Выбрать главу

Wilfred powtórzył jak uparty muł, co tylko podkreślało jego satysfakcję z tego, że mu nie wierzą:

– To był czysty przypadek.

– Jak mógł… – zaczął Dennis, lecz Dalgliesh przerwał mu, kładąc zrolowany habit u stóp Ansteya.

– Znalazłem to pomiędzy głazami nie opodal Czarnej Wieży – powiedział. – Jeśli przekaże pan to policji, może być łatwiej.

– Nie wybieram się tam i zabraniam wszystkim… wszystkim… udawać się do nich w moim imieniu.

Dalgliesh oznajmił spokojnie:

– Nie ma obawy, nie zamierzam zajmować im czasu. Biorąc pod uwagę determinację, z jaką chce pan uniknąć policji, prawdopodobnie podejrzewano by, że sam pan rozpalił ogień. Czy było tak?

Wilfred szybko uciął gniewny protest Dot i jęk niedowierzania ze strony Dennisa.

– Nie, Dot, to zupełnie oczywiste, że Adam Dalgliesh tak uważa. Jego cechuje zawodowa skłonność do podejrzeń i sceptycyzmu. Tak się składa, że nie usiłowałem zginąć w płomieniach. Jedno rodzinne samobójstwo w Czarnej Wieży zupełnie wystarczy. Sądzę jednak, że wiem, kto wzniecił ogień i rozprawię się z tą osobą we właściwym czasie i w odpowiedni sposób. Tymczasem niczego nie wolno mówić rodzinie, niczego. Dzięki Bogu, jedno nie budzi moich wątpliwości, nikt z pacjentów nie mógł do tego przyłożyć ręki. Obecnie, skoro jestem tego pewien, będę wiedział, co robić. A teraz, jeślibyście byli na tyle uprzejmi i wyszli…

Dalgliesh nie czekał, aż pozostali posłuchają tej prośby. Zadowolił się jedną końcową uwagą rzuconą już od drzwi:

– Jeżeli myśli pan o prywatnej zemście, to proszę dać sobie spokój. Jeśli ktoś nie może albo nie śmie działać w granicach prawa, to lepiej niech nie działa wcale.

Anstey obdarzył go swym słodkim, irytującym uśmiechem.

– Zemsta, komendancie? Zemsta? To słowo nie istnieje w filozofii Folwarku Toynton.

Dalgliesh nie widział ani nie słyszał nikogo, gdy znów przechodził przez główny korytarz. Dom mógł być równie dobrze pustą skorupą. Po chwili namysłu pomaszerował żwawo do Chaty Miłości. Cypel był opuszczony, tylko jedna samotna postać schodziła po zboczu z urwiska – Julius, który w każdej ręce trzymał coś, co wyglądało na butelki. Podniósł je na poły bokserskim, na poły zaś zwycięskim gestem. Dalgliesh pozdrowił go skinieniem ręki i odwróciwszy się, ruszył pod górę kamienną ścieżką w kierunku domku Hewsonów.

Drzwi były otwarte, ale nie usłyszał żadnych oznak życia. Zastukał, a kiedy nie było odpowiedzi, wszedł do środka. Chata Miłości stała osobno i była większa niż dwie pozostałe, a kamienny salonik, skąpany teraz w promieniach słońca wpadających przez dwa okna, był sporych rozmiarów. Niestety, brudny i zaniedbany, odzwierciedlał niepokój i zniechęcenie samej Maggie. Odnosiło się wrażenie, iż Maggie podkreślała tymczasowość ich pobytu w tym domu, więc nawet nie raczyła rozpakować rzeczy. Nieliczne meble stały tak, jakby nie ruszono ich od chwili, gdy tragarze z firmy przewozowej powstawiali je wedle własnego widzimisię. Brudna sofa wylądowała naprzeciw wielkiego ekranu telewizora, który dominował w pokoju. Uboga biblioteczka medyczna Erica składała się z książek ułożonych w stertę na półkach regału. Tu też znalazły się naczynia, bibeloty, płyty i zniszczone buty. Stojąca lampa o paskudnym kształcie nie miała nawet abażura. Dwa obrazy wsparto o ścianę tyłem do pokoju, a sznurki do wieszania na ścianie były pełne supłów i pourywane. Na środku pokoju stał kwadratowy stół, a na nim resztki późnego obiadu; rozerwana paczka krakersów, z której wysypywały się okruszki; bryła sera na obitym talerzu; masło wypływające z tłustego papieru; butelka keczupu bez nakrętki, wybrudzona na czubku pomidorowym sosem. Dwie tłuste muchy wykonywały skomplikowane ewolucje nad tymi resztkami.

Z kuchni dochodził plusk wody i szum piecyka gazowego. Eric i Maggie zmywali naczynia. Nagle wyłączono bojler i Dalgliesh usłyszał głos Maggie:

– Jesteś takim cholernym mięczakiem! Pozwalasz, żeby cię wszyscy wykorzystywali. Jeśli ciupciasz tę wyniosłą sukę… a nie myśl sobie, że mi na tym zależy… to tylko dlatego, że nie potrafisz się jej przeciwstawić. Nie chcesz jej tak samo, jak nie chcesz mnie.

Eric w odpowiedzi mruknął coś pod nosem. Brzęknęły talerze. Następnie Maggie znów krzyknęła:

– Na miłość boską, nie możesz się tu ukrywać przez całe życie! Ten wyjazd do Świętego Zbawiciela nie był przecież taki okropny, choć tak się go obawiałeś. Nikt nic nie mówił.

Tym razem odpowiedź Erica była zupełnie wyraźna:

– Bo nie było takiej potrzeby. A zresztą, kogo tam spotkaliśmy? Tylko konsultanta do spraw medycznych i urzędniczkę z kartoteki. Ona o wszystkim wiedziała i dała mi to odczuć. Tak samo byłoby w praktyce ogólnej, gdybym kiedykolwiek znalazł pracę. Nigdy by mi nie pozwolili o tym zapomnieć. Praktykant przestępca. Każdą pacjentkę poniżej szesnastu lat taktownie kierowano by do jednego z moich kolegów, ot tak, na wszelki wypadek. Wilfred przynajmniej traktuje mnie jak istotę ludzką. Mogę się tu na coś przydać. Mam szansę wykonywać swój zawód.

Maggie niemal wrzasnęła:

– A cóż to za praca, na miłość boską? – Potem oba głosy utonęły w szumie bojlera i syku wody. Później znów wszystko ucichło, a Dalgliesh ponownie usłyszał głos Maggie, wysoki i dobitny.

– Dobrze! Dobrze! Dobrze! Mówiłam, że nie powiem, więc nie zrobię tego. Ale jeśli będziesz ciągle ględził na ten temat, to mogę zmienić zdanie.

Nie słychać było odpowiedzi Erica, lecz brzmiała ona jak długa litania wymówek. Następnie odezwała się Maggie:

– No i co z tego? Wiesz, że nie był głupcem. Przecież orientował się, że coś nie gra. I co się stało? W końcu nie żyje, prawda? Nie żyje. Nie żyje. Nie żyje.

Dalgliesh nagle zdał sobie sprawę, że stoi nieruchomo, wytężając słuch, jakby to było oficjalne przesłuchanie, jego własne śledztwo, a każde ukradkowo podchwycone słowo przynosiło istotną wskazówkę. Zirytowany, niemal zmusił się do działania. Wrócił do drzwi i podniósł dłoń, by zapukać ponownie głośniej. W tej chwili Maggie z małą blaszaną tacką wynurzyła się z kuchni, a za nią Eric. Kobieta szybko opanowała zdziwienie i wybuchnęła niemal szczerym śmiechem.

– O Boże, tylko mi nie mów, że Wilfred wezwał Scotland Yard, żeby wymusić na mnie zeznania. Biedaczek, zupełnie się już pogubił. Co zamierzasz uczynić, mój drogi, ostrzec mnie, że cokolwiek powiem, zostanie zapisane i może być użyte jako dowód?

Jakiś cień zasłonił drzwi i oto pojawił się Julius. Dalgliesh doszedł do wniosku, że Court musiał zbiec z cypla, skoro tak szybko tu dotarł. Właściwie skąd ten pośpiech? Zasapany Julius postawił na stole dwie butelki whisky.

– To na zgodę.

– Myślę! – Maggie już zaczynała flirtować. Jej oczy błysnęły pod ciężkimi powiekami. Przez chwilę przenosiła wzrok z Dalgliesha na Juliusa, jakby nie mogła się zdecydować, którego obdarzyć swymi laskami. W końcu powiedziała do Dalgliesha:

– Julius oskarżał mnie, że próbowałam upiec Wilfreda żywcem w Czarnej Wieży. Wiem, wiem, to nic śmiesznego. Za to Julius jest śmieszny, gdy usiłuje być poważny. Szczerze mówiąc, to bzdura. Gdybym rzeczywiście chciała dopaść Świętego Wilfreda, mogłabym to zrobić bez skradania się do Czarnej Wieży, prawda, kochanie?

Roześmiała się w wystudiowany sposób, a spojrzenie rzucone Juliusowi było jednocześnie groźne i porozumiewawcze. Nie wywołało jednak żadnego odzewu. Julius odezwał się szybko:

– Wcale cię nie oskarżałem. Zapytałem jedynie taktownie, gdzie byłaś o pierwszej w południe.

– Na plaży, mój drogi. Czasami tam chodzę. Wiem, że nie mogę tego udowodnić, ale i ty nie zdołasz dowieść, że mnie tam nie było.