– Chyba już nie odzyska przytomności – powiedział. Zaraz po tych słowach pochylił się i podjął przerwane zajęcie. Przytknął usta do warg kobiety, a prawą dłonią starał się wyczuć jakąkolwiek oznakę życia w martwym sercu. Na skutek podmuchu powietrza od otwartych drzwi zakołysała się żarówka. Wywołało to efekt błądzącego cienia, który przesunął się po twarzy denatki, jakby ktoś nakrywał ją całunem. Dalgliesh był świadom kontrastu między tym bezwładnym ciałem, zimnymi ustami, posiniaczonymi przez jego wargi, a wyrazem napięcia w zaczerwienionej twarzy, jak u kobiety pochłoniętej aktem miłosnym. Lina utworzyła karmazynowe ślady, gruby ciasny naszyjnik. Resztki zimnej mgły kotłowały się w drzwiach i oplatały inkrustowane kurzem nogi stołów i krzeseł. To działało na węch policjanta niczym środek znieczulający, w ustach miał kwaśny smak whisky.
Nagle usłyszał szybkie kroki i zaraz potem pokój wypełnił gwar. Eric Hewson odsunął Dalgliesha i uklęknął przy żonie. Helen Rainer szybko otworzyła apteczkę i podała mu stetoskop. Hewson rozdarł bluzkę żony. Delikatnie i obojętnie Helen uniosła lewą pierś Maggie, by lekarz mógł usłyszeć bicie serca. Hewson zdjął stetoskop, odrzucił go na bok i wyciągnął rękę. Wciąż bez słowa Helen podała mu strzykawkę.
– Co chcesz zrobić? – zawołał histerycznie Julius Court.
Hewson spojrzał na Dalgliesha. Twarz detektywa była trupio blada, a źrenice rozszerzone.
– To tylko naparstnica – powiedział lekarz.
W jego cichym głosie zabrzmiała prośba o zaufanie, o nadzieję. Lecz zabrzmiała też w nim prośba o pozwolenie i zwolnienie z odpowiedzialności, choćby w minimalnym stopniu. Dalgliesh skinął głową. Jeśli to rzeczywiście naparstnica, to może poskutkuje. Przecież ów człowiek nie był na tyle głupi, by jej wstrzykiwać coś zabójczego? Powstrzymanie go w każdym razie równało się uśmierceniu Maggie. Może jednak lepiej byłoby kontynuować sztuczne oddychanie? Prawdopodobnie nie; tak czy owak była to decyzja, którą powinien podjąć lekarz. Ten zaś był na miejscu. W głębi duszy Dalgliesh wiedział, że jest to czysto akademicka kwestia. Tej kobiety nie można już było skrzywdzić ani też nikt nie był w stanie jej pomóc.
Helen Rainer trzymała teraz w dłoni latarkę i oświetlała biust Maggie. Pory w skórze między zwisającymi piersiami wyglądały jak kratery zatkane pudrem i potem. Dłoń Hewsona zaczęła drżeć. Nagle Helen odezwała się:
– Daj, ja to zrobię.
Wręczył jej strzykawkę. Dalgliesh usłyszał, jak Julius jęknął z niedowierzaniem:
– Och, nie! Nie!
Igła weszła w ciało miękko jak coup de grace.
Szczupłe ręce nie drżały, gdy Helen wyciągnęła strzykawkę, przytrzymała watkę w miejscu ukłucia i w milczeniu oddała strzykawkę Dalglieshowi.
Julius Court wytoczył się z pokoju na drżących nogach. Niemal natychmiast wrócił ze szklanką. Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, chwycił butelkę whisky za szyjkę i wlał do szklanki resztę alkoholu. Wyszarpnął zza stołu jedno z krzeseł, usiadł i pochylił się, rękoma wciąż obejmując butelkę.
– Ależ, Julius… – zawołał Wilfred – nie wolno niczego dotykać do przyjazdu policji!
Julius wyciągnął chusteczkę i otarł twarz.
– Musiałem. A zresztą co, do diabła! Nie starłem żadnych śladów. Co, nie zauważyłeś, że miała linę na szyi? Chyba nie sądzisz, że umarła z… przepicia?
Mieszkańcy Folwarku tworzyli żywy obraz wokół ciała. Hewson wciąż klęczał u boku żony, Helen podtrzymywała jej głowę. Wilfred i Dennis stali po obu stronach, a fałdy ich habitów zwisały bez najmniejszego drżenia. Wyglądali – zdaniem Dalgliesha – jak grupa aktorów pozująca do współczesnego dyptychu, która skupiła wzrok pełen niepokoju na pałającym jasnością ciele męczennicy. Po pięciu minutach Hewson wstał.
– Nic z tego – powiedział apatycznym głosem. – Przenieście ją na sofę. Nie możemy jej zostawić na podłodze.
Julius Court podniósł się z krzesła i wraz z Dalglieshem ulokował bezwładne ciało na sofie. Była za krótka i stopy ze szkarłatnymi paznokciami, groteskowe i żałosne, wystawały sztywno poza krawędź. Dalgliesh usłyszał, iż wszyscy lekko odetchnęli, jakby dziwnie uspokojeni, że ciało leży wygodnie. Julius rozglądał się, wyraźnie zakłopotany. Szukał czegoś do przykrycia zwłok. Dennis Lerner wyciągnął znienacka dużą białą chustkę, rozłożył ją jednym strząśnięciem i z rytualną precyzją przykrył twarz Maggie. Wszyscy spoglądali z uwagą, jakby czekali, by materiał zadrżał przy pierwszym, niepewnym oddechu.
Wilfred powiedział:
– Według mnie to dziwny zwyczaj, że przykrywamy twarze zmarłych. Czy dlatego, że uważamy, iż są na przegranej pozycji, wystawieni na nasze krytyczne spojrzenia, czy może dlatego, że się ich boimy? Raczej to drugie.
Eric Hewson zignorował go i zwrócił się do Dalgliesha:
– Gdzie…?
– Tam, w korytarzu.
Hewson podszedł do drzwi i bez słowa spoglądał na zwisającą linę oraz żółty, błyszczący, chromowany stołek. Odwrócił się ku grupie niepewnych współczujących twarzy.
– Skąd wzięła linę?
– Możliwe, że to moja lina. – W głosie Wilfreda zabrzmiało zainteresowanie i pewność siebie. Zwrócił się do Dalgliesha:
– Wygląda na nowszą niż lina Juliusa. Kupiłem ją, gdy zauważyłem, że stara jest naderwana. Trzymałem ją na haku w portierni. Może ją tam widzieliście. Na pewno tam wisiała, gdy dziś rano wyjeżdżaliśmy na pogrzeb Grace. Pamiętasz, Dot?
Dorothy Moxon wynurzyła się z cienia pod przeciwległą ścianą. Zabrała głos po raz pierwszy. Rozejrzeli się, jakby zdziwieni, że jest wśród nich. Jej głos brzmiał nienaturalnie wysoko, agresywnie i niepewnie.
– Tak, zauważyłam. To znaczy, z pewnością zauważyłabym, gdyby jej nie było. Tak, pamiętam. Lina była na miejscu.
– A gdy wróciła pani z pogrzebu? – zapytał Dalgliesh.
– Poszłam sama na portiernię, żeby powiesić habit. Chyba jej już wtedy nie było. Raczej na pewno.
– Nie zdziwiło cię to? – zapytał Julius.
– Nie, a powinno? Nie jestem nawet pewna, czy zauważyłam Inak liny. Dopiero teraz, kiedy patrzę wstecz, jestem niemal pewna, że jej tam nie widziałam. Zresztą jej brak specjalnie by mnie nie obszedł, nawet gdybym to dostrzegła. Pomyślałabym tobie, że Albert ją po coś zabrał. Oczywiście, nie mógł tego zrobić. Był z nami na pogrzebie i wszedł do autokaru przede mną.
– Czy ktoś zadzwonił po policję? – zapytał nagle Lerner.
– Oczywiście – powiedział Julius. – Ja zadzwoniłem.
– A co ty tutaj robiłeś? – Pytanie Dorothy Moxon zabrzmiało jak oskarżenie, ale Julius, który już prawdopodobnie wziął się w garść, odparł w miarę spokojnie:
– Zanim umarła, trzykrotnie włączyła i wyłączyła światło. Akurat to dostrzegłem przez mgłę z okna łazienki. Nie przyszedłem od razu. Nie wiedziałem, czy to ważne, i nie sądziłem, że ma poważne kłopoty. Później się trochę zaniepokoiłem i postanowiłem rzecz sprawdzić. Dalgliesh już tu był.
– Ja widziałem ten sygnał z cypla – wyjaśnił Dalgliesh. – Podobnie jak Julius nie zaniepokoiłem się zbytnio, ale postanowiłem na wszelki wypadek zajrzeć.
Lerner podszedł do stołu.
– Zostawiła list – oznajmił.
– Nie ruszaj go! – krzyknął Dalgliesh.
Lerner cofnął rękę jak oparzony. Otoczyli stół. List napisano czarnym cienkopisem na wierzchniej stronie białej papeterii. W milczeniu przeczytali tekst:
“Drogi Ericu, powtarzałam ci wielokrotnie,
że nie wytrzymam już dłużej w tej parszywej
dziurze. Ty myślałeś, że tylko tak sobie
gadam. Tak się uganiałeś za swoimi cennymi