Выбрать главу

– Według niej portiernia przypominała dworzec kolejowy, co jest zupełnie nietypowe. Henry przybył tuż po drugiej, a zaraz potem wyjechał bez słowa wyjaśnienia. Millicent wpadła jakieś pół godziny temu i powiedziała, że szuka ciebie, Wilfred. Parę minut później przyszedł Dennis, żeby sprawdzić jakiś nie sprecyzowany numer telefoniczny. Maggie zaś pojawiła się tam tuż przed nami. Też bez podania powodu. Nie została dłużej, tylko zapytała pot, czy widziała gdzieś Erica. Można wydedukować z tego tyle, że Henry nie był na cyplu w czasie pożaru. Lecz to i tak wiemy. Osoba, która podłożyła ogień, musiała mieć zdrowe nogi i nieźle je wyciągać.

Swoje lub cudze, pomyślał Dalgliesh.

Znów odezwał się bezpośrednio do cichej postaci na łóżku.

– Czy widział pan kogoś, gdy przebywał pan w wieży, przed lub po pożarze?

Wilfred zwlekał chwilę z odpowiedzią.

– Tak mi się wydaje.

Widząc wyraz twarzy Juliusa, dodał szybko:

– Na pewno widziałem, ale jedynie przez chwilkę. Gdy wybuchł pożar, siedziałem przy południowym oknie, tym, które wychodzi na morze. Poczułem dym i zszedłem do środkowej sali. Otworzyłem drzwi do dolnej części wieży i zobaczyłem tlące się siano i jęzor ognia. Mogłem jeszcze wtedy wyjść, ale ogarnęła mnie panika. Boję się ognia. Tu nie chodzi o racjonalny strach, ale o coś znacznie więcej. Myślę, że można to nazwać fobią. W każdym razie sromotnie wycofałem się na górę i zacząłem biegać od okna do okna, szukając rozpaczliwie pomocy. Wtedy dostrzegłem, chyba że doznałem halucynacji, jak jakaś postać w brązowym habicie przemyka między głazami na południowy zachód.

Julius powiedział:

– Stamtąd ten ktoś, nie rozpoznany przez ciebie, mógł łatwo dotrzeć do drogi albo zejść po skalach na plaże. O ile, rzecz jasna, nie bał się skalnej ścieżki. Kto to był, mężczyzna czy kobieta?

– Po prostu jakaś postać. To był moment. Wolałem, lecz pod wiatr i człowiek ten na pewno mnie nie usłyszał. Nie pomyślałem, że mogła to być kobieta.

– To teraz pomyśl. Kaptur pewnie miała założony?

– Tak. Istotnie.

– W ciepłe popołudnie! Zastanów się, Wilfred. Tak się składa, że w portierni wiszą trzy brązowe habity. Zauważyłem je, bo przeszukałem ich kieszenie, sprawdzając, czy nie ma w nich klucza. Trzy habity. A ile masz ich w sumie?

– Osiem lżejszych, letnich. Zawsze wiszą w portierni. Mój ma trochę inne guziki, ale poza tym są takie same. Nie ma sztywnych reguł, czyj należy do kogo.

– Ty masz swój; Dennis i Philby prawdopodobnie mają własne.

Zatem dwóch brakuje.

– Eric może mieć jeden, czasami go nosi. I Helen czasami wkłada habit w chłodniejsze dni. Zdaje się, że któryś oddano do szwalni, do naprawy. I jeden chyba gdzieś się zapodział, tuż przed śmiercią Michaela, ale nie jestem tego pewien. Może się odnalazł. Nie przywiązujemy do tego zbytniej wagi.

Julius ponownie się odezwał:

– To znaczy, że właściwie nie da się ustalić, czy któryś zginął. Myślę, panie Dalgliesh, że powinniśmy to sprawdzić. Jeżeli dotąd podpalaczka nie miała okazji odłożyć klucza, to habit pewnie też jeszcze ma.

– Nie dysponujemy dowodem, że chodzi o kobietę – powiedział Dalgliesh. – Poza tym po cóż, ktoś miałby odwieszać habit? Można go zostawić gdziekolwiek na terenie Folwarku Toynton, nie budząc niczyich podejrzeń.

Anstey uniósł się nagle na łokciu i odezwał z mocą:

– Nie, Julius, zabraniam wam! Nie życzę sobie, żeby kogokolwiek przesłuchiwano. To był wypadek.

Julius, który najwyraźniej upajał się rolą głównego inkwizytora,powiedział:

– W porządku. Wypadek. Zapomniałeś zamknąć drzwi. Wystukałeś fajkę, zanim zgasła i siano zaczęło się tlić. Postać, którą widziałeś, była po prostu kimś z Folwarku Toynton, kto sobie niewinnie spacerował po cyplu. Postać ta co prawda trochę się za ciepło ubrała jak na tę porę roku i za bardzo zatopiła w podziwie dla piękna przyrody, by usłyszeć twoje wołanie, poczuć dym, czy zauważyć ogień. Co stało się później?

– Po tym, jak zobaczyłem tę osobę? Nic. Zdałem sobie oczywiście sprawę, że nie wyjdę przez okna, i znów zszedłem do środkowego pokoju. Otworzyłem drzwi do dolnej części wieży. Pamiętam jeszcze wielką chmurę gryzącego dymu i płachtę ognia. Dym mnie dusił i wydawało mi się, że płomienie wypalają mi oczy. Zemdlałem, zanim zdążyłem ponownie zamknąć drzwi. Chyba powinienem siedzieć w zamknięciu i nie ruszać się. Niełatwo jednak podejmować rozsądne decyzje w stanie paniki.

– Ile osób wie o pana wyjątkowym strachu przed ogniem?

– Myślę, że większość to podejrzewa. Mogą nie wiedzieć, jaki to obsesyjny strach, ale zdają sobie sprawę, że ogień mnie przeraża. Z reguły nalegam, by pacjenci spali na parterze. Zawsze martwiłem się o izolatkę i nie chciałem wyrazić zgody, by Henry miał górny pokój.

Ktoś jednak musi mieszkać w głównej części budynku, a izolatka powinna znajdować się przy gabinecie i pokojach pielęgniarek, gdyby coś stało się w nocy. Wydaje mi się, że w takim miejscu jak to należy obawiać się ognia. Jednak zapobiegliwość nie ma nic wspólnego z przerażeniem, jakie odczuwam na widok dymu i ognia.

Podniósł dłoń do oczu i zobaczyli, że zaczął drżeć. Julius spoglądał na roztrzęsionego Wilfreda niemal z lekarskim zainteresowaniem.

– Poproszę pannę Moxon – powiedział Dalgliesh. Ledwie się odwrócił w stronę drzwi, gdy Anstey zaprotestował gestem. Zobaczyli, że już nie drży. Zapytał Juliusa:

– Przecież wierzysz, że to, co tu robię, ma sens? Dalgliesh ciekaw był, czy tylko on dostrzegł wahanie przez ułamek sekundy, zanim Julius odparł pewnym głosem:

– Oczywiście.

– I nie mówisz tego, żeby mnie pocieszyć, naprawdę w to wierzysz?

– Inaczej bym tego nie mówił.

– Oczywiście, wybacz mi. I zgadzasz się, że praca jest ważniejsza od człowieka?

– To trudniejsze. Powiedziałbym raczej, że praca i człowiek są jednym.

– Nie tutaj. To miejsce już się rozkręciło, i gdyby zaszła taka potrzeba, mogłoby istnieć beze mnie.

– Oczywiście, że by mogło, jeśli otrzymałoby odpowiednie fundusze i jeśli władze lokalne wciąż przysyłałyby pacjentów. Lecz nie będzie musiało istnieć bez ciebie, jeżeli zachowasz się rozsądnie, a nie jak znużony bohater trzeciorzędnego serialu. To do ciebie nie pasuje,

Wilfredzie.

– Próbuję zachowywać się rozsądnie i wcale nie udaję, że jestem odważny. Wiecie, że nie odznaczam się nadmiarem odwagi. Bardzo żałuję, że nie posiadam tej cnoty. Wy dwaj ją macie… nie, nie zaprzeczajcie. Wiem o tym i zazdroszczę wam tego. Ale w tej sytuacji nie potrzeba mi właściwie męstwa. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ktoś naprawdę usiłuje mnie zabić. – Odwrócił się do Dalgliesha. – Wyjaśnij mu to, Adamie. Na pewno wiesz, o co mi chodzi.

Dalgliesh powiedział ostrożnie:

– Można by utrzymywać, że żadna z dwóch prób nie była podjęta na serio. Przetarta lina do wspinaczki? To bardzo niepewna metoda i większość ludzi z pewnością zdaje sobie sprawę, że nie zacząłbyś wspinaczki bez sprawdzenia sprzętu i na pewno nie wspinałbyś się sam. Zagadka z dzisiejszego popołudnia? Prawdopodobnie nie groziłoby ci niebezpieczeństwo, gdybyś zamknął oboje drzwi i siedział w górnym pomieszczeniu; pewnie byłoby ci trochę za gorąco, lecz zagrożenie życia byłoby niewielkie. Ogień sam zgasłby po jakimś czasie. Omal nie zginąłeś tylko dlatego, że otworzyłeś środkowe drzwi i nawdychałeś się dymu.

Julius przerwał mu:

– Załóżmy jednak, że trawa paliłaby się tak gwałtownie, że płomień ogarnąłby drewniane drzwi na pierwszym piętrze. Cała środkowa część wieży zapaliłaby się w parę sekund, a ogień dotarłby do górnego pomieszczenia. Gdyby tak się stało, nic by cię nie ocaliło. – Zwrócił się do Dalgliesha: