Выбрать главу

– Rozumiałem tylko jeden wiersz na trzy, ale może sobie pochlebiam. Czy powiedział, co stanowi powód jego wizyty?

– Nie, panie nadinspektorze, ale ponieważ mieszka w Folwarku Toynton, przypuszczalnie interesuje go przypadek Holroyda.

– Niby dlaczego? Na wszelki wypadek niech przyjdzie sierżant Vamey.

– Zaprosiłem Vameya na wspólny obiad. Myślałem o tym samym pubie, co zawsze.

– Czemu nie? Niech komendant zobaczy, jak żyją biedacy.

I w ten oto sposób po zwyczajowych, wstępnych uprzejmościach zaproszono Dalgliesha na obiad do pubu Pod Książęcym Herbem. Było to niezbyt pociągające miejsce, niewidoczne z Ulicy Głównej, a dochodziło się do niego ciemnym zaułkiem między składem nasiennym a jednym z tych sklepików, które często spotyka się w prowincjonalnych miasteczkach, gdzie z sufitu zwisają wszelakie narzędzia ogrodnicze, zestawy cynowanych wiader, balii oraz szczotek, sznurów, aluminiowych czajników i smyczy dla psów, a wszędzie unosi się zapach parafiny i terpentyny. Inspektor Daniel i sierżant Vamey zostali powitani niezbyt wylewnie, ale za to z wyraźną satysfakcją przez tęgiego właściciela w koszuli z długimi rękawami. Bez wątpienia należał on do tych oberżystów, którzy mogli zaprosić miejscowych policjantów do pubu bez obawy o utratę dobrego imienia. Bar był zatłoczony, zadymiony i rozbrzmiewał dorsecką gwarą. Daniel poprowadził ich wąskim przejściem na dół. Czuć tu było piwo i urynę, lecz po chwili wyszli na niespodziewanie słoneczny dziedziniec wysypany kamykami. Pośrodku rosła wiśnia, a jej pień otaczała drewniana ławka oraz tuzin mocnych stolików i drewnianych krzesełek ustawionych na płaskich kamieniach, które z kolei otaczały mniejsze kamyki. Podwórze było puste. Stali klienci chyba zbyt dużo czasu w pracy spędzali na wolnym powietrzu, więc nie uznawali tego miejsca za godną alternatywę zadymionego, ale swojskiego i wesołego baru, natomiast turyści, którzy potrafiliby je docenić, pewnie nie umieliby tu trafić, penetrując bar Pod Książęcym Herbem.

Oberżysta, nie czekając na zamówienie, przyniósł dwie półkwarty piwa, talerz bułeczek z serem, słoiczek ostrego sosu korzennego domowej roboty i wielką misę z pomidorami. Dalgliesh poprosił o to samo. Piwo smakowało doskonale, ser był angielskim cheddarem, pieczywo miejscowego wypieku w niczym nie przypominało papki z masowej produkcji. Masło było nie solone, a pomidory pachniały słońcem. Jedli w niewymuszonej ciszy.

Inspektor Daniel był potężnie zbudowanym mężczyzną, miał sześć stóp wzrostu, ogorzałą twarz i niesforną czuprynę gęstych siwych włosów, która sterczała mu na wszystkie strony. Musiał się już zbliżać do wieku emerytalnego. Jego czarne oczy patrzyły niespokojnie, przesuwając się bezustannie po twarzach z wyrazem lekkiego rozbawienia, pobłażania i satysfakcji, jak gdyby czuł się osobiście odpowiedzialny za funkcjonowanie świata i jakby w zasadzie był zadowolony z całokształtu tegoż mechanizmu. Ów kontrast między błyszczącymi niespokojnymi oczami a powolnymi ruchami i mocnym prowincjonalnym akcentem wprawiał Dalgliesha w zakłopotanie.

Sierżant Vamey był dwa cale niższy i miał okrągłą, łagodną, chłopięcą twarz, na której jak dotąd doświadczenie nie wycisnęło swego piętna. Wyglądał bardzo młodo, niczym wzorzec młodocianego oficera, którego chłopięca uroda prowokuje wieczne narzekania ludzi w średnim wieku, marudzących, że policjanci co roku są młodsi. Jego zachowanie względem starszych stopniem było taktowne, ale nie pochlebne i nie uniżone. Dalgliesh podejrzewał, że sierżant jest bardzo pewny siebie, choć próbuje to ukrywać. Gdy mówił o śledztwie po śmierci Holroyda, Dalgliesh zrozumiał powód. Oto miał do czynienia z wysoce kompetentnym, młodym oficerem, który doskonale wiedział, gdzie zmierza i w jaki sposób chce tam dotrzeć.

Dalgliesh delikatnie wyłuszczył powód wizyty.

– Byłem chory, kiedy ojciec Baddeley do mnie napisał, a kiedy tu przyjechałem, już nie żył. Nie sądzę, by chciał się ze mną skonsultować w jakiejś ważnej sprawie, ale sumienie mi mówi, że trochę go zaniedbałem. Doszedłem do wniosku, iż powinienem z wami porozmawiać i dowiedzieć się, czy w Folwarku Toynton działo się coś takiego, co mogłoby go niepokoić. Muszę przyznać, że wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne. Oczywiście, powiedziano mi o śmierci Victora Holroyda, ale on zginął dzień po tym, jak ojciec Baddeley do mnie napisał. Zastanawiałem się jednak, czy to, co go martwiło, nie wiązało się ze śmiercią Holroyda.

– Nie było żadnych dowodów na to, by śmierć Holroyda obchodziła kogokolwiek poza nim samym – powiedział sierżant Vamey. – Chyba pan wie, że wyniki sekcji zwłok potwierdziły, iż była to przypadkowa śmierć. Doktor Maskell zasiadał w ławie przysięgłych i, jeśli chodzi o moje zdanie, po tym werdykcie odczuł ulgę. Pan Anstey jest tu szanowanym obywatelem, nawet jeśli tam, w Folwarku Toynton, odcinają się od reszty świata. Nikt nie chciał przysparzać mu zmartwień. Ja jednak uważam, proszę pana, że było to ewidentne samobójstwo. Holroyd prawdopodobnie zrobił to pod wpływem impulsu. Na ogół wożono go na szczyt skały w inne dni, wówczas podjął decyzję nagle. Mamy zeznania panny Grace Willison i pani Ursuli Hollis, które siedziały z Holroydem na patiu. Podobno wezwał Dennisa Lemera i zmusił go gderaniem, żeby pielęgniarz zabrał go na spacer. Lerner zeznał, że pacjent podczas jazdy był w wyjątkowo złym nastroju, a gdy dotarli na zwykłe miejsce na skale, stał się bardzo opryskliwy. Lerner wziął książkę i położył się w pewnej odległości od niego. Tam go zobaczył pan Julius Court, kiedy wyłonił się zza wzgórza akurat w chwili, gdy fotel ruszył po zboczu i wyleciał poza krawędź urwiska. Kiedy następnego ranka badałem grunt, w miejscu gdzie leżał Lemer, trawa była odciśnięta, a kwiatki połamane. Książka z biblioteki, “Geologia wybrzeża Dorset", wciąż leżała w trawie, tam gdzie ją upuścił. Myślę, proszę pana, że Holroyd celowo go denerwował, wolał, aby Lerner się nieco odsunął, bo wtedy nie mógł do niego dobiec, gdy zwolnił hamulce.

– Czy Lemer wyjaśnił w sądzie, co dokładnie powiedział mu Holroyd?

– Wystarczająco dokładnie, proszę pana; przyznał, że Holroyd szydził, iż pielęgniarz jest homoseksualistą, nie stara się dobrze pracować w Folwarku Toynton, szuka łatwego życia i jest niedelikatny oraz niekompetentny.

– Trzeba przyznać, że dość dokładnie to wszystko określił. Co z tego jest prawdą?

– Trudno powiedzieć, proszę pana. Może wszystko, łącznie z pierwszym; nie znaczy to jednak, że Lemer chciał, by mu Holroyd coś takiego wypominał.

Inspektor Daniel wtrącił się do rozmowy:

– Na pewno nie jest niedelikatnym pielęgniarzem. Moja siostra Ella również wykonuje ten zawód w domu opieki Meadowlands nie opodal Swanage. Stara pani Lerner – ma już ponad osiemdziesiąt lat – jest u nich pacjentką. Syn odwiedza ją regularnie i kiedy mają dużo pracy, sam im chętnie pomaga. Dziwne, że nie stara się tam o posadę, ale może to dobrze, że oddziela życie zawodowe od prywatnego. Mogą też nie mieć wolnego etatu dla pielęgniarza. Poza tym nie ulega wątpliwości, iż chce być lojalny względem Wilfreda Ansteya. W każdym razie Ella ma bardzo wysokie zdanie o Dennisie Lernerze. Dobry syn – tak o nim mówi. Niezła część jego zarobków musi iść na to, by jego mama mogła przebywać w Meadowlands. Jak wszystkie dobre miejsca, i tamto nie jest tanie. Nie, ja przypuszczam, że z tego Holroyda był po prostu niemożliwy facet. Folwark będzie znacznie szczęśliwszy bez niego.

– Niemniej, wybrał sobie osobliwy sposób na popełnienie samobójstwa – powiedział Dalgliesh. – Dziwi mnie też, że potrafił sam wprawić w ruch ten fotel.

Sierżant Varney napił się piwa.

– Mnie też to zdziwiło, proszę pana. Nie mogliśmy jednak złożyć wózka, więc nie dało się tego sprawdzić. Lecz Holroyd był tęgim facetem, sądzę, że o siedem funtów cięższym ode mnie. Przeprowadziłem eksperymenty z jednym ze starszych foteli w Folwarku Toynton, w miarę podobnym do modelu jego wózka. Przy założeniu, że grunt był wystarczająco twardy, a spadek zbocza dość znaczny, można wprawić fotel w ruch nagłym szarpnięciem. Julius Court zeznał, że widział, jak ciało Holroyda poruszyło się niczym przy szarpnięciu, ale nie był w stanie określić z odległości, w której się znajdował, czy szarpnięto wózek, czy też była to spontaniczna reakcja Holroyda, gdy zorientował się, że fotel rusza do przodu. Poza tym trzeba pamiętać, proszę pana, że byłoby mu trudno się zabić za pomocą innych metod. Był przecież prawie bezwładny. Najłatwiej byłoby zażyć jakieś leki, lecz wszystkie są zamknięte w gabinecie na wyższym piętrze; nie mógł liczyć na to, że bez czyjejś pomocy uda mu się zdobyć coś naprawdę skutecznego. Mógł próbować powiesić się na ręczniku w łazience, ale w łazienkach i toaletach nie ma zamków. Chodzi o to, że pacjenci mogą nagle zasłabnąć albo nie mieć sił wezwać pomocy, lecz oznacza to również, że trudno tam znaleźć jakieś intymne miejsce.