Выбрать главу

Co proponując, wykonał naprawdę uprzejmy gest. Tym bardziej, że równocześnie jasno dał do zrozumienia, iż zwracając się do barona, sam nadal zachowa wszystkie wymogi dworskiej etykiety. Ergell uśmiechnął się promiennie. Gest doceniono.

– A zatem, Willu, jak właśnie miałem rzec, zaplanujmy może datę oficjalnego powitalnego obiadu. Za dwa dni od dziś? To pozwoliłoby kuchmistrzowi zyskać trochę czasu na przygotowanie czegoś stosownego.

– Każdy wie, jak kuchmistrzowie potrafią utrudniać życie, jeżeli nie pozwoli się im na zwłokę – odezwał się Norris, wykrzywiając smętnie twarz.

Will, w odpowiedzi, uśmiechnął się od ucha do ucha. Pomyślał, że kuchmistrzowie są tacy sami, jak świat długi i szeroki. Atmosfera w pokoju znacznie się ociepliła.

– Wasza dostojność, jeżeli nie ma innych spraw, pozwolę sobie odejść – zwrócił się Will do barona.

Ergell skinął głową, a Norris ponownie wstał z ławy.

– Oczywiście, Willu – odpowiedział baron. – Jeżeli ci trzeba czegoś w chatce, daj znać Gordonowi. – Gordon, szambelan, wcześniej wprowadzał Willa do gabinetu.

Will zawahał się jeszcze na moment. Potem odezwał się cicho:

– Oto moje pełnomocnictwa, panie. – Wskazał zwój pergaminu leżący na biurku. Ergell kilkakrotnie pokiwał głową.

– Tak, tak. Bądź spokojny. Wkrótce je przejrzę. – Baron uśmiechnął się. – Chociaż trudno przypuszczać, iżbyś okazał się oszustem.

Will przywołał na usta grymas przypominający uśmiech. Ściśle rzecz biorąc, Ergell powinien był złamać pieczęć, a następnie odczytać pełnomocnictwo od razu, kiedy tylko Will mu je wręczył. Wydaje się, że w lennie Seacliff postępują odrobinę niefrasobliwie, pomyślał. Ech, może zbyt formalistycznie czepiał się szczegółów.

– Skoro taka wola waszej dostojności. – Spojrzał na Norrisa. – Mistrzu – zwrócił się doń z szacunkiem. Rycerz raz jeszcze uścisnął mu dłoń.

– Dobrze cię mieć wśród nas, zwiadowco – powiedział.

– Proszę mówić do mnie Will – przerwał chłopak, ciągle uśmiechając się.

Mistrz Szkoły Rycerskiej skinął głową.

– Dobrze cię mieć wśród nas, Willu – poprawił się.

Will złożył nieco sztywny ukłon przed baronem, odwrócił się i wyszedł z pokoju.

***

Wróciwszy do chatki, zastał sukę leżącą tam, gdzie ją zostawił. Nie spała już. Kiedy wszedł, ogon uderzył o podłogę dwa czy trzy razy. Na stole stała jeszcze jedna miska, Will stwierdził, że pływa w niej rosół, obficie wzbogacony mięsem. Pod miską znajdował się mały kawałek pergaminu z niezdarnym rysunkiem przedstawiającym psa. Edwina, pomyślał Will. Rosół nie wystygł, więc chłopak postawił miskę na podłodze. Suka ostrożnie podniosła się, przekuśtykała kilka kroków, żeby się dostać do miski. Język jej zatańczył w rytmie chlip-chlip-chlip, kiedy zajadała. Will podrapał owczarka za uszami, sprawdził ranę w boku. Szwy wytrzymały.

– Jak to dobrze, że gospodyni zostawiła mi kartkę, moja panno – poinformował zwierzę. – Bo inaczej mógłbym zjeść twój obiad.

Pies wciąż chłeptał smakowity, aromatyczny mięsny wywar. Will uświadomił sobie, że burczy mu w brzuchu. Edwina zostawiła także nieduży bochenek chleba, aby miał czym zajeść potrawkę. Odkroił pajdę i pogryzał z apetytem, czekając, aż potrawka podgrzeje się na piecu.

Rozdział 5

Kolejne dni zlewały się w jeden ciąg, gdy Will zapoznawał się z nowym otoczeniem.

Obiad, który Ergell wydał na jego cześć w zamkowej jadalni, okazał się całkiem miłym powitalnym epizodem. Will obejmował funkcję oficjalną, zatem stawili się wszyscy Mistrzowie Sztuk, tacy jak Zbrojmistrz, Mistrz Koniuszy i Mistrz Skrybów. Przybyli również związani z zamkiem rycerze oraz damy dworu. Na razie twarze i imiona mieszały mu się, ale Will wiedział, że przed upływem kilku tygodni zapamięta, kto jest kto, z poszczególnymi osobami wiążąc ich indywidualne cechy charakteru.

Gości barona zaciekawił nowy zwiadowca, zwłaszcza że wiele słyszeli o jego zasługach dla królestwa.

Witali wśród siebie ucznia samego Halta. Halta zaliczano do grona najwybitniejszych i najsłynniejszych członków Korpusu Zwiadowców. Już sam ów fakt przysparzał młodzikowi sławy. Poza tym zgromadzeni orientowali się, iż właśnie ten młodzik odkrył, po czym zniweczył tajne plany Morgaratha, niecnego pana Gór Deszczu i Nocy, kiedy zdrajca zaatakował królestwo nieco ponad pięć lat temu. Później Will ochraniał księżniczkę Cassandrę, wziętą w niewolę przez skandyjskich wojowników. Ówczesne wydarzenia dopełniła wielka bitwa z Temudżeinami, wojowniczymi jeźdźcami ze Stepów Wschodu, a zwieńczyło podpisanie paktu o nieagresji ze Skandianami. Traktat obowiązywał po dziś dzień.

Właśnie udział w doprowadzeniu do Traktatu z Hallasholm dał Willowi nazwisko, pod jakim znano go obecnie – Will Treaty, czyli Traktat. W dzieciństwie bowiem, wychowując się jako sierota na Zamku Redmont, chłopak nie znał własnego rodu.

Ludzie wielokrotnie okazywali zaskoczenie, widząc, jaki jest młody. Niekiedy sądzili nawet, że mylą chłopca z jakimś innym zwiadowcą – kimś, kto winien być starszy i o wiele potężniejszej postury.

W ciągu lat spędzonych u Halta Will często obserwował, jak specyficznie reagowali rozmaici ludzie, kiedy po raz pierwszy spotykali drobnego, brodatego osobnika, którego zmierzwione włosy wyglądały, jakby obcinał je własną saksą. Na twarzach gapiów malowało się niedowierzanie. Woleliby zapewne, żeby postura ich bohaterów dorównywała romantycznym mitom o herosach. Większość zwiadowców odznaczała się dość niskim wzrostem. Nieważne, że każdy z członków Korpusu był silny, zwinny i nadzwyczaj sprawny. Ów fakt nie odpowiadał powszechnemu wyobrażeniu.

Na Zamku Seacliff Will również zetknął się z typowym przyjęciem. Już do tego przywykł. Zgromadzeni u barona miejscowi wielmoże okazywali zaskoczenie, a nawet lekkie rozczarowanie – widoczne zwłaszcza wśród wysoko urodzonych dam. Seacliff było zaściankiem, zatem spotkanie oko w oko z tak sławnym przybyszem – któremu król Duncan osobiście składał podziękowania za ochronę córki – musiało rozbudzić wielkie oczekiwania.

Jeżeli zaś chodziło o refleksje samego Willa związane z pobytem tutaj, to im głębiej wnikał w sprawy Seacliff, tym bardziej rosło jego rozczarowanie. Miłe lenno, usytuowane w pięknym rejonie królestwa. Jednak lata pokoju, które ugruntowały w miejscowych poczucie bezpieczeństwa, poczyniły także szkody w zamkowym garnizonie. Z beztroski wynikły zaniedbania. Winą za nie należało obarczyć wyłącznie barona oraz lokalnego Mistrza Szkoły Rycerskiej. Will znalazł się w niezręcznej sytuacji, ponieważ żywił szczerą sympatię, a nawet szacunek dla obydwu. Jednak trudno było zaprzeczyć, że stopień gotowości oraz wyszkolenia rycerzy i pocztu zbrojnych, utrzymywanych przez Ergella, prezentował się znacznie poniżej dopuszczalnego poziomu.

Całymi dniami Will rozważał, w jakim trybie zwrócić uwagę na tak drażliwą kwestię bez narażania barona na utratę twarzy. Czynił bardzo przejrzyste aluzje. Stwierdzał, że w lennie jest mu chyba zbyt… wygodnie. Ale Ergell oraz Norris zaśmiewali się z przymówek. Traktowali je jako pochwałę swobodnego, przyjemnego trybu życia w Seacliff.

Wszyscy baronowie królestwa, dla zapewnienia spokoju w swym lennie, musieli utrzymywać na własny koszt poczet konnych rycerzy oraz oddział zbrojnych. Gdyby zaś pojawiło się zagrożenie wojną, każdy zamek miał wysłać szkolonych na miejscu ludzi, by dołączyli do królewskiej armii pod dowództwem króla Duncana i jego rady przybocznej. Od wielkiego lenna, takiego jak Redmont, wymagano utrzymywania oddziałów w sile kilkuset konnych plus piechota. Seacliff, jedno z mniejszych lenn, powinno obowiązkowo wystawiać pół tuzina rycerzy, dziesięciu czeladników Szkoły Rycerskiej, a także oddział piechoty, składający się z dwudziestu pięciu zbrojnych. W razie potrzeby do dyspozycji w odwodzie pozostawał jeszcze nieregularny oddział piętnastu łuczników, którego członków werbowano spośród mieszkających w okolicy wieśniaków.