– Widziałam w powietrzu coś dziwnego.
– To właśnie ten mały przedmiot cię odnalazł.
– Ścigały mnie też jakieś potworne istoty.
– Wiemy o tym. Ale one teraz są daleko stąd. Chodź, moje dziecko!
Mała postać szła ku nim, zataczając się. Nagle przystanęła.
– Ty nie jesteś moim tatą! On jest mniejszy.
Zanim jednak zdążyła uciec, Dolg i Shira złapali ją i przytrzymali. Łagodnie i przyjaźnie, ale stanowczo.
– Obecny tutaj mój przyjaciel, Dolg, i jego przyjaciel Marco uzdrowili mnie, Bello. Oni uleczą też twoje rany.
Nie obiecuj za wiele, pomyślał Dolg, ale nie powiedział nic. Ani on, ani Shira nie chcieli się odzywać, bo ich obcy język mógłby spłoszyć dziewczynę.
– Królestwo Światła? – zapytała Bella. – To przecież tylko mit.
– Nie, wcale nie. Tutaj! Weź mnie za rękę – powiedział Staro. – Pokażę ci, jak dla zabawy dotykaliśmy się opuszkami palców! Och, moje kochane dziecko, co się stało z twoimi palcami! Są całe w ranach!
– Więc jednak jesteś moim ojcem – rzekła Bella i wybuchnęła płaczem. Rzuciła się w objęcia Staro i stali tak oboje dłuższą chwilę. Dolg i Shira czekali cierpliwie.
– Zabierz mnie stąd, ojcze, nie mogę się sama przedostać przez Dolinę Róż. Jak dotarłeś tutaj, nie odnosząc żadnych obrażeń? Musiałam tu zostać, bo górą przez skały też nie można przejść, i tak trzeba by było iść doliną, a tam jest bardzo niebezpiecznie!
– Wiemy o tym. Mamy dwa wielkie pojazdy, które potrafią się również poruszać w powietrzu. To fantastyczne cuda, a wszyscy są tacy mili, tacy mili.
Bella nagle zaczęła się niecierpliwić.
– Musimy uciekać stąd natychmiast! Bo zaraz przyjdą te dwa dzikie zwierzęta.
– Tak jest. Czy chciałabyś coś zabrać ze swojego szałasu? Tak, tak, znaleźliśmy go, ale masz rację, tam są te dzikie zwierzęta.
– Niczego nie chcę, na co mi takie prymitywne przedmioty? Chodź, trzeba przyśpieszyć kroku, mamy daleko do domu.
Najwyraźniej nie wierzyła w to, co ojciec mówił o pojazdach poruszających się w powietrzu.
Tymczasem okrążyli już skałę i oczom ich ukazały się wieżyczki J1 i J2, stojące w mroku, ze słabym pulsującym światłem na przedzie i oświetlonymi oknami. Bella wyszarpnęła się ojcu i chciała uciekać. Staro jednak zdołał ją uspokoić, trzymał mocno za ramię i pokazywał, że on wcale się nie boi tych kolosów, dzielnie podszedł do jednego, ciągnąc za sobą opierającą się córkę.
Weszli do środka. Dziewczyna była kompletnie oślepiona blaskiem światła. Na zewnątrz wydostawało się go niewiele przez przyciemnione szyby.
Chor natychmiast przygasił światło największych reflektorów, minęło sporo czasu, zanim Bella wypłakała cały swój ból i napięcie. W końcu zaczęła przyglądać się otoczeniu.
Zdrową ręką trzymała się mocno ojca i wpatrywała się we wszystkie życzliwie uśmiechnięte twarze, nie rozumiejąc nic a nic. Cóż za niezwykłe istoty! Czy mimo wszystko nie znalazła się w Górach Czarnych? Ale nie, ojciec śmiał się i żartował z nimi, więc może jej nie zrobią nic złego?
Mimo wielkiej życzliwości wielu zebranych miało skupione twarze. Bardzo skupione i zatroskane.
Bella była śliczną, miłą dziewczyną, sprawiała wrażenie absolutnie bezbronnej, ale niektórzy zdołali zauważyć w jej spojrzeniu błyski, które wcale im się nie podobały. Jakieś diabelskie ogniki, coś dzikiego i drapieżnego, pojawiało się i natychmiast znikało.
Dziewczętom w grupie nie podobały się też taksujące spojrzenia, jakie posyłała wszystkim przystojnym mężczyznom. Wiedziały przecież, że Bella zanim zniknęła, zaczęła interesować się chłopcami. A potem spędziła w samotności cały rok na pustkowiach.
To nie wróżyło niczego dobrego. Wszyscy jednak robili co mogli, żeby poczuła się wśród nich dobrze. Opowiedziała im, że dwa ostatnie dni spędziła w kryjówce, bez jedzenia, więc pośpiesznie przygotowano jej pyszny posiłek. Najpierw bała się trochę obcego otoczenia, nie chciała jeść, przyzwyczajona wyłącznie do ryb i tego, co sama znalazła, kiedy jednak spróbowała, dalej poszło dobrze. Bardzo dobrze!
Tymczasem Ram przygotował wszystko, co niezbędne, by uratować owe dwa wilki czy jak nazwać te dziwne istoty.
Widząc to, Bella wybuchnęła:
– Nie pomagajcie im, one są złe, zabijcie je!
– My nie zabijamy – odparł Ram spokojnie.
Wiedział, co należy zrobić. Wysłał na zewnątrz uczestniczących w ekspedycji wojowników Yorimoto i Mara, uzbrojonych w karabiny. Towarzyszyli im Heike i Cień. Ci dwaj byli niewidzialni. Mar miał od czasu do czasu przybierać widzialną postać.
– Nie martwię się – powiedział Ram, kiedy wszyscy czterej zniknęli w ciemnościach. – Oni są właściwie nietykalni, może z wyjątkiem Yorimoto. Nie wiem, co zrobił Marco, jak dalece żywym człowiekiem jest teraz Yorimoto.
– Jest prawdziwym żywym człowiekiem – odparł książę Czarnych Sal. – Ale da sobie radę. To samuraj, który zna się na swoim fachu.
Ram milczał. Nie był pewien, czy postąpili właściwie. Ale w Królestwie Światła przestrzega się praw humanitarnych. Mar i Yorimoto mieli jednak rozkaz zabić, gdyby się okazało, że obie bestie mają za mało sił, by przeżyć.
Ale tylko w takiej sytuacji wolno im dobić. Nie mogli tego uczynić nawet w obronie własnej. Tylko w razie absolutnej konieczności!
18
Czwórka wysłanników szła w milczeniu przez pogrążone w mroku pustkowie. Duchy widzą w ciemnościach, więc Mar podążał przodem, a dwa pozostałe duchy po bokach Yorimoto, by wskazywać mu drogę.
Bardzo szybko dotarli do jeziorka, a tam mimo woli przystanęli. Przywykli do panującej w tej krainie ciszy, która teraz została zakłócona czymś, co przypominało krzyki niewidzialnej chmary ptactwa.
– Sądzę, że powinniśmy kierować się właśnie według tych krzyków – powiedział Mar, a reszta zgodziła się z nim.
Yorimoto uniósł wzrok. Było ciemno, ale czyż na tle wiecznego mroku nie zauważał nad najbliższymi wzgórzami jeszcze bardziej mrocznych cieni?
Wspięli się na jedno z tych wzgórz i ich oczom ukazała się budząca grozę scena. Yorimoto ledwie ją dostrzegał, ale trzy duchy widziały wyraźnie. Chmary ogromniastych, czarnych niczym węgiel drapieżnych ptaków krążyły nad dwiema istotami skulonymi na ziemi. Leżący bronili się najlepiej jak mogli, wyglądali jednak na bardzo osłabionych. Jeden sprawiał wrażenie do tego stopnia pozbawionego sił, że próbował tylko osłaniać się przed atakującymi drapieżnikami.
Na widok nowo przybyłych jedno potężne ptaszysko oderwało się od grupy i ruszyło ku nim, łopocząc skrzydłami. Zdołali zobaczyć jego czarne, lśniące ślepia i ogromny, rozdziawiony dziób. Tego rodzaju potworów nikt z nich przedtem nie widział.
– One są pewnie z Gór Czarnych – oświadczył Cień. – Jeden jastrząb większy od drugiego.
– Na to wygląda – potwierdził Heike. – Co robimy? Czy wystarczy nam kul?
– Nie sądzę, żeby ich było potrzeba tak wiele – odparł Cień. – Mar! Yorimoto, najpierw my zajmiemy się ptaszyskami. Celujcie starannie, nie stać nas na marnowanie amunicji.
Yorimoto odłożył swoją strzelbę, służącą do obezwładniania przeciwnika. Tamci widzieli lepiej niż on. Heike przejął jego broń, wkrótce obaj z Marem trafili cztery żądne krwi drapieżniki. Przestraszona chmara zerwała się z okropnym wrzaskiem, wściekle okrążyła wzniesienie i zniknęła w mroku nocy. Cztery ogłuszone ptaki zostały na ziemi.
Jedna z przypominających wilki istot podniosła się z ziemi i podeszła do Yorimoto i Mara. Pozostałych dwóch duchów stwór nie widział. Wołał coś, co zabrzmiało jak „zaczekajcie!”