Выбрать главу

I teraz ten trzeci zgon, na który prawdopodobnie wszyscy w Folwarku Toynton w jakiś sposób czekali, bo przecież według znanego porzekadła śmierć przychodzi trójkami. Teraz mogli odetchnąć. On również. Koroner zarządzi sekcję zwłok, co do której rezultatu Dalgliesh nie żywił wątpliwości. Jeśli Michael i Grace Willison zostali zamordowani, ich zabójca był na tyle sprytny, że nie zostawił śladów. Zresztą dlaczego miałby to robić? Słaba schorowana kobiecina przecież nie przedstawia trudności; cóż prostszego jak położyć mocną dłoń na jej nosie i ustach. I nic nie stanowiłoby dowodu takiej ingerencji. Przecież nie może powiedzieć: ja, Adam Dalgliesh, właśnie miałem jedno z tych swoich słynnych przeczuć… nie zgadzam się z koronerem, patologiem, miejscową policją i wszystkimi faktami. Żądam, by w świetle tego nowego zgonu przywrócono do życia spalone kości ojca Baddeleya i zmuszono je do wydania sekretu.

Dotarli do Chaty Toynton. Dalgliesh obszedł za Juliusem werandę obrośniętą wodorostami, prowadzącą bezpośrednio z patia do salonu. Julius nie zamykał drzwi na klucz. Teraz uchylił je i odsunął się nieco na bok, by przepuścić Dalgliesha. Chwilę później obaj stanęli jak wryci. Ktoś tu był przed nimi. Marmurowe popiersie uśmiechniętego chłopca rozbito na kawałeczki.

Wciąż bez słowa posuwali się ostrożnie po dywanie. Głowa, rozłupana na bezkształtne grudy, leżała w stosie cząstek marmuru. Na ciemnoszarym dywanie błyszczące odłamki wyglądały jak klejnoty. Pokój przecinały szerokie wstęgi światła, które wpadało przez okna i otwarte drzwi, a w tych promieniach kamienne płytki lśniły jak rój nieskończenie małych gwiazd. Wyglądało na to, że najpierw dewastacji dokonywano systematycznie. Odłupano uszy i ułożono je razem, obsceniczne przedmioty broczące niewidzialną krwią, podczas gdy bukiet kwiatów – tak delikatnie wyrzeźbiony, że konwalie niemal drżały – leżał w pewnej odległości od dłoni, jakby lekko odrzucony na bok. Miniaturowy marmurowy sztylet sterczał pionowo na sofie, symbolizując mikrokosmos przemocy.

W eleganckim wygodnym saloniku panowała absolutna cisza; na półce nad kominkiem zegar tykając odmierzał czas, morze z uporem uderzało o brzeg. Wszystko to wzmagało poczucie dokonanego gwałtu, barbarzyńskiego aktu niszczenia i nienawiści.

Julius opadł na kolana i podniósł bezkształtną bryłę, która kiedyś była głową chłopca. Po sekundzie wypuścił ją z dłoni. Potoczyła się po podłodze, niezgrabnie, krzywo i zatrzymała przy nodze sofy. Court, wciąż bez słowa, podniósł bukiecik kwiatków i łagodnie objął go dłońmi. Dalgliesh zauważył, że Julius się trzęsie i jest bardzo blady, a jego czoło, pochylone nad rzeźbą, błyszczy od potu. Wyglądał jak człowiek w szoku.

Dalgliesh podszedł do stolika, na którym stała karafka i nalał sporą porcję whisky. Bez słowa wyciągnął szklankę w stronę Juliusa. Martwiło go, że Court nic nie mówi i nie przestaje drżeć. Wszystko byłoby lepsze, pomyślał detektyw, niż ta nienaturalna cisza. Niechby szalał, wściekał się, bluźnił czy przeklinał. Jednak gdy Julius się i odezwał, jego głos był zupełnie opanowany. Potrząsnął głową na widok podsuniętej mu szklanki.

– Nie, dziękuję. Nie potrzebuję alkoholu. Chcę wiedzieć, co czuję, także i w żołądku, a nie tylko w głowie. Nie zamierzam hamować gniewu i, na Boga, nie pragnę go pobudzać! Niech się pan zastanowi, Dalgliesh. Ten delikatny chłopak zmarł trzysta lat temu. Marmur musiano wyrzeźbić zaraz po jego śmierci. Przez te trzysta lat nie było z niego absolutnie żadnego pożytku, dawał jedynie pociechę i sprawiał przyjemność oraz przypominał, że obrócimy się w proch. Trzysta lat. Lata wojen, rewolucji, przemocy i chciwości. On jednak przetrwał, ale tylko do tego łaskawego roku. Niech pan sam wypije whisky, Dalgliesh. Proszę unieść szklankę i wychylić toast za wiek wandala. Nie wiedział, że tutaj należy uderzyć, chyba że zaglądał do chaty po kryjomu podczas mojej nieobecności. Mógł się zająć czymkolwiek innym, zniszczyć pozostałe przedmioty. Jednak kiedy zobaczył rzeźbę, po prostu nie potrafił się oprzeć. Nic innego nie dałoby mu takiej radości niszczenia. Chodzi nie tylko o wrogość do mnie. Sprawca nienawidził też rzeźby, ponieważ sprawiała ona przyjemność, została wykonana w jakimś konkretnym celu, nie była zwykłą bryłą gliny ciśniętą o ścianę czy płótnem ochlapanym farbą. Miała w sobie ciężar gatunkowy i integralność. Wyrastała z przywileju i tradycji i wzbogacała tę tradycję. Boże, mogłem się tego spodziewać i nie przywozić jej między barbarzyńców!

Dalgliesh klęknął obok niego. Podniósł dwa kawałki rozbitego przedramienia i złożył je jak części układanki. Odezwał się:

– Wiemy niemal co do minuty, kiedy to zrobiono. Zdajemy sobie wprawę, że trzeba było do tego siły i że sprawca prawdopodobnie użył młotka. Albo sprawczyni. Powinny zostać ślady. Nie mógł poza tym przyjść tu i wrócić w tak krótkim czasie. Albo uciekł pańską ścieżką na brzeg, albo przyjechał furgonetką, a potem odjechał odebrać pocztę. Nie powinno być kłopotów z jego znalezieniem.

– Mój Boże, Dalgliesh, ma pan prawdziwą duszę policjanta. Czy ta myśl ma mnie pocieszyć?

– Mnie by pocieszyła, ale tak jak pan mówi, jest to prawdopodobnie kwestia duszy.

– Nie zamierzam wzywać policji, jeśli to właśnie mi pan sugeruje. Nie chcę, żeby jakiś miejscowy gliniarz mówił mi, kto to zrobił. Ja i tak wiem, a i pan zapewne też?

– Nie. Mogę panu przedstawić listę podejrzanych w porządku prawdopodobieństwa, lecz to nie to samo.

– Niech pan sobie oszczędzi trudu. Ja wiem i załatwię sprawcę po swojemu.

– I da mu pan dodatkową satysfakcję, gdy oskarżą pana o napad z zamiarem wywołania obrażeń cielesnych.

– Pewnie bym się nie doczekał zbytniej sympatii ani z pana strony, ani od miejscowych przysięgłych. Zemsta należy do mnie, mówi Komisja Pokoju Jej Wysokości. Niedobry, gwałtowny chłopak, biedaczyna z niższych sfer! Pięć funtów grzywny i nadzór władzy sądowej. Och, nie ma obawy! Nie uczynię nic nierozważnego. Mam czas i zajmę się tym. Pańscy miejscowi kumple niech się trzymają z daleka. Właściwie nie popisali się specjalnie podczas śledztwa dotyczącego śmierci Holroyda, co? Lepiej niech trzymają łapy z dala od moich spraw.

Podniósł się i dodał z uporem, jakby po namyśle:

– Poza tym dość już mam tego wszystkiego, co się tu dzieje, zwłaszcza po śmierci Grace Willison. Wilfredowi też nie brakuje kłopotów. Posprzątam skorupy, a Henry'emu powiem, że wywiozłem marmur do Londynu. Dzięki Bogu, nikt inny z Folwarku tu nie przychodzi, więc nie będę musiał wysłuchiwać nieszczerych wyrazów współczucia.

– Ciekawe, że tak panu zależy na spokoju ducha Wilfreda – powiedział Dalgliesh.

– Przypuszczałem, że to pana zdziwi. Według pana teorii jestem przecież samolubnym draniem. Ma pan wzór osobowy dla samolubnych drani i ja nie bardzo w nim się mieszczę. Ergo, należy znaleźć powód. Musi być jakaś przyczyna.