Выбрать главу

Tsi położył się obok, rozdygotany, jakby dławił go płacz, pełen obaw, że nie zdoła powstrzymać się na czas. Ciało Siski poruszało się rytmicznie pod jego dłonią, czuł, że jej mała ręka obejmuje tę najważniejszą część jego ciała. Była to trudna do zniesienia, cudowna udręka. Pozwoliła mu, by położył się na niej. Wdarł się między jej uda, poprosił, by je zacisnęła, bo w przeciwnym razie straci nad sobą panowanie. Oboje drżeli z wielkiego pożądania.

– Pocałuj mnie, Tsi – szeptała Siska. – Całuj mnie tak, bym zapomniała, co zamierzasz zrobić!

Nie była to specjalnie rozsądna propozycja. Tsi jednak nie okazał się od ukochanej mądrzejszy i natychmiast zrobił to, o co prosiła. W tej samej chwili Siska pojęła, jaki popełnia błąd, ale nie miała już odwrotu.

Wargi Tsi na moich ustach, są takie cudowne, całuj jeszcze, Tsi, jesteś postawiony niżej ode mnie, robię to wszystko tylko dlatego, że obiecałam ci pomóc, chociaż nic dla mnie nie znaczysz, moja głowa jest całkiem chłodna, istnieje granica, której ty i ja nie możemy przekroczyć, ale chodź, wejdź we mnie, bo dłużej nie wytrzymam, och, nie, Tsi, co ty robisz, nie, nie przerywaj, o…! Au nie, taki wielki, nie zdołam…

Zaciskała wargi z bólu, ale nie cofnęła się ani o milimetr. Tsi był śmiertelnie przestraszony, nie potrafił się jednak opanować.

– Siska, ja wiem, że nie wolno – szlochał. – Ale nie mogę przestać.

Ona nie odpowiadała, przywarła tylko do niego, ramionami otaczała jego kark, odpowiadała ruchami ciała na jego ruchy, nagle jego oddech stał się krótki i gorączkowy, choć ona nie zwracała na to zbyt wiele uwagi, bo w rozpaczliwej próbie opanowania się Tsi dotknął palcami jej najbardziej wrażliwego punktu i Siskę porwały prymitywne zmysły. Jak przez mgłę zauważyła, że Tsi gwałtownym szarpnięciem opuścił jej ciało, a na jej uda spłynęło coś ciepłego. Dopiero wtedy poczuła straszny ból.

Leżeli obok siebie, dysząc, półżywi, obejmując się nawzajem.

Tsi szeptał jej cichutko do ucha:

– Myślę, że udało mi się, Siska. Koledzy nauczyli mnie, jak należy postępować, żeby nie było dziecka. Myślę, że poszło dobrze.

Siska kiwała głową i przełykała ślinę.

– Poszło dobrze.

Żadne nie chciało powiedzieć tego głośno, choć oboje myśleli właśnie o tym. Oto zniszczyli niewinność i czystość Siski.

Niech to diabli porwą, myślała księżniczka. Czy to w końcu takie ważne?

Nareszcie mogła myśleć i mówić rozsądnie.

– Musimy o tym zapomnieć, Tsi – rzekła trzeźwo. – Pomogłam ci, posunąłeś się wprawdzie trochę za daleko, ale nie ty sam ponosisz za to odpowiedzialność. Ja też tego chciałam, pragnęłam niczym dorosła kobieta, było mi tak cudownie, że za nic bym się tego nie wyrzekła. To wielkie przeżycie. (Chociaż okropnie bolesne, dodała w myślach).

Tsi głaskał ją po policzku, wzruszony prawie do łez, zawsze był przecież taki wrażliwy.

– Dziękuję ci za te słowa, księżniczko! Ja też jestem bardzo szczęśliwy, czuję się tak cudownie, jak nigdy przedtem, nie proś mnie, bym o tym zapomniał, bo nie potrafię, to najwspanialsza chwila mego życia. Możesz być pewna, że dochowam tajemnicy. Tylko my oboje wiemy o tym, co się stało, a ja obiecuję ci, że nigdy już tego nie zrobię.

– I bardzo dobrze, nie wolno nam tego powtarzać! W żadnych okolicznościach. To była nasza… czy możemy to nazwać umową? Od tej chwili znowu jesteśmy tylko przyjaciółmi, nigdy nawet jednym słowem nie możemy wspomnieć o tym, co się stało, ani jednym ruchem dać poznać, że coś nas łączy. Czy to jasne?

– Najzupełniej. Możesz na mnie polegać, księżniczko.

Wiedziała, że może na nim polegać. Wciąż leżeli przytuleni do siebie mocno.

Wtedy rozległ się sygnał z J1.

– Och, gdzie moje ubranie? – jęknęła Siska, zrywając się na równe nogi. – Tsi, cała się lepię, nie masz czegoś, czym mogłabym się wytrzeć?

Pomagali sobie nawzajem odzyskać normalny wygląd. Tsi wysłał ją przodem tak, by nie wracali z tej samej strony, na dodatek razem.

Weszli na pokład J1 jako ostatni.

– Poszedłem chyba trochę za daleko i zabłądziłem – wyjaśniał zakłopotany Tsi, kiedy inni nazywali go spóźnialskim i maruderem.

Siska nawet nie spojrzała w jego stronę. Była zajęta rozmową z Shirą i Sassą.

Tsi-Tsungga czuł w sobie cudowny spokój. Jego od tak dawna podniecone ciało nareszcie znalazło ukojenie.

13

Ponieważ dla grupy wędrowców z Królestwa Światła nie nastał jeszcze czas snu, do łóżka poszedł tylko Staro, szczęśliwy i równocześnie pełen obaw. Bardzo mu się nie podobało to, że jego nowi przyjaciele konsekwentnie zmierzali ku Górom Czarnym. Są na to zbyt sympatyczni, tacy wspaniali ludzie, inne istoty także, nie powinni szukać śmierci.

Najbardziej podniecająca była oczywiście możliwość, że znajdzie odpowiedź na dręczące pytanie, co się stało z Bellą. Strasznie się tego bał, ale za nic by nie zawrócił.

No i na dodatek to, co się stało z jego nogami. „Jutro podejmiemy kolejną próbę” – powiedział ów fantastyczny Marco.

Niepokoiła go jeszcze jedna sprawa: jak zdoła wrócić do domu? Bo mimo wszystko nie zamierzał towarzyszyć im aż do samych Gór Czarnych. Czy więc można się dziwić, że Staro miał problemy z zaśnięciem?

Grupa przywódców, Faron, Marco i Ram, odbywała naradę.

– Indra prosiła, by nie niszczyć różanych pól – rzekł Marco, kiedy stali na wieżyczce J1 i wyglądali przez okno na przedzie pojazdu. Na zewnątrz panowała pełna tajemnic noc Ciemności. Tylko mdłe światełka reflektorów, ustawionych w minimalnej pozycji, rozjaśniały oszczędnie dolinę z białymi różami. W mroku kwiaty wyglądały niczym szaroblade cienie. Wszyscy uczestnicy ekspedycji zwrócili uwagę, że te róże nie mają kolców. Ale po co kwiatom kolce tutaj, gdzie nie zagrażają im żadni wrogowie?

Ram rzekł w zamyśleniu:

– Myślę, że jeśli to możliwe, powinniśmy spełnić jej życzenie.

– Owszem – potwierdził Marco. – Zresztą nie ona jedna protestuje przeciwko wszelkiemu wandalizmowi.

Faron przyjrzał mu się z krzywym uśmieszkiem na swojej dziwnej, nieruchomej twarzy.

– Wiem, że wy, członkowie Ludzi Lodu i rodziny Czarnoksiężnika, żywicie specjalne uczucia wobec natury. Zresztą właśnie dlatego wyznacza się was do tak wielu zadań. Można mieć zaufanie do waszej troski o wszystko, co żyje i co nie żyje.

– A czy w naturze istnieje coś, co nie żyje? – zapytał Marco złośliwie.

Faron wezwał Madragów, obaj poczciwcy, pochylając się, weszli na „mostek kapitański”. Zrobiło się ciasno. Dwaj Madragowie na dodatek do pozostałego personelu to za wiele jak na tak niewielką przestrzeń.

Potężny Faron przedstawił im problem.

– Rozmawialiśmy o tym samym, Chor i ja – oświadczył Tich. – To się da zrobić. Chociaż nie będziemy mogli wybierać tego rozwiązania w nieskończoność.