Выбрать главу

– Już dobrze. Już dobrze.

– Mamy samochód na nadbrzeżnej drodze. Może pan iść? – zapytał Dalgliesh.

– Tak, już dobrze, mówię wam. Już dobrze.

– Nie ma pośpiechu. Możemy odpocząć kilka minut.

Oparli go o jeden z wielkich głazów i siedział tam nieco dalej od nich, wciąż kaszląc spazmatycznie i spoglądając w morze. Julius chodził wzdłuż krawędzi urwiska, niespokojnie, jakby denerwowało go to opóźnienie. Swąd dymu rozwiewał się nad poczerniałym cyplem jak ostatnie wapory ustępującej zarazy.

Po pięciu minutach Dalgliesh zapytał:

– Czy możemy już pójść?

Bez zbędnych słów unieśli Ansteya i podtrzymując go, ruszyli przez cypel w kierunku samochodu.

II

W drodze powrotnej do Folwarku Toynton nikt się nie odzywał. Fronton budynku sprawiał wrażenie, iż miejsce jest opustoszałe, mozaikowy korytarz był pusty i nienaturalnie cichy. Lecz wyostrzony słuch Dorothy Moxon nie zawiódł. Prawdopodobnie usłyszała samochód z gabinetu w przedniej części budynku. Niemal natychmiast pojawiła się u szczytu schodów.

– Co to jest? Co się stało?

– Wszystko w porządku. Wilfred podłożył ogień pod Czarną Wieżę, kiedy siedział w środku. Nic mu nie jest, to tylko szok. Poza tym dym nie wpłynął zbyt korzystnie na jego płuca.

Spoglądała podejrzliwie to na Dalgliesha, to na Juliusa, jakby to oni byli winni, po czym gestem bardzo matczynym i obronnym objęła Ansteya ramionami i zaczęła mu pomagać na schodach, mrucząc do ucha słowa zachęty i upomnienia, monotonnym cichym głosem, który Dalglieshowi kojarzył się raczej z wyznaniami miłosnymi. Zauważył też, że Anstey był teraz jakby słabszy niż na cyplu, więc wchodzili bardzo powoli. Gdy jednak Julius podszedł, chcąc im pomóc, wystarczyło jedno spojrzenie Dorothy Moxon, by cofnął się bez słowa. Dot z trudem wciągnęła Ansteya do jego białego pokoiku na tyłach budynku i położyła na wąskim łóżku. Dalgliesh szybko ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Pokój wyglądał tak, jak można się było tego spodziewać. Stolik i fotel pod oknem z widokiem na tylny dziedziniec dla pacjentów; dobrze zaopatrzona biblioteczka; jeden dywanik; krucyfiks nad łóżkiem; nocna szafka, skromna lampka i karafka z wodą. Lecz gruby materac miękko się ugiął, gdy Wilfred na nim wylądował. Ręcznik wiszący nad umywalką wyglądał na luksusowo delikatny. Dywanik o prostym wzorze bynajmniej nie był zniszczonym wytartym chodniczkiem. Szlafrok z kapturem z białego materiału frotte wiszący za drzwiami wyglądał bardzo skromnie, niemal zgrzebnie, ale Dalgliesh nie miał wątpliwości, że był bardzo miły w dotyku. Może to i była cela, lecz nie brakowało w niej podstawowych wygód.

Wilfred otworzył oczy i skupił swe błękitne spojrzenie na Dorothy Moxon. Dalgliesh z zainteresowaniem spoglądał, jak Anstey umiejętnie złączył w jednym rzucie oka pokorę i władczość. Wyciągnął błagalnie rękę:

– Dot, moja droga, chcę porozmawiać z Juliusem i Adamem. Na chwilkę, dobrze?

Otworzyła usta, zamknęła je bez słowa i wyszła, przymykając za sobą drzwi. Wilfred znów opuścił powieki i wyglądało na to, że próbuje wyrwać się z oszołomienia. Julius oglądał swoje dłonie. Prawą miał czerwoną i opuchniętą, a na opuszku kciuka już wyskoczył bąbel.

– Coś podobnego! Poparzyłem rękę – skonstatował ze zdumieniem. Wcale tego nie czułem. Teraz jednak zaczyna boleć jak jasna cholera.

– Powinien pan poprosić pannę Moxon o opatrunek. Hewson też mógłby obejrzeć ranę – powiedział Dalgliesh.

Julius wyjął z kieszeni złożoną chusteczkę, zmoczył ją nad zlewem w zimnej wodzie i nieudolnie obwiązał rękę.

– Nie ma pośpiechu – mruknął.

Wyglądało na to, że świadomość bólu popsuła mu humor. Stanął nad Wilfredem i powiedział gniewnie:

– Teraz, kiedy ktoś już w sposób oczywisty dokonał zamachu na twoje życie, w dodatku niemal udanego, myślę, że powinieneś chociaż raz zachować się rozsądnie i wezwać policję.

Wilfred nie otworzył oczu, odezwał się jedynie słabym głosem:

– Przecież mam tu policjanta. Dalgliesh wtrącił się do rozmowy.

– To nie dla mnie. Nie mogę przeprowadzić oficjalnego dochodzenia. Court ma rację, to sprawa dla miejscowej policji. Wilfred potrząsnął głową.

– Cóż im powiemy? Poszedłem do Czarnej Wieży, ponieważ chciałem w spokoju przemyśleć parę spraw. To jedyne miejsce, w którym mogę być naprawdę sam. Paliłem; wszyscy narzekacie na moją śmierdzącą starą fajkę. Pamiętam, że idąc na górę, wystukałem ją o ścianę. Widocznie jeszcze nie całkiem wygasła. To te suche trawy i siano… wszystko się od razu zajęło.

Julius przerwał mu ponuro:

– Jasne. A drzwi wejściowe? Pewnie zapomniałeś je za sobą zamknąć, pomimo że zawsze się upierasz, by nie zostawiać Czarnej Wieży otwartej. Coś bardzo niedbali jesteście w tym Folwarku Toynton. Lemer nie pamięta o sprawdzeniu hamulców w fotelu i Holroyd spada ze skały. Ty wystukujesz żar z fajki na podłogę wysłaną łatwopalną suchą słomą, nie zamykasz drzwi, żeby był przeciąg, a potem prawie składasz się w ofierze.

– Wolę wierzyć, że właśnie tak było – odparł Anstey.

Dalgliesh znowu się wtrącił:

– Na pewno jest zapasowy klucz do wieży. Kto go ma?

Wilfred otworzył oczy i wbił wzrok w przestrzeń, jakby uparcie odcinając się od tego podwójnego śledztwa.

– Wisi na tablicy z kluczami w portierni. Należał do Michaela, przyniosłem go tu po jego śmierci.

– I każdy z mieszkańców wie, gdzie się znajduje?

– Tak przypuszczam. Wszystkie klucze tam wiszą, a ten odróżnia się od pozostałych.

– Kto w Folwarku Toynton orientował się, że zamierza pan spędzić popołudnie w wieży?

– Wszyscy. Po modlitwie przedstawiłem im moje plany. Zawsze tak robię. Ludzie muszą wiedzieć, gdzie można mnie znaleźć, gdyby coś się nagle wydarzyło. Nie było tylko Maggie i Millicent. Ale to, co pan sugeruje, jest śmieszne.

– Czyżby? – zapytał Dalgliesh z powątpiewaniem.

Zanim zdążył się ruszyć, Julius, który był bliżej drzwi, już zniknął. Czekali w milczeniu. Wrócił dwie minuty później. Powiedział z ponurą satysfakcją:

– Portiernia jest pusta, a klucza nie ma. Tak więc osoba, która go zabrała, jeszcze nie zdążyła go odwiesić. Wracając do pokoju, przypadkowo wpadłem na Dot. Czai się w tym swoim piekielnym gabinecie i sterylizuje tyle sprzętu, jakby miała odbyć się poważna operacja. To tak jakby się spoglądało na harpię przez opary dymu. W każdym razie twierdzi z wrodzonym sobie brakiem gracji, że była na portierni bez przerwy od drugiej po południu, i wyszła stamtąd mniej więcej pięć minut przed naszym przybyciem. Nie pamięta jednak, czy klucz do wieży wisiał na tablicy. Nie zwróciła uwagi. Obawiam się, że obudziłem jej podejrzenia, Wilfred, ale uważam, że należy ustalić pewne fakty.

Dalgliesh pomyślał, że można to było zrobić bez bezpośredniego wypytywania. Teraz jednak było za późno na inicjowanie bardziej dyskretnego dochodzenia, a zresztą nie miał na to ani ochoty, ani odwagi. Na pewno też nie zamierzał przeciwstawiać swego niezachwianego uporu detektywa entuzjastycznej amatorszczyźnie Juliusa. Zapytał jednak:

– Czy ktoś wchodził na portiernię podczas obecności panny Moxon? Ktoś mógł próbować odwiesić klucz na miejsce.