koniec spojrzała Bettencourtowi w oczy i wymieniła z nim oficjalny uścisk dłoni.

Utrzymała tę pozę do chwili, gdy znalazła się w windzie. Dopiero tam coś w niej pękło i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Gdy na dole drzwi się rozsunęły, trzęsła się jak w febrze. Półprzytomnie ruszyła przed siebie, głucha na gwar i ruch panujący w głównym holu. Była mniej więcej w połowie drogi, gdy brutalna prawda uderzyła ją z całą siłą.

Boże, będę miała proces. Jeszcze nie przepracowałam roku i już mnie pozwali do sądu…

Do tej pory żyła w naiwnym przeświadczeniu, że procesy, podobnie jak inne życiowe katastrofy, przytrafiają się innym. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że zostanie posądzona o brak kompetencji. Brak kompetencji.

Nagle zrobiło jej się słabo. Aby nie upaść, oparła się o kabinę, w której wisiał płatny telefon. Jej wzrok padł na książkę telefoniczną. Gdyby wiedzieli, jak było naprawdę, westchnęła w myślach. Gdybym mogła im wszystko wyjaśnić…

Wystarczyło parę sekund, by odnaleźć właściwą stronę: Uehara i Ransom, kancelaria prawna. Biuro mieściło się przy Bishop Street.

Bez namysłu wyrwała kartkę, a potem, wiedziona desperacką nadzieją, pospiesznie wyszła z budynku.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Pan Ransom jest w tej chwili zajęty! Siwowłosa sekretarka miała stalowe spojrzenie i twarz jakby żywcem wyjętą ze słynnego obrazu „Amerykański gotyk". Brakowało jej tylko wideł. Pewna swej wszechwładzy, skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na Kate z taką miną, jakby chciała powiedzieć: No, tylko mi tu spróbuj wejść, intruzko!

– Ale ja muszę się z nim zobaczyć! – Kate nie dala się zbyć. – Mam ważne informacje związane ze sprawą…

– A z czym by innym!