– To dość dziwny zbieg okoliczności, prawda, że akurat spacerowałaś po plaży?
– Taki sam jak ten, że ty jechałeś właśnie nadbrzeżną drogą.
– I nikogo nie widziałaś?
– Już ci mówiłam, mój drogi, nie spotkałam żywej duszy. A powinnam? Teraz, Adamie, twoja kolej. Czy zamierzasz wydobyć ze mnie prawdę wedle najlepszej stołecznej tradycji?
– Ja nie. To sprawa Courta. Jedna z głównych zasad detektywa głosi, że nigdy nie należy przeszkadzać, jeśli ktoś inny prowadzi śledztwo.
Julius odezwał się:
– Poza tym, droga Maggie, komendanta nie interesują nasze drobne sprawki. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi dziwnie, ale po prostu wcale go one nie obchodzą. Nawet nie próbuje udawać, że go interesuje, czy Dennis zepchnął Victora z urwiska, czy nie, ani to, czy ja go kryję. To nam uwłacza, prawda?
Maggie roześmiała się niezbyt pewnie. Zerknęła na męża, jak niedoświadczona pani domu, która czuje, że przyjęcie wymyka się spod kontroli.
– Nie bądź głupi, Julius. Wiemy, że go nie kryjesz. Po co miałbyś to robić? Co byś zyskał?
– Ależ ty mnie dobrze znasz, Maggie! Nic. Jednak mogłem to zrobić z dobrego serca. – Spojrzał na Dalgliesha z przebiegłym uśmieszkiem i dodał:
– Przecież należy pomagać przyjaciołom.
Eric odezwał się nagle z zadziwiającą stanowczością:
– A pan czego sobie życzy, panie Dalgliesh?
– Tylko informacji. Gdy przyjechałam do chaty, znalazłem przy łóżku ojca Baddeleya książeczkę zapałek z reklamą Olde Tudor Barn koło Wareham. Pomyślałem sobie, że mógłbym tam dziś pójść na kolację. Czy on tam często bywał?
Maggie parsknęła śmiechem:
– Boże, nie! Przypuszczam, że nigdy. To zupełnie nie pasowało do Michaela. Ja mu dałam te zapałki, gdyż lubił takie drobiazgi. Lecz restauracja jest niezła. Bob Loder zaprosił mnie tam na obiad w moje urodziny i było bardzo przyjemnie.
Julius też się wtrącił.
– Ja bym to tak opisał. Atmosfera: łańcuch kolorowych lampionów rozwieszonych w autentycznej i bardzo przyjemnej siedemnastowiecznej stodole. Przystawka: zupa pomidorowa z puszki z plasterkiem pomidora, by nadać jej pozory naturalności i w celu uzyskania kontrastu kolorystycznego; mrożone krewetki w sosie z butelki na podłożu zwiędłej sałaty; pól melona… dojrzałego – jeśli ma się szczęście – albo pasztecik domowego wypieku, kupiony w miejscowym supermarkecie, jako specjalność szefa kuchni. Resztę menu można sobie wyobrazić. Na ogół jest to jakiś stek podany z mrożonkami i tym, co oni nazywają frytkami. Jeśli musi się pić, to tylko czerwone wino. Nie wiem, czy właściciel je produkuje, czy tylko nalepia etykietki na butelki, ale jest to w każdym razie jakiś trunek. Białe to zupełna lura.
Maggie roześmiała się pobłażliwie.
– Och, mój drogi, nie bądź takim snobem. Wcale nie jest tak źle. Bob i ja dostaliśmy całkiem przyzwoity posiłek. I bez względu na to, kto butelkował wino, w moim przypadku wywołało ono pożądany efekt.
Dalgliesh powiedział:
– Od tamtego czasu restauracja mogła podupaść. Wiecie, jak to jest. Zmienia się szef kuchni i lokal traci charakter prawie z dnia na dzień.
Julius parsknął śmiechem:
– Dlatego menu w Olde Barn jest takie dobre. Szefowie kuchni mogą sobie odchodzić, i rzeczywiście to robią co dwa tygodnie, ale zupa z puszki zawsze smakuje tak samo.
– Nie mogło się tam nic zmienić od moich urodzin – powiedziała Maggie. – To było jedenastego września. Jestem Panną, moi drodzy. Bardzo odpowiednie, prawda?
Julius powiedział:
– Są tu w okolicy ze dwa porządne miejsca, gdzie można dojechać samochodem. Służę panu nazwami.
Zrobił to, a Dalgliesh skrzętnie zapisał je z tyłu w swoim kalendarzyku. Lecz gdy wracał do Chaty Nadziei, jego umysł odnotowywał już ważniejsze informacje.
Zatem Maggie umawiała się z Bobem Loderem na obiady; uczynny Loder, równie chętnie zmieni testament ojca Baddeleya… albo mu to wyperswaduje?… lub pomoże Millicent wyłudzić od brata połowę kapitału ze sprzedaży Folwarku Toynton. Lecz ta mała wyprawa na pewno była pomysłem Holroyda. Czy on i Loder uknuli wszystko wspólnie? Maggie powiedziała im o randce z Loderem, nie kryjąc złośliwej satysfakcji. Jeśli mąż zaniedbał ją w dniu urodzin, miała pocieszyciela. Ale co z Loderem? Czy jego zainteresowanie sprowadzało się tylko do chęci skorzystania z usług rozczarowanej kobiety, czy może miał bardziej zbrodniczy motyw, by orientować się na bieżąco w wydarzeniach w Folwarku Toynton? A rozdarta zapałka? Dalgliesh jeszcze nie przyłożył jej do książeczki, która leżała przy łóżku ojca Baddeleya, lecz był przekonany, że będzie w którymś miejscu idealnie pasować. Nie mógł już dłużej wypytywać Maggie bez wzbudzania podejrzeń, lecz nie musiał tego robić. Nie mogła dać ojcu Haddeleyowi książeczki zapałek przed popołudniem jedenastego września, na dzień przed śmiercią Holroyda. Po południu natomiast, jedenastego, ojciec Baddeley odwiedził prawnika. Nie mógł zatem otrzymać zapałek wcześniej niż wieczorem tego samego dnia, a to znaczyło, że musiał być w Czarnej Wieży albo następnego ranka, albo po południu. Przydałoby się przy okazji zamienić słówko z panną Willison i zapytać, czy ojciec Baddeley był w środę rano w Folwarku. Zgodnie z wpisami w jego dzienniku chodził tam niezmiennie każdego poranka. To z kolei oznaczało, że najprawdopodobniej był w Czarnej Wieży po południu dwunastego i zapewne siedział przy wschodnim oknie. Te ślady na włóknach maty wyglądały na zupełnie świeże. Jednak nawet z tego okna nie mógł zobaczyć, jak fotel Holroyda spada ze skały; nie mógł dojrzeć odległych postaci Holroyda i Lernera, podchodzących głęboko osadzoną ścieżką do łaty zielonej darni. A nawet gdyby był w stanie cokolwiek zobaczyć, jaką wartość miałoby zeznanie samotnego staruszka, który sobie czytał i prawdopodobnie drzemał w popołudniowym słońcu? Szukanie tutaj motywu morderstwa nie miało zapewne wielkiego sensu. Załóżmy jednak, że ojciec Baddeley wiedział ponad wszelką wątpliwość, że ani nie czytał, ani nie drzemał? Wówczas nie byłaby to kwestia tego, co zobaczył, ale tego, czego nie zauważył, chociaż widocznie powinien.
6
I
Następnego popołudnia, w ostatnim dniu swego życia. Grace Willison siedziała na dziedzińcu w popołudniowym słońcu. Promienie ogrzewały jej twarz, lecz teraz muskały wysuszoną skórę jakby łagodniejszym, pożegnalnym ciepłem. Od czasu do czasu chmura przesłaniała oblicze słońca i Grace drżała z zimna, w tych pierwszych zwiastunach nadchodzącej zimy. Powietrze pachniało ostrzej, popołudniami ściemniało się coraz szybciej. Już kończyły się na tyle ciepłe dni, że można było siedzieć na dworze. Nawet dzisiaj Grace była jedyną pacjentką na dziedzińcu i cieszyła się, że jej kolana przykrywa ciepły pled.
Rozmyślała o komendancie Dalglieshu. Szkoda, że nie przychodził częściej do Folwarku Toynton. Wciąż przebywał w Chacie Nadziei. Wczoraj pomógł Juliusowi uratować Wilfreda z pożaru w Czarnej Wieży. Wilfred, jak można się było tego spodziewać, zbagatelizował całe zajście. Był to tylko niewielki ogień, spowodowany jego nieostrożnością; właściwie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. lecz, tak czy inaczej, pomyślała, dobrze, że komendant był pod ręką i pomógł.
Zastanawiała się, czy policjant wyjedzie z Toynton bez słowa pożegnania? Miała nadzieję, że nie. Bardzo go polubiła, pomimo krótkiego okresu znajomości. Jak byłoby milo, gdyby mógł z nią tu teraz siedzieć i rozmawiać o ojcu Baddeleyu. Teraz już nikt w Folwarku Toynton nawet nie wspominał księdza. Lecz oczywiście komendant miał inne sprawy na głowie.