– Jak śmiesz! Co tobie do tego? Było ci wszystko jedno, czy żyje, czy nie, tak samo traktujesz pozostałych pacjentów. Wykorzystujesz tylko to miejsce dla własnych celów.
– Wykorzystuję? – Szare oczy zabłysły; Dalgliesh niemalże widział, jak powiększają się tęczówki Courta. Julius spoglądał na Dot z niedowierzaniem i wściekłością.
– Tak, wykorzystujesz! Eksploatujesz, jeśli wolisz. Lubisz sobie odwiedzić Folwark Toynton, kiedy Londyn zaczyna cię nudzić, nadzorujesz Wilfreda, udając, że mu doradzasz, rozdajesz prezenciki pacjentom jak Święty Mikołaj. Dobrze ci z tym, co? Samolubnie napawasz się kontrastem między własnym zdrowiem a ich kalectwem. I bardzo dobrze to ukrywasz. Zresztą niewiele cię to wszystko kosztuje. Jedynie Henry'ego zapraszasz do swojego domu. Jasne, on też był kiedyś ważną personą, co? Jest o czym poplotkować. Tylko ty masz tutaj widok na morze, ale jakoś nie proponujesz, żebyśmy wozili pacjentów na twoje patio. Gdzieżby znowu! Chociaż tyle mogłeś zrobić dla biednej Grace, żeby pozwolić jej przyjechać do siebie od czasu do czasu, aby posiedziała i popatrzyła na morze. Nie była taka głupia, jak ci się wydaje. Może nawet dobrze by ci się z nią rozmawiało. Tylko że ona zepsułaby widok twojego eleganckiego patia, prawda… Brzydka kobieta w średnim wieku, a w dodatku w wózku inwalidzkim? Teraz zaś, kiedy nie żyje, przychodzisz ze swoimi radami do Erica. Na miłość boską, daj sobie z tym spokój!
Julius roześmiał się niepewnie. Wyglądało na to, że panuje nad sobą, ale jego głos był wysoki i drżący.
– Nie mam pojęcia, czym sobie zasłużyłem na ten wybuch. Nie wiedziałem, że kupując domek od Wilfreda, wziąłem na siebie odpowiedzialność za Grace Willison czy za kogokolwiek innego w Folwarku Toynton. Nie wątpię, że to dla ciebie szok, Dot, ponieważ tracisz kolejnego pacjenta, tuż po Victorze, ale dlaczego zaatakowałaś właśnie mnie? Wszyscy wiemy, że się kochasz w Wilfredzie i wcale nie wątpię, że właściwie nic z tego nie masz, lecz to nie moja wina. Może i mam ambiwalentny gust seksualny, ale w tym wypadku z tobą nie konkuruję, mogę cię o tym zapewnić.
Nagle znalazła się tuż przy nim. Podniosła rękę teatralnym i niedorzecznym gestem, usiłując go spoliczkować. Zanim jednak mierzyła, Julius chwycił jej pięść. Dalgliesha zdziwiła szybkość i sprawność jego reakcji. Napięta ręka, biała i drżąca z wysiłku, trzymała jej dłoń wysoko w górze jak w umięśnionym imadle. Wyglądali jak dwoje niedobranych przeciwników zastygłych w żywym obrazie przedstawiającym walkę. Wtem Julius roześmiał się i uwolnił jej dłoń. Opuścił powoli rękę, nie spuszczając jej z oka, i zaczął sobie masować nadgarstek. Następnie znów zachichotał w nieprzyjemny sposób i powiedział cicho, z groźbą w głosie:
– Uważaj! Ja nie jestem bezradnym geriatrykiem. Jęknęła i wybuchnęła płaczem. Szlochając, wypadła z pokoju, niezdarna i wzruszająca, ale bynajmniej nie żałosna postać. Philby wymknął się tuż za nią. Jego wyjście spowodowało takie samo zainteresowanie, jak i wcześniejsze przybycie.
– Julius, nie powinieneś tego wszystkiego mówić – powiedział cicho Wilfred.
– Wiem. To niewybaczalne. Przepraszam. Sam przeproszę Dot, kiedy się trochę uspokoimy.
Odwaga, brak chęci usprawiedliwiania się i pozorna szczerość wypowiedzi zamknęły im usta. Dalgliesh mruknął:
– Sądzę, że panna Willison znacznie bardziej by się obruszyła, gdyby słyszała te kłótnie nad jej ciałem niż rozważania nad tym, co może jej się przytrafić w kostnicy.
Jego słowa przypomniały Wilfredowi temat rozmowy, zwrócił się więc do Erica Hewsona.
– Przecież z Michaelem nie mieliśmy tych wszystkich ceregieli i bez żadnych kłopotów wypisałeś akt zgonu.
Dalgliesh po raz pierwszy posłyszał w jego głosie ślady zrzędliwości. Eric wyjaśnił:
– Ponieważ wiedziałem, co było przyczyną śmierci Michaela. Badałem go tego samego dnia. Po ostatnim ataku serca dla Michaela była to jedynie kwestia czasu. Przecież umierał.
– Jak my wszyscy – powiedział Wilfred. – Jak my wszyscy.
Te nabożne banały zirytowały widocznie jego siostrę. Odezwała się po raz pierwszy:
– Nie bądź śmieszny, Wilfred. Ja bynajmniej nie umieram, a i ty poczułbyś się dziwnie, gdyby ktoś ci powiedział, że faktycznie umierasz. Jeśli chodzi o Grace, zawsze wyglądała mi na bardziej schorowaną, niż wam się tu wszystkim wydawało. Może wreszcie zrozumiecie, że nie zawsze wymagają najwięcej opieki ci, którzy robią wokół siebie najwięcej szumu.
Spojrzała na Dalgliesha:
– Co właściwie się stanie, jeśli Eric nie wystawi tego świadectwa? Czy to znaczy, że znowu będziemy mieli policję na karku?
– Chyba pojawi się jakiś policjant, tak, po prostu zwykły policjant. Będzie urzędnikiem koronera i przejmie ciało.
– A potem?
– Koroner zarządzi sekcję zwłok. Zależnie od rezultatu albo wystawi akt zgonu, albo poleci wszczęcie śledztwa. Wilfred westchnął.
– To wszystko jest takie okropne i zupełnie niepotrzebne.
– Takie jest prawo i doktor Hewson o tym wie.
– Co to znaczy, takie jest prawo? Grace zmarła na stwardnienie rozsiane i wszyscy o tym wiemy. A nawet jeśli lekarz wykryje, że była jakaś inna choroba, to przecież Eric jej już nie wyleczy ani w niczym nie pomoże. O jakim prawie więc mowa?
Dalgliesh wyjaśnił cierpliwie:
– Lekarz, który opiekował się zmarłą osobą podczas ostatniej choroby, musi podpisać i dostarczyć do urzędu zaświadczenie wedle ustalonego wzoru, stwierdzając, co zgodnie z jego wiedzą i rozeznaniem było przyczyną śmierci. Jednocześnie musi doręczyć osobie znającej zmarłego – a tą może być inny mieszkaniec domu, gdzie nastąpił zgon – zawiadomienie, że podpisał taki dokument. Nie ma statutowego obowiązku, by lekarz zgłaszał koronerowi każdy wypadek śmiertelny, ale w niejasnych przypadkach na ogół się to robi. Gdy lekarz zawiadamia koronera o zgonie, nie jest zwolniony z obowiązku wystawienia zaświadczenia o jego przyczynie, ale w formularzu znajduje się miejsce, gdzie może napisać, że powiadomił koronera i wtedy w urzędzie wiedzą, że muszą się wstrzymać z wypisaniem aktu zgonu, dopóki nie dostaną od niego pisma. Według paragrafu 3. Aktu o Koronerach, z roku 1887, koroner jest zobowiązany przeprowadzić dochodzenie w każdym przypadku, gdy otrzyma informację, że w podlegającej mu jurysdykcji znajduje się ciało osoby, która mogła umrzeć gwałtowną bądź nienaturalną śmiercią, czy też nagłą śmiercią z nieznanej przyczyny, bądź zmarła w więzieniu lub innym miejscu, które zgodnie z kolejnym Aktem stanowi warunek wszczęcia śledztwa. Tłumaczę to tak szczegółowo, ponieważ poproszono mnie o wyjaśnienie. To jest właśnie prawo. Grace Willison zmarła nagle i zdaniem doktora Hewsona przyczyna jej śmierci jest w tej chwili nie znana. W takim przypadku będzie najlepiej, jeśli zgłosi on fakt śmierci koronerowi. To będzie oznaczało sekcję zwłok, ale niekoniecznie śledztwo.
– Ja nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że będzie tam leżała pokrojona na blacie do autopsji.
Wilfred zaczynał się zachowywać jak uparte dziecko. Dalgliesh odparł chłodno:
– Pokrojona to niezbyt odpowiednie słowo. Sekcja zwłok jest zorganizowaną i bardzo solidną procedurą. A teraz wybaczcie mi, idę skończyć śniadanie.
Wilfred z wysiłkiem wziął się w garść. Wyprostował plecy, wsunął skrzyżowane ręce w szerokie rękawy habitu i na chwilę zamarł w cichej medytacji. Eric Hewson spoglądał na niego zdumiony, po czym zerknął na Dalgliesha i Juliusa, jakby szukał pomocy. Wreszcie Wilfred odezwał się:
– Ericu, lepiej od razu zadzwoń do biura koronera. W normalnym przypadku Dot przygotowałaby ciało, ale lepiej poczekajmy na instrukcje. Po telefonie, proszę, powiedz wszystkim, że tuż po śniadaniu zamierzam porozmawiać z całą rodziną. Helen i Dennis są w tej chwili i. pacjentami. Millicent, może poszukasz Dot i zobaczysz, czy wszystko w porządku. Ja zaś chciałbym porozmawiać z Juliusem i z Adamem Dalglieshem.