– Kiedy tu przyjechałem, pani Hewson wspominała coś o truście Ridgewella. Czy pan Anstey nie zamierza przypadkiem dokonać transferu domu?
Pani Hammitt zareagowała spokojniej, niż się spodziewał. Odpowiedziała dobrodusznie:
– Bzdury! Wiem, że Wilfred rozprawia o tym od czasu do czasu, ale nigdy nie wyzbyłby się Folwarku Toynton. Po co? Pewnie, że z pieniędzmi jest ciężko, ale z nimi nigdy nie jest lekko. Po prostu musi podnieść opłaty albo zmusić lokalne władze, by płaciły więcej za wysyłanych do nas pacjentów. Nie ma powodu, dla którego miałby je wspomagać. Jeśli pomimo to dom nadal będzie przynosił straty, to lepiej go sprzedać i mniejsza o cud.
Dalgliesh zasugerował, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Anstey powinien zostać raczej katolikiem. Millicent uczepiła się tej myśli.
– To była dla niego prawdziwa walka duchowa. – Jej głos był teraz głębszy i dudnił echem kosmicznych mocy uwikłanych w śmiertelne zmagania. – Dobrze, że postanowił zostać w naszym Kościele. Ojcze nasz… – Jej głos wybuchł nagłą żarliwością, a Dalgliesh aż podskoczył w przekonaniu, że teraz nastąpi Modlitwa Pańska – ależ byłbyś rozczarowany! Komendancie Dalgliesh, mój ojciec był wielkim człowiekiem Kościoła. Oczywiście ewangelickiego. O tak, dobrze, że Wilfred nie przeszedł na katolicyzm.
Mówiła tak, jakby Wilfred spojrzał na rzekę Jordan i nie spodobała mu się ta woda; w dodatku nie był przekonany co do solidności łodzi.
Dalgliesh pytał już wcześniej Juliusa Courta o religię Ansteya i otrzymał inną, w jego mniemaniu, bardziej przekonującą odpowiedź.Przypomniał sobie teraz tę rozmowę na patiu, przed powrotem do pokoju Henry'ego. Julius był rozbawiony: “Ojciec O'Malley, który miał przygotować Wilfreda, powiedział bez ogródek, że jego Kościół w przyszłości wypowiadałby się w wielu sprawach, które Wilfred uważał za kwestie podlegające własnej jurysdykcji. Do naszego drogiego Wilfreda dotarło, że byłby częścią potężnej organizacji, i to takiej, która uważa, iż on, jako nawrócony, raczej sam dostępuje zaszczytu, niż kogoś nim obdarza. W końcu, po długich walkach wewnętrznych, postanowił wtulić się w wygodniejsze objęcia."
– Pomimo cudu? – zapytał Dalgliesh.
– Mimo to. Ojciec O' Malley jest racjonalistą. Przyznaje, że cuda się zdarzają, ale woli, żeby dowody przedstawiono odpowiednim władzom, które mogą je gruntownie zbadać. Po jakimś odpowiednim okresie wyczekiwania Kościół w swej mądrości ogłosi werdykt. Natomiast fakt, że ktoś rozgłasza, iż doznał szczególnej łaski, pachnie mu arogancją. Co gorsza, podejrzewam, iż uważa to za czyn w złym guście. Ten ojciec O' Malley jest wymagającym człowiekiem. Nie bardzo się lubią z Wilfredem. Przez ojca O' Malleya Kościół stracił nawróconą owieczkę.
– Jednak pielgrzymki do Lourdes wciąż trwają? – zapytał Dalgliesh.
– O tak. Dwa razy w roku. Ja nie jeżdżę. Na początku brałam w nich udział, ale nie jest to w moim guście, jeśli mogę użyć tego nowoczesnego zwrotu. Za to zawsze przygotowuję powitalny podwieczorek na powrót pielgrzymów.
Dalgliesh wrócił do teraźniejszości. Zaczęły go boleć plecy. Wyprostował się akurat wtedy, gdy zegar nad kominkiem wydzwonił trzeci kwadrans. Poczerniałe bierwiono osunęło się na ruszcie i trysnęło ostatnią kaskadą iskier. Pani Hammitt uznała to za sygnał do odwrotu. Dalgliesh zaproponował, że umyje kubki po kawie, więc weszła za nim do malutkiej kuchni.
– Bardzo miło spędziłam tę godzinę, komendancie, ale wątpię, czy ona się jeszcze kiedyś powtórzy. Nie należę do sąsiadek, które co rusz wpadają na chwileczkę. Dzięki Bogu, nie nudzę się we własnym towarzystwie. W odróżnieniu od biednej Maggie mam pieniądze. Jedną rzecz należy przyznać Michaelowi Baddeleyowi; nie był wścibski.
– Siostra Rainer mówiła mi, że przekonałaś go do korzyści płynących z kremacji.
– Tak powiedziała? Cóż, zapewne tak było. Możliwe, że coś wspomniałam Michaelowi. Bardzo mi się nie podoba marnowanie dobrych gruntów na chowanie gnijących ciał. Jeśli dobrze pamiętam, staruszkowi zupełnie nie zależało, co z nim zrobią, pod warunkiem że pochowają go w poświęconej ziemi i wypowiedzą nad nim odpowiednie słowa. Bardzo rozsądnie. Całkowicie popieram. Wilfred nie miał nic przeciwko kremacji. I on, i Dot Moxon absolutnie się ze mną zgadzali. Helen uważała, że to tylko dodatkowy kłopot, ale chodziło jej o to, że potrzebny był podpis drugiego lekarza. Chyba myślała, że to podważa diagnozę naszego drogiego Erica.
– Przecież nikt nie sugerował, że diagnoza doktora Hewsona była błędna.
– Ależ skąd! Michael zmarł na atak serca i mam nadzieję, że tyle to nawet Eric jest w stanie rozpoznać. Nie, proszę mnie nie odprowadzać, mam latarkę. Gdybyś czegoś potrzebował, po prostu zastukaj w ścianę.
– Usłyszysz? Przecież ojca Baddeleya nie słyszałaś.
– Oczywiście, że nie, skoro nie zastukał. Zresztą po dziewiątej trzydzieści właściwie już nie słuchałam. Myślałam, że ktoś już przyszedł przygotować go do snu.
Mrok na dworze był chłodny i niepokojący, czarna mgiełka, słodka i pachnąca morzem, nie jakiś tam zwykły brak światła, ale autentyczna, tajemnicza noc. Dalgliesh przeprowadził wózek przez próg. Towarzysząc Millicent na krótkiej ścieżce i przytrzymując jedną ręką wózek, zapytał z wystudiowaną obojętnością:
– To znaczy, że kogoś słyszałaś?
– Widziałam, nie słyszałam. Przynajmniej tak mi się zdawało. Chciałam sobie zrobić coś gorącego do picia i pomyślałam, że może Michael też by czegoś chciał. Gdy otworzyłam frontowe drzwi, aby iść go zapytać, odniosłam wrażenie, że w mroku zniknął ktoś w habicie. Ponieważ u Michaela światło było zgaszone – widziałam, że w chatce panuje ciemność – oczywiście postanowiłam mu nie przeszkadzać. Teraz wiem, że mi się zdawało. Albo zaczynam wariować. W tym miejscu nie byłoby to nawet dziwne. Otóż nikt go nie odwiedził i wszyscy mają nieczyste sumienia. Teraz rozumiem, czemu się pomyliłam. Noc była podobna do dzisiejszej. Lekka bryza, ale ciemność przybierała najróżniejsze kształty. Poza tym niczego nie słyszałam, żadnego odgłosu kroków. Tylko widziałam jakby pochyloną głowę w kapturze i habit znikający w mroku.
– To było około dziewiątej trzydzieści?
– Albo troszkę później. Chyba wtedy właśnie umierał. Osoba o bujnej wyobraźni mogłaby pomyśleć, że widziała jego ducha. Jennie Pegram nawet podsunęła taką myśl, gdy im to opowiedziałam w Folwarku Toynton. Dziwaczka!
Niemal dotarli do drzwi Chaty Wiary. Millicent zawahała się, a potem z niejakim zakłopotaniem powiedziała jakby pod wpływem impulsu:
– Mówiono mi, że martwi cię wyłamany zamek w sekretarzyku Michaela. Wieczorem, przed jego powrotem ze szpitala, był cały. Zabrakło mi kopert, a musiałam napisać pilny list. Doszłam do wniosku, że nie obrazi się przecież, jeśli zajrzę do jego sekretarzyka. Był jednak zamknięty.
– Ale kiedy twój brat szukał testamentu tuż po znalezieniu ciała, zamek był wyłamany – zauważył Dalgliesh.
– Tak twierdzi, komendancie. Tak twierdzi.
– Ale nie ma dowodu, że on go wyłamał?
– Nie ma dowodu, że ktokolwiek to uczynił. Po chacie biegało wówczas mnóstwo ludzi. Wilfred, Hewsonowie, Helen, Dot, Philby, nawet Julius, kiedy wrócił z Londynu; cały dom wyglądał jak w czasie odpustu. Wiem tylko, że sekretarzyk był zamknięty o dziewiątej wieczorem, na dzień przed śmiercią Michaela. Nie mam też wątpliwości, że Wilfred miałby ochotę rzucić okiem na testament i upewnić się, czy Michael rzeczywiście zostawił Folwarkowi Toynton wszystko, co posiadał. Wiem też, iż to nie Michael wyłamał zamek.