– Dobry wieczór, komendancie. Twoi przyjaciele już wyjechali?
Jej głos brzmiał piskliwie, niemal agresywnie.
– Owszem, inspektor już pojechał.
– Zapewne zauważyłeś, że nie przyłączyłam się do tej histerii rozpętanej w związku z Maggie. Nie bawią mnie takie rzeczy. Eric postanowił dzisiaj spać w Folwarku Toynton. Myślę, że tak będzie dla mego dużo lepiej. Chociaż skoro policja zabrała ciało – jak mniemam nie musi chyba udawać nadwrażliwości. Nawiasem mówiąc, przegłosowaliśmy przejęcie Folwarku przez trust Ridgewella. W sumie trzeba przyznać, iż wieczór był pełen wrażeń, czyż nie?
Odwróciła się, by otworzyć drzwi. Następnie przystanęła i znowu zawołała:
– Mówili mi, że paznokcie miała pomalowane na czerwono.
– Zgadza się.
– I u nóg też.
Nie odpowiedział. Ona zaś rzuciła gniewnie:
– Co za kobieta!
Usłyszał, że zamknęła drzwi. Sekundę później za firankami rozbłysło światło. Wszedł do swojej chaty. Był zbyt zmęczony, by wejść na gorę do sypialni, więc wyciągnął się w fotelu ojca Baddeleya przy wygasłym kominku. Gdy spoglądał w palenisko, nagle jeden biały pyłek popiołu drgnął leciutko, sczerniały chrust na chwilę rozbłysnął i po raz pierwszy tej nocy dał się słyszeć znajomy i kojący jęk wiatru w kominie. Potem do uszu detektywa doszedł jeszcze jeden bliski dźwięk. Zza ściany dobiegał cichy, wesoły synkopowany pomruk. Millicent Hammitt włączyła telewizor.
8
I
Następnego dnia Dalgliesh poszedł do folwarku, by wyjaśnić Wilfredowi, że musi teraz zostać w Chacie Nadziei aż do zakończenia sprawy i chce uiścić symboliczny czynsz. Znalazł Ansteya w portierni. Ku swemu zdziwieniu Dalgliesh nigdzie nie zauważył Dot Moxon. Wilfred studiował mapę Francji rozłożoną na biurku. Sterta paszportów owiniętych gumką przygniatała jeden róg mapy. Wilfred puszczał słowa gościa mimo uszu. Mruknął: “Śledztwo, a tak, oczywiście", jakby chodziło o nieistotny termin umówionego spotkania, po czym ponownie pochylił się nad mapą. Nawet nie wspomniał o śmierci Maggie i oficjalne kondolencje Dalgliesha przyjął chłodno, dając do zrozumienia, że detektyw popełnia nietakt. Tak jakby rezygnacja z Folwarku Toynton zwalniała go z dalszej odpowiedzialności, a nawet zainteresowania sprawami domu. Zostały mu już tylko te dwie obsesje, cud i pielgrzymka do Lourdes. Inspektor Daniel i laboranci pracowali szybko. Formalne dochodzenie w sprawie przyczyny zgonu odbyło się dokładnie w tydzień po śmierci Maggie, a podczas owych siedmiu dni mieszkańcy Folwarku Toynton i Dalgliesh starannie unikali się nawzajem. Nikt, nawet Julius, nie miał ochoty rozmawiać o śmierci Maggie. Wszyscy widzieli w Dalglieshu wyłącznie oficera policji, nieproszonego gościa o niewiadomych poglądach, potencjalnego szpiega. Każdego ranka detektyw wyjeżdżał wcześnie z Toynton i wracał późno w nocy, gdy panowały ciemność i cisza. Nie obchodziły go ani działania policji, ani wydarzenia w Folwarku. Jak więzień na przepustce kontynuował swe codzienne, przymusowe zwiedzanie hrabstwa Dorset i czekał końca śledztwa jak odzyskania upragnionej wolności.
Wreszcie nadszedł ów dzień. Żaden z pacjentów Folwarku Toynton nie wziął udziału w dochodzeniu poza Henrym Carwardine'em, co było o tyle niezwykłe, że nie proszono go nawet o złożenie zeznań. Gdy całe zebrane towarzystwo stało w skupieniu przed budynkiem sądu po chwili zaś szepty przerodziły się w ożywioną rozmowę, co zawsze następuje po wszelkich smutnych rytuałach publicznych – Carwardnie podjechał do Dalgliesha, energicznie obracając koła fotela. Sprawiał wrażenie człowieka bardzo podekscytowanego.
– Zdaję sobie sprawę, że to ceremonialne tłumaczenie niejasności z prawnego punktu widzenia nie jest dla pana taką atrakcją jak dla mnie. Lecz nie mogę powiedzieć, by mnie to nudziło. Sprawa Holroyda była bardziej fascynująca pod względem technicznym i sądowym, ale ta okazała się ciekawsza z punktu widzenia czysto ludzkiego.
– Mówi pan jak koneser dochodzeń.
– Wkrótce nim zostanę, jeśli w Folwarku Toynton wciąż będą się działy takie rzeczy. Uważam, że Helen Rainer okazała się dzisiaj gwiazdą. Ten niezwykły kostium i kapelusik jest chyba oficjalnym wyjściowym mundurkiem dyplomowanej pielęgniarki. Bardzo rozsądny wybór. Włosy zaczesane do góry; nad wyraz delikatny makijaż; ogólne wrażenie poświęcenia i profesjonalizmu. “Pani Hewson mogła sądzić, że między mną a jej mężem istnieje jakiś związek. Widocznie miała za dużo czasu na rozmyślania. Naturalnie, doktor Hewson i ja musimy ściśle współpracować. Wysoko cenię jego charakter i kompetencje, lecz nigdy nie zaszło między nami nic niewłaściwego. Doktor Hawson był oddany żonie." Nic niewłaściwego! Nie przypuszczałem nawet, że ludzie używają jeszcze takich sformułowań.
– Podczas przesłuchań używają – rzekł Dalgliesh. – Czy sądzi pan, że ława przysięgłych jej uwierzyła?
– Tak, czemu nie? Trudno sobie przecież wyobrazić, by nasza dama z kagankiem, ubrana skromnie w szary kostiumik… co to było, złotogłów czy też gabardyna… baraszkowała w pościeli – mistyczna i namiętna. Moim zdaniem bardzo mądrze postąpiła przyznając, że razem z Hewsonem spędzili w jej pokoju godzinę przeznaczoną na medytacje. Przecież wyjaśniła, że już wcześniej podjęli decyzję i nie mogli tracić sześćdziesięciu minut, wałkując zagadnienie ponownie, skoro musieli przedyskutować tak wiele spraw zawodowych.
– Mieli wybór między alibi, bez względu na to, ile ono jest warte, a ryzykiem utraty reputacji. Ogólnie rzecz biorąc, postąpili rozsądnie.
Henry okręcił gwałtownie wózek inwalidzki.
– Trochę to jednak namąciło w głowach uczciwym ławnikom hrabstwa Dorset. Wręcz wyczuwałem, jak pracują ich mózgi. Skoro nie byli kochankami, to dlaczego zamknęli się razem? Wszelako, jeśli spędzili czas wspólnie, Hewson nie mógł zabić żony. Lecz jeżeli nie byli kochankami, nie miałby motywu, by zabijać żonę. Jeśli zaś miał taki motyw, to po co się przyznawał, że byli razem? Oczywiście po to, żeby mieć alibi. Ale przecież nie potrzebowałby go, gdyby nie miał motywu do zabójstwa. Jeśli zaś miał ów motyw, to dziewczyna również. Bardzo to skomplikowane.
Rozbawiony Dalgliesh zapytał jeszcze:
– A jak pan ocenia występ Hewsona?
– Też mu nieźle poszło. Nie miał wprawdzie pańskiej zawodowej kompetencji i dystansu, mój drogi komendancie, lecz emanował spokojem, szczerością i naturalnym smutkiem, nad którym dzielnie panował. Bardzo roztropnie przyznał, że Maggie desperacko prosiła go o opuszczenie Folwarku Toynton, on jednak ma pewne zobowiązania wobec Wilfreda, “który przyjął mnie, gdy niełatwo było mi znaleźć pracę". Oczywiście nawet nie wspomniał, że go wykreślono z rejestru lekarzy, a nikt nie był na tyle nietaktowny, by poruszyć tę sprawę.
Dalgliesh powiedział:
– I nikt także nie popełnił nietaktu, sugerując, że zarówno on, jak i Helen kłamali twierdząc, że nic ich nie łączy.
– A czego się pan spodziewał? To, co się wie, a to, co można udowodnić… albo oświadczyć w sądzie… to dwie różne sprawy. Poza tym musimy za wszelką cenę chronić drogiego Wilfreda przed zbrukaniem go prawdą. Sądzę zatem, że wszystko poszło świetnie. Samobójstwo, w chwili gdy równowaga umysłowa itd., itd., biedna Maggie! Uznano ją za samolubną rozwiązłą dziwkę uzależnioną od butelki, bez żadnego zrozumienia dla poświęcenia się męża względem tak szlachetnej profesji. Nawet nie umiała mu stworzyć wygodnego domu. Sugestia Courta, iż mogła to być śmierć przypadkowa, nieudana gra, nie zdobyła uznania ławy. Przyjęto pogląd, że kobieta, która wypija prawie całą butelkę whisky, pożycza linę i pisze pożegnalny list, trochę przesadza z udawaniem. Stwierdzono zatem, w ramach komplementu dla Maggie, że to, co uczyniła, uczyniła z całą świadomością. Odniosłem wrażenie, że grafolog jest niezwykle pewien słuszności swej opinii, chociaż analiza dokumentów nigdy nie daje stuprocentowej pewności. W każdym razie nie ma raczej wątpliwości, iż Maggie napisała osobiście pożegnalny list.