– Musi pan pamiętać, że nie każdy obdarzony jest pańskim zawodowym zamiłowaniem do takich rozrywek. Gdy dociągnąłem tu ciało, po prostu trzymałem je uparcie jak rybak swoją zdobycz, aż z Folwarku Toynton przybyła grupa z noszami. Przyszli krótszą, lecz trudniejszą drogą wzdłuż plaży, potykając się i przewracając na kamieniach, obładowani jak niezbyt dobrze zorganizowana grupa wycieczkowiczów.
– A co z fotelem?
– Przypomniałem sobie o nim dopiero w Toynton. Oczywiście, trzeba już go było spisać na straty. Wszyscy o tym wiedzieliśmy. Pomyślałem jednak, że może policja zechce sprawdzić, czy hamulce nie miały defektu. Sprytne z mojej strony, prawda? Nikomu innemu nie przyszło to nawet do głowy. Tyle że gdy zmontowano grupę z Folwarku, by poszukać wózka, znaleziono tylko dwa koła i główną część fotela. Dwie boczne z zapadkowymi hamulcami już zniknęły. Policjanci badali miejsce dokładniej następnego ranka, ale i oni nie mieli więcej szczęścia.
Dalgliesh chciał zapytać, kto z Folwarku Toynton prowadził poszukiwania. Postanowił jednak nie zdradzać zainteresowania tą sprawą. Wmówił sobie przecież, że to go nie interesuje. Gwałtowne zgony przestały go zajmować, a ten akurat oficjalnie i tak nigdy by go nie dotyczył. Dziwne jednak, że nie udało się znaleźć dwóch najważniejszych mechanizmów fotela. Skaliste wybrzeże z przepaścistymi szczelinami, zagłębieniami z wodą, niezliczonymi kryjówkami byłoby wręcz idealne, by coś takiego schować. Lecz przecież miejscowa policja musiała o tym wiedzieć. Doszedł do wniosku, że o to między innymi będzie musiał taktownie zapytać na posterunku. Ojciec Baddeley poprosił go o pomoc na dzień przed śmiercią Holroyda, ale to nie oznaczało, że oba wydarzenia nie miały ze sobą nic wspólnego. Zapytał:
– Czy ojca Baddeleya bardzo zmartwiła śmierć Holroyda? Sądzę, że tak.
– O tak, gdy się już o niej dowiedział. Ale nastąpiło to dopiero po tygodniu. Dochodzenie już zakończono i Holroyda pochowano. Myślałem, że Grace Willison panu o tym powiedziała. Michael i Victor nieźle nam zaszli tego dnia za skórę. Gdy Dennis przybył z wieściami do Folwarku, grupa ratunkowa wyruszyła, nie mówiąc nic pacjentom. Było to zrozumiałe, choć niefortunne. Gdy wracaliśmy jakieś czterdzieści minut później i wchodziliśmy przez frontowe drzwi ze szczątkami Holroyda, które w dodatku prawie zsuwały się z noszy, Grace Willison jechała przez korytarz. Na domiar złego zemdlała wskutek szoku. Tak czy owak Wilfred pomyślał, że czas, by Michael zapracował na swoje wynagrodzenie, i wysłał Erica do Chaty Nadziei. Eric zastał go powalonego atakiem serca. Wezwano jeszcze jeden ambulans – pomyśleliśmy sobie bowiem, że Michael zmarłby z pewnością, gdyby musiał jechać do szpitala z tym, co zostało po Victorze – więc staruszek odjechał w stanie błogiej niewiedzy. Pielęgniarka na oddziale przekazała mu wieści o Victorze, gdy tylko lekarze doszli do wniosku, że staruszek ma się na tyle lepiej, że zniesie tę wiadomość. Według niej przyjął to spokojnie, ale z pewnością był przygnębiony. Chyba napisał do Wilfreda list kondolencyjny. Ojciec Baddeley miał zawodową smykałkę polegającą na obwinianiu się za śmierć innych ludzi, a on i Holroyd nie przepadali za sobą. Podejrzewam, że możliwość samobójstwa przygnębiała go, bo dotyczyła jego zawodowych przekonań.
Nagle Lemer powiedział cichym głosem:
– Ja też czuję się odpowiedzialny. – Dalgliesh zerknął na niego:
– Albo zepchnął pan Holroyda z urwiska, albo nie. Jeśli nie, to poczucie winy jest słabostką.
– A jeśli zepchnąłem?
– Wtedy jest groźną słabostką.
Julius roześmiał się:
– Victor popełnił samobójstwo. Ty to wiesz, ja to wiem, wiedzą to wszyscy, którzy znali Victora. Jeśli zaczynasz fantazjować na temat jego śmierci, masz szczęście, że tego popołudnia postanowiłem popływać i akurat wtedy podszedłem do krawędzi urwiska.
Trójka mężczyzn z trudem posuwała się wzdłuż kamienistego brzegu. Spoglądając na bladą twarz Lemera, Dalgliesh dostrzegał lekkie drganie mięśni w kąciku obwisłych ust i wiecznie niespokojne mrugające oczy. Policjant doszedł do wniosku, że mieli już dość rozmów o Holroydzie. Zaczął pytać o skały. Lemer ochoczo odwrócił się w jego stronę.
– Fascynujące, prawda? Uwielbiam to wybrzeże, bo jest bardzo zróżnicowane. Takie same łupki znajdują się dalej na zachód w Kimmeridge; tam nazywają się węglem z Kimmeridge. Można je bez trudu palić. Próbowaliśmy to robić w Folwarku Toynton; Wilfred pragnął samowystarczalności nawet w sprawie ogrzewania. Ale tak śmierdziało, że musieliśmy zrezygnować. Ten fetor dosłownie nas wykurzył. Podobno ludzie usiłowali eksploatować iłołupki już od połowy osiemnastego wieku, lecz nikomu jeszcze nie udało się zlikwidować odoru. Ta czarna skała wygląda teraz niezbyt ciekawie, ale jeśli się ją wypoleruje pszczelim woskiem, błyszczy jak agat. Zresztą widział pan efekt na ścianach Czarnej Wieży. Ludzie robili z tego ozdoby jeszcze w rzymskich czasach. Mam książkę o geologii tutejszego wybrzeża, jeśli to pana interesuje, mógłbym też panu pokazać moje zbiory amonitów. Wilfred uważa, że nie powinienem ich gromadzić, gdyż skały i tak już są ogołocone, więc przestałem je kolekcjonować. Lecz posiadam całkiem ciekawy zbiór. Podejrzewam, że mam nawet część łupkowego naramiennika z epoki żelaza.
Julius Court stąpał po kamieniach kilka stóp przed nimi. Odwrócił się i zawołał:
– Dennis, nie nudź gościa tym swoim entuzjazmem dla starych skał. Pamiętaj, co powiedział. Nie będzie w Toynton na tyle długo, żeby to miało sens.
Uśmiechnął się do Dalgliesha. Jego słowa zabrzmiały jak wyzwanie.
Przed wyjazdem do Wareham Dalgliesh napisał do Billa Moriarty'ego w Scotland Yardzie. Podał zwięzłe informacje o personelu i pacjentach Folwarku Toynton oraz zapytał, czy coś o nich oficjalnie wiadomo. Wyobraził sobie reakcję Billa na ten list, podobnie jak mógł przewidzieć styl jego odpowiedzi. Moriarty był pierwszorzędnym detektywem, ale z wyjątkiem oficjalnych raportów używał żartobliwego, niby jowialnego stylu, gdy rozmawiał lub pisał o kryminalnych przypadkach, zupełnie jakby usiłował odkazić przemoc humorem albo zademonstrować swą zawodową zimną krew w obliczu śmierci. Lecz o ile styl Moriarty'ego był podejrzany, o tyle jego informacje zawsze szczegółowe i dokładne. Co więcej, detektyw działał szybko.
Dalgliesh zatrzymał się w wiosce Toynton, by wysłać list. Zadzwonił też na policję i zapowiedział swoją wizytę na posterunku. Oczekiwano go więc i przygotowano się na jego przybycie. Nadinspektor został wezwany nieoczekiwanie na naradę ze swym komisarzem policji, lecz zostawił list z przeprosinami oraz wydał instrukcje dotyczące przyjmowania gościa. W ostatnich słowach do detektywa-inspektora Daniela, który miał pełnić honory domu, powiedział:
– Szkoda, że nie zobaczę się z komendantem. Spotkałem go w zeszłym roku, gdy miał odczyt w Bramshill. Przynajmniej temperuje arogancję policji stołecznej dobrymi manierami i skromnością. To bardzo radosne przeżycie spotkać mieszkańca smogu, który nie traktuje sił prowincjonalnych w taki sposób, jakby je rekrutowano czając się przed jaskiniami z kawałkami surowego mięsa na tyczce. Może i jest pupilkiem komisarza, ale to przyzwoity gliniarz.
– Czy on czasem nie pisze wierszy?
– Nie próbowałbym się wkradać w jego łaski, wspominając o tym. Ja dla rozrywki układam krzyżówki, co prawdopodobnie wymaga takiego samego wysiłku intelektualnego, lecz nie oczekuję, że ludzie będą mi w związku z tym prawili komplementy. Wypożyczyłem z biblioteki jego ostatnią książkę. “Niewidoczne blizny". Czy sądzicie, że tytuł jest ironiczny, biorąc pod uwagę fakt, iż autorem jest gliniarz?
– Trudno mi powiedzieć, panie nadinspektorze, ponieważ nie czytałem tej książki.