Выбрать главу

– A teraz powiedz mi, jakie są prawdziwe powody twojej decyzji.

Milczała. On jednak wyczytał odpowiedź z jej oczu. Z niedowierzaniem potrząsnął głową.

– Boże, jesteś jeszcze większym tchórzem niż ja!

– Tchórzem?

– Tak. – Odwrócił się od niej i włożywszy ręce do kieszeni, zaczął chodzić po werandzie. – Nie miałem zamiaru ci tego mówić, w każdym razie jeszcze nie teraz, ale skoro grozisz, że wyjedziesz… Cóż, nie mam wyboru. No dobrze! – Odetchnął. – Ponieważ ty tego nie powiesz, zrobię to ja, ale nie jest to dla mnie łatwe. Po śmierci Noaha wmówiłem sobie, że raz na zawsze uodporniłem się na uczucia. Wydawało mi się, że wyeliminowałem je z życia. Nagle okazało się, że się mylę. Wystarczyło, że cię poznałem… – Roześmiał się. – Boże, dlaczego nie mam przy sobie któregoś z wierszy Deckera! Mógłbym coś zacytować. Rzucić jakieś mądre zdanie. Powiem ci, że mu zazdroszczę. Przynajmniej był elokwentny. – Znowu się uśmiechnął. – Jeszcze tego nie powiedziałem, prawda? Ale rozumiesz, do czego zmierzam?

– Tchórz!

– No dobrze. Niech będzie. Powiem to. Kocham cię! A wiesz, za co?

– Nie mam pojęcia.

– Za twój upór. I dumę. I jeszcze niezależność. Naprawdę nie chciałem, żeby mnie to spotkało. Było mi dobrze samemu. Ale skoro już się stało, nie wyobrażam sobie, żebym miał cię nie kochać. – Nagle odsunął się, jakby chciał powiedzieć: możesz odejść, droga wolna.

Nie odeszła. Nawet nie drgnęła. Siedziała z boleśnie zaciśniętym gardłem, ściskając czekoladki, i pytała samą siebie, czy to dzieje się naprawdę.

– Uprzedzam, że to nie będzie łatwe.

– Co?

– Życie ze mną. Nieraz będziesz chciała skręcić mi kark. Będziesz na mnie krzyczała, bylebym tylko powiedział „kocham cię". Pamiętaj, to że nie mówię, wcale nie znaczy, że nie kocham. – Westchnął jak człowiek, któremu kamień spadł z serca. – Dobrze, to już wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat. Cieszę się, że przynajmniej mnie wysłuchałaś. Jeśli nie, twoja strata, bo drugiego spektaklu nie będzie.

– Słuchałam cię. Bardzo uważnie.

– I? – W napięciu wpatrywał się w jej twarz. – Jaki wydałaś na mnie wyrok? A może lawa przysięgłych jeszcze się naradza?

– Ława przysięgłych jest w stanie ciężkiego szoku – szepnęła. – Więc trzeba natychmiast zastosować sztuczne oddychanie.

Jeśli chciała się dotlenić, pocałunek przyniósł zgoła odwrotny efekt. Ledwie dotknął ustami jej ust, pokój zawirował jej przed oczami, a ciało ogarnęła przyjemna niemoc.

– No dobrze, kończymy reanimację – mruknął.

– Teraz twoja kolej. Słucham?

– Kocham cię.

– Liczyłem na taki wyrok.

Ona zaś liczyła, że znów ją pocałuje. I przeliczyła się.

– Jesteś bardzo blada. – Przyjrzał się jej zaniepokojony. – Zawołam siostrę. Może poda ci tlen…

– Tlen? A kto tu potrzebuje tlenu? – szepnęła, tuląc się do niego.

EPILOG

W całym domu słychać było donośny płacz maleńkiego dziecka.

Zaniepokojona Jinx zajrzała do pokoju.

– A co to się dzisiaj dzieje z naszą Emmą?

– Czy ja wiem? – Przerażona Gracie próbowała zmienić pieluchę rozzłoszczonemu niemowlakowi. – Powiem ci, że całkiem wyszłam z wprawy.

– Z jakiej wprawy? Czy ty kiedykolwiek opiekowałaś się dziećmi?

– Faktycznie, nie robiłam tego. Pewnie dlatego tak kiepsko mi idzie – przyznała Gracie samokrytycznie.

– Nie martw się, z dziećmi jak z pianinem, trzeba ćwiczyć i nabiera się biegłości – pocieszyła ją Jinx.

– Zdecydowanie łatwiej ćwiczyć gamy, niż zmieniać pieluchy – jęknęła, mocując się z agrafką, którą próbowała wbić w pampersa. – Widziałaś, jakie beznadziejne pieluchy teraz robią? I jak tu się przebić przez ten papier i plastik? Jinx parsknęła śmiechem.

– I co cię tak bawi? – zapytała ją urażona.

– Jak to, co? Jeszcze się nie zorientowałaś, że pampersów nie spina się agrafkami? Są jednorazowe, kobieto. Zapina się je na rzepy!

Listek oderwał się od gałęzi i wylądował obok bukietu świeżych margerytek. Promienie słońca przeświecały przez konary, kładąc się złotymi refleksami na włosach Davida. Ile razy stał samotnie nad grobem syna w cieniu wielkiego drzewa? Ile razy łączył się duchowo ze swym dzieckiem? Wszystkie poprzednie wizyty zlały się w jedno smutne żałobne rozpamiętywanie.

Dziś po raz pierwszy, stojąc w tym miejscu, uśmiechnął się. Mógłby przysiąc, że rozbrzmiewający w jego wyobraźni głos Noaha też był radosny.

To ty, tatusiu?

Tak, Noah. To ja. Masz siostrzyczkę.

Poważnie? Zawsze chciałem mieć siostrę.

Ssie dwa palce, identycznie jak ty.

Naprawdę?

I zawsze się uśmiecha, gdy wchodzę do jej pokoju.

Tak jak ja. Pamiętasz?

Tak, synku. Pamiętam.

I nigdy nie zapomnisz, tatusiu? Obiecaj, że nie zapomnisz.

Nie zapomnę, synu. Przysięgam, że nigdy, przenigdy nie zapomnę…

Odwrócił się i przez łzy ujrzał Kate. Stała kilka kroków dalej. Nie potrzebowali żadnych słów. Wystarczyło spojrzenie. I wyciągnięta dłoń.

Objęci ruszyli w stronę domu. Kiedy wyszli z cienia na pełne słońce, David przystanął i wziął ją w ramiona.

Dotknęła jego twarzy. Ciepło słońca przepłynęło przez jej palce. Poczuł się uleczony.

Wreszcie.

Tess Gerritsen

***