– A może fotel miał jakiś defekt?
– Myślałem o tym, proszę pana, i oczywiście poruszono tę sprawę podczas śledztwa. Lecz udało nam się odzyskać tylko siedzenie i jedno koło. Nie znaleziono dwóch bocznych części z hamulcami ręcznymi i poprzeczki z urządzeniem zapadkowym.
– Czyli tych właśnie części fotela, w których można by stwierdzić defekt hamulców, naturalny bądź wywołany celowo.
– Ale w tym celu należałoby znaleźć owe części, proszę pana, i mieć nadzieję, że morze ich zbytnio nie uszkodziło. Niestety, nigdy ich nie odnaleziono. Ciało wypadło z fotela albo w powietrzu, albo przy uderzeniu i Court, rzecz jasna, skoncentrował się na jego wydobyciu. Miotały nim fale przyboju, spodnie nasiąkły wodą i Court nie mógł zbyt daleko przesunąć zwłok. Przełożył ręcznik kąpielowy za pasek Holroyda i utrzymał go do chwili nadejścia pomocników z noszami. Przyszedł pan Anstey, doktor Hewson, siostra Moxon i majster Albert Philby. Razem jakoś wciągnęli ciało na nosze i plażą poszli do Folwarku Toynton. Dopiero wtedy zadzwonili do nas. Gdy tylko dotarli do Folwarku, pan Court doszedł do wniosku, że należałoby odzyskać wózek, aby go sprawdzić, więc wysłał Philby'ego na poszukiwania. Siostra Moxon zgłosiła się do pomocy. Morze przesunęło się tymczasem o jakieś dwadzieścia jardów. Znaleźli tylko siedzenie, oparcie i jedno z kół.
– Dlaczegóż to Dorothy Moxon poszła na poszukiwania? Spodziewałbym się raczej, że zostanie z pacjentami.
– Ja też, proszę pana, ale Anstey nie chciał opuszczać Folwarku Toynton, a doktor Hewson uważał, że jego miejsce jest przy zwłokach. Siostra Rainer miała wolne tego popołudnia i nie było kogo wysłać, chyba że panią Millicent Hammitt, lecz nie sądzę, by ktoś brał ją pod uwagę. Ważne zaś było, by przynajmniej dwie pary oczu szukały fotela, zanim się ściemni.
– A Julius Court?
– Pan Court i pan Lerner uważali, że powinni być w Folwarku Grange, gdy my przyjedziemy.
– Bardzo słusznie. A zatem kiedy przybyliście na miejsce, było już chyba za ciemno, by przeprowadzić poszukiwania.
– Tak, proszę pana, przyjechaliśmy do Folwarku Toynton czternaście minut po siódmej. Właściwie przesłuchaliśmy tylko wszystkich i dokonaliśmy formalności związanych z przewiezieniem ciała do kostnicy. Do rana nie dało się nic więcej zrobić. Nie wiem, czy widział pan to wybrzeże podczas odpływu. Przypomina wielką płachtę po czarnym cukierku toffi, który jakiś olbrzym roztrzaskał dla zabawy gigantycznym młotem. Przeszukaliśmy dokładnie duży obszar wybrzeża, ale jeśli metalowe części wpadły w szczeliny między tymi skałami, można by je znaleźć tylko przy użyciu detektora metali – i sporej dozie szczęścia – żeby zaś je wydostać, należałoby zastosować specjalistyczny sprzęt. Najprawdopodobniej wciągnęło je gdzieś pod kamienie. Podczas przypływu są tam mocne wiry. Dalgliesh zapytał:
– Czy był jakiś szczególny powód, dla którego Holroyd postanowił popełnić samobójstwo? To znaczy… dlaczego właśnie wtedy?
– Pytałem o to, proszę pana. Tydzień wcześniej, czyli piątego września, pan Court, doktor Hewson i jego żona zabrali Holroyda samochodem Courta do Londynu. Chciał się zobaczyć ze swoimi prawnikami i z konsultantem w Szpitalu Świętego Zbawiciela. To dawny szpital doktora Hewsona. Podobno Holroydowi uzmysłowiono, że niewiele da się zrobić, by poprawić stan jego zdrowia. Doktor Hewson powiedział, iż wiadomość ta nieszczególnie go załamała. Niczego innego się nie spodziewał. Zeznał również, że Holroyd właściwie nalegał na tę konsultację, by mieć powód wyjazdu do Londynu. Był niespokojnym duchem i chętnie od czasu do czasu wyjeżdżał z Folwarku Toynton. Ponieważ pan Court i tak jechał do Londynu, zaproponował skorzystanie z jego samochodu. Ta pielęgniarka, pani Moxon, i pan Anstey twierdzili uparcie, że Holroyd nie wrócił szczególnie przygnębiony, ale im w pewnym sensie zależy, żeby obalić teorię o samobójstwie. Pacjenci powiedzieli mi coś wręcz przeciwnego. Podobno po powrocie Holroyd się zmienił. Nie powiedzieli, że był załamany, ale twierdzili, iż bynajmniej nie żyło się z nim łatwiej. Robił wrażenie podekscytowanego. Panna Willison użyła nawet słowa – podnieconego. Mówiła, że ewidentnie do czegoś się przymierzał. Chyba nie ma wątpliwości, iż Holroyd sam się zabił. Gdy ją o to zapytałem, oczywiście obruszyła się na takie domniemanie i martwiła się z powodu pana Ansteya. Nie chciała dać temu wiary. Myślę jednak, że tak naprawdę to wierzyła.
– A co z tą wizytą Holroyda u prawnika? Może dowiedział się czegoś nieprzyjemnego?
– To stara firma rodzinna, Holroyd i Martinson z Bedford Rów. Starszy brat Holroyda jest tam teraz głównym udziałowcem. Dzwoniłem do niego, lecz niewiele wskórałem. Według niego wizyta miała w zasadzie czysto rodzinny charakter, Victor zaś nie był bardziej przygnębiony niż zazwyczaj. Nigdy nie byli ze sobą w serdecznych stosunkach, ale pan Martin Holroyd odwiedzał brata od czasu do czasu w Folwarku Toynton, szczególnie jeśli chciał porozmawiać z panem Ansteyem o jego sprawach.
– Czy to znaczy, że Holroyd i Martinson są prawnikami Ansteya?
– Z tego co wiem, reprezentują tę rodzinę już od ponad stu pięćdziesięciu lat. To bardzo stary układ. W ten sposób zresztą Victor trafił do Folwarku. Był pierwszym pacjentem Ansteya.
– Cóż więc się stało z fotelem Holroyda? Czy ktoś w Folwarku Toynton mógł go celowo zepsuć, na przykład w dniu śmierci Holroyda albo dzień wcześniej?
– Oczywiście, chociażby Philby. Miałby ku temu sposobność. Ale nie tylko on. Wózek Holroyda był dosyć ciężki i trzymano go w pracowni na końcu pasażu w południowej przybudówce. Nie wiem, czy jest pan zorientowany, lecz można tam łatwo dotrzeć, nawet fotelem na kółkach. W zasadzie to pracownia Philby'ego. Ma tam standardowe wyposażenie warsztatu i trochę sprzętu do stolarki i ślusarki. Również pozostałym pacjentom wolno ze wszystkiego korzystać, a nawet zachęca się ich, by mu pomagali i rozwijali własne zainteresowania. Holroyd też zgłębiał podstawy stolarki, zanim się na dobre nie rozchorował, a pan Carwardine od czasu do czasu rzeźbi w glinie. Pacjentki na ogół nie korzystają z pracowni, ale jeśli któryś z mężczyzn tam przebywał, nie było w tym nic dziwnego.
Dalgliesh powiedział:
– Carwardine mówił mi, że był w pracowni, gdy Philby smarował i sprawdzał hamulce o ósmej czterdzieści pięć.
– Mnie tego nie powiedział. Z jego słów wynikało raczej, że nie widział dokładnie, co robi Philby. Philby także nie chce sobie przypomnieć, czy sprawdzał hamulce. Wcale mnie to nie dziwi. Wszyscy najwyraźniej pragną, żeby sprawa wyglądała na wypadek, jeśli tylko da się tak zrobić, by koroner nie przyczepił się, że coś za dużo tych zaniedbań. Natomiast miałem trochę szczęścia, kiedy ich pytałem o sam ranek w dniu śmierci Holroyda. Po śniadaniu Philby poszedł do pracowni. Była ósma czterdzieści pięć. Siedział tam mniej więcej godzinę, po czym wyszedł i zamknął pracownię na klucz. Coś tam kleił i nie chciał, żeby dotykano jego rzeczy. Odniosłem wrażenie, że Philby uważa pracownię za swoją własność i niechętnie widzi w niej pacjentów. W każdym razie wrzucił klucz do kieszeni i nie otworzył pomieszczenia, dopóki nie przyszedł Lemer z prośbą o wydanie klucza. Było to tuż przed czwartą i Lerner chciał wyciągnąć fotel Holroyda. Zakładając, że Philby mówi prawdę, jedynymi osobami w Folwarku Toynton bez alibi na czas, gdy pracownia była otwarta i nie zajęta wczesnym rankiem dwunastego września, są pan Anstey, sam Holroyd, pan Carwardine, siostra Moxon i pani Hewson. Pan Court był w Londynie i wrócił do swojej chaty dopiero przed wyjazdem Lernera i Holroyda. Lerner też jest czysty. Cały czas zajmował się pacjentami.