Выбрать главу

– Niewykluczone – odparł Will. Jeszcze nie rozstrzygnął, czy powinien omawiać własne plany z tą akurat kobietą. Dostrzegł, że wieśniaczka wciąż trzyma kopertę w wyciągniętej ręce. Chwycił list czym prędzej. Zaskoczył go widok pieczęci z dębowym liściem, której towarzyszyły znaki z tajnego kodu, oznaczające liczbę 26 – numer Bartella w Korpusie, jak pamiętał Will.

– Zwiadowca Bartell zostawił to dla kogoś, kogo przyślą na jego miejsce – wyjaśniła, ponaglając ruchem dłoni, żeby otworzył list. – Ja zajmowałam się domem i gotowałam dla niego, gdy tu mieszkał.

Will wszystko pojął, gdy otworzył list. Bartell, pisząc do następcy, nie miał jeszcze pojęcia, kto nim będzie, zwracał się więc po prostu do „Zwiadowcy". Will spiesznie połykał wiadomość.

Pismo oddaje Edwina Temple, w pełni godna zaufania i sumienna kobieta, która pracowała dla mnie przez ostatnich osiem lat. Mogę ją gorąco polecić każdemu, kto mnie zastąpi. Jest dyskretna, stateczna oraz doskonale gotuje i opiekuje się domem. Edwina wraz z mężem, Clivem, prowadzą oberżę w wiosce Seacliff. Wyświadczyłbyś mnie i sobie przysługę, nadal korzystając z jej usług, gdy przejmiesz moje miejsce.

Bartell, zwiadowca 26.

Will podniósł wzrok znad listu. Uśmiechnął się. Uznał, iż perspektywa, iż ktoś zajmie się gotowaniem, a także sprzątaniem, była kusząca. Ale potem zawahał się. Pozostawała bowiem jeszcze kwestia zapłaty. Nie miał pojęcia, jaka kwota wchodzi w grę.

– Cóż, Edwino – zaczął. – Bartell wyraża się nader pochlebnie na twój temat.

Kobieta znów dygnęła.

– Dobrześmy się dogadywali, panie. Zwiadowca Bartell, zacny to był pan. Służyłam u niego osiem roków, o tak.

– Hmm… cóż…

Kobieta, widząc, jak młody jest Will, i domyślając się, że obejmuje pierwszy posterunek, dodała ostrożnie:

– Jeśli chodzi o zapłatę, panie, nie trzeba się kłopotać. Zapłata przychodzi z zamku.

Will zmarszczył brew. Nie potrafił rozstrzygnąć, czy powinien się zgodzić, by zamek łożył na jego utrzymanie. Miał własne pobory z Korpusu Zwiadowców. Edwina wyczuła, skąd bierze się wahanie, więc prędko odezwała się znowu:

– Wszystko dzieje się, jak należy, panie. Zwiadowca Bartell mówił, że zamek odpowiada za dach nad głową i strawę dla zwiadowcy, co to wypełnia obowiązki. Moje posługi oni opłacają wedle umowy.

Prawda, przypomniał sobie Will. Zamek w ciężar lenna wliczał też utrzymanie zwiadowców, zaliczając wydatek do kosztów, a koszty owe odliczano od podatku, płaconego co roku koronie.

Will znów uśmiechnął się do kobiety. W końcu podjął decyzję.

– W takim razie chętnie skorzystam z twoich usług, Edwino – stwierdził. – Domyślam się, że ty pod nieobecność gospodarza utrzymywałaś dom w czystości i wcześniej rozpaliłaś w kominku?

Przytaknęła.

– Ano. Wypatrywaliśmy cię przez cały ubiegły tydzień, panie – odpowiedziała. – Przychodziłam codziennie, żeby tu trochę ogarnąć, a ogień pomaga powstrzymać wilgoć w domu o tej porze roku.

Will skinął głową z uznaniem.

– Cóż, jestem wdzięczny. A przy okazji, na imię mam Will.

– Witamy w Seacliff, zwiadowco Willu – odparła, uśmiechając się szczerze. – Moja córka, Delia, zobaczyła, jak jechałeś przez miasteczko. Mówiła, że wyglądałeś bardzo poważnie. Jak przystało na zwiadowcę.

Wtedy Willowi nareszcie rozjaśniało się w głowie. Stąd wrażenie, że kobietę jakby już gdzieś spotkał. Teraz dopiero zauważył jej oczy, zielone jak u córki, oraz uśmiech, tak samo promienny i serdeczny.

– Chyba też ją widziałem – oznajmił.

Kiedy kwestia dalszego zatrudnienia została rozstrzygnięta, Edwina z zainteresowaniem zerknęła na skromny dobytek Willa. Jej spojrzenie spoczęło na mandoli opartej o kredens.

– Grywasz na lutni, panie? – spytała.

Will pokręcił głową.

– Lutnia ma dziesięć strun – wyjaśnił. – To jest mandola, taka większa mandolina z ośmioma strunami, strojonymi parami. – Dostrzegł brak zrozumienia na twarzy karczmarki. Tak samo działo się z większością ludzi, kiedy usiłował wytłumaczyć różnicę między lutnią a mandolą. Od razu dał spokój. – Trochę grywam – zakończył.

Pies, dotąd śpiący, teraz właśnie postanowił wydać z siebie przeciągłe westchnienie. Edwina wreszcie zauważyła owczarka. Podeszła bliżej, by mu lepiej się przyjrzeć.

– Trzymasz panie i psa, jak widzę.

– Jest ranna – powiedział Will. – Znalazłem ją przy drodze.

Edwina pochyliła się, delikatnie położyła dłoń na psim łbie. Suka otwarła oczy i spojrzała na kobietę. Ogon zadrgał jej nieznacznie.

– Dobre psy, te owczarki – stwierdziła gospodyni, a Will skinął głową.

– Niektórzy powiadają, że one najzmyślniejsze – odparł. A po chwili, jakby z namysłem, spytał: – Przewoźnik z promu tłumaczył mi, że mogła należeć do człowieka nazwiskiem Buttle. Wiesz, kto zacz?

Na dźwięk tego nazwiska twarz kobiety natychmiast spochmurniała.

– Ano, wiem – odpowiedziała. – Większość ludzi w okolicy wie. I wolałaby go nie znać. Zły to człowiek, ten John Buttle. Jeśli znalazłeś, panie, jego sukę, nie oddawaj jej bez rozmysłu.

Will rzucił karczmarce kolejny uśmiech.

– Powoli, powoli z oddawaniem – zapewnił. – Cóż, widzę, że trzeba bliżej poznać owego typa.

Edwina, nim zdążyła ugryźć się w język, wypaliła:

– Lepiej trzymaj się od niego z daleka, panie. – Potem, zawstydzona, zakryła usta dłonią. Młodość chłopaka budziła w niej macierzyńskie odruchy, stąd nadmierna gadatliwość. Ale zdała sobie sprawę, że mówi do zwiadowcy, a oni raczej nie szukają rad u gospodyni. Will, rozumiejąc, co nią kierowało, obdarzył kobietę miłym spojrzeniem.

– Będę ostrożny – zapewnił. – Chociaż coś mi się wydaje, że najwyższy już czas, by ktoś poważnie rozmówił się z tym osobnikiem. Jednak teraz – powiedział, kończąc temat Buttle'a – czekają inne osoby. Z nimi trzeba mi pomówić najpierw, a baron Ergell znajduje się na samym początku listy.

Odprowadził Edwinę do drzwi. Sam zerknął raz jeszcze na sukę, żeby upewnić się, iż pod jego nieobecność nie wydarzy się nic złego. Zdjął z kołków łuk wraz z kołczanem, cicho zamknął wejście. Edwina gapiła się, gdy poprawiał popręg przy siodle, zanim ponownie dosiadł Wyrwija. Bardziej nawykła do przebywania w towarzystwie zwiadowców niż większość ludzi. Od razu więc stwierdziła, że podoba jej się to, co dostrzegła w nowym. A potem, gdy zarzucił na ramiona szaro-zieloną pelerynę i nasunął kaptur, zauważyła, jak zmienia się z pogodnego, przyjaznego młodego człowieka w posępną, bezimienną postać. Spostrzegła długi łuk, trzymany bez wysiłku w lewym ręku, oraz pierzaste bełty strzał wystające z kołczana. Wedle starego porzekadła zwiadowca nosi przy sobie życie tuzina ludzi. Edwina pomyślała, że przed tym młokosem już raczej John Buttle będzie musiał się mieć na baczności.

Rozdział 4

Szambelan barona Ergella, wykonując gest, będący czymś pomiędzy prostym pozdrowieniem a teatralnym ukłonem, zaprosił Willa do gabinetu.

– Nowy zwiadowca, wasza dostojność – oznajmił, jak gdyby osobiście sprowadził go dla przyjemności barona. – Will Treaty.

Ergell, człowiek nadzwyczaj wysoki oraz chudy, podniósł się zza potężnego biurka, które rozmiarami przytłaczało resztę mebli. Na widok długich, jasnych włosów i czarnych szat wielmoży zwiadowca przez chwilę miał nieprzyjemne wrażenie, że wyrosło przez nim nowe wcielenie złego lorda Morgaratha, który zagrażał pokojowi w królestwie we wczesnych latach życia Willa.