– Wygląda na to, że będą nam musiały wystarczyć trzy słupy – powiedział spokojnie. – Potrzebuję siedmiu ludzi do każdego pala.
Mężczyźni rzucili się naprzód i chwycili słupy. Na pokładzie ładowni pojawiły się pierwsze strużki wody, która dostawała się przez sześć małych otworów odpływowych. Po kilku minutach brodzili w niej po kostki. Ustawili słupy pod narożnikiem włazu przy drabince wejściowej. Na ostatni szczebel wspiął się mężczyzna z trójkątnym drewnianym klinem półmetrowej wysokości. Miał go wsunąć pod pokrywę, kiedy tylko się uchyli.
– Podnosić! – krzyknął Morgan.
Trzy grupy jednocześnie docisnęły górne końce słupów do włazu dwa i pół metra nad ich głowami i pchnęły z całej siły. Ku ich zaskoczeniu pokrywa uniosła się kilkadziesiąt centymetrów i do ładowni przeniknęło przyćmione światło lamp pokładowych. Ale ciężki właz natychmiast opadł z powrotem.
Mężczyzna na szczycie drabinki nie zdążył wsunąć klina na miejsce. Spóźnił się i pokrywa omal nie przycięła mu palców. Wziął głęboki oddech i skinął głową na znak, że jest gotowy do następnej próby.
– Dobra, jeszcze raz – zarządził kapitan. Woda sięgała mu już powyżej kolan i rana na udzie piekła od soli. – Jeden… dwa… trzy!
Górne złącze jednego ze słupów pękło z głośnym trzaskiem i oderwana część wpadła do wody. Mcintosh dobrnął do pływającego kawałka drewna i obejrzał go. Zobaczył, że złamał się klin w rowku.
– Nie jest dobrze, kapitanie – zameldował. – Naprawa trochę potrwa.
– Rób, co trzeba – warknął Morgan. – Spróbujemy dwoma słupami. Do góry!
Mężczyźni naparli na właz, ale bez skutku. Dwie grupy nie wystarczyły do uniesienia pokrywy. Dołączyli inni, żeby pomóc, ale nie było miejsca dla dodatkowych par rąk. Mężczyźni napięli mięśnie i właz uchylił się, ale za mało, żeby wsunąć klin. Woda sięgała Morganowi do pasa i kapitan zobaczył na twarzach załogi strach, który lada chwila mógł się przerodzić w panikę.
– Jeszcze jedna próba, panowie – przynaglił. Jednocześnie zastanawiał się, ile może trwać śmierć przez utonięcie.
Przypływ adrenaliny dodał mężczyznom energii. Pchnęli właz ze zdwojoną siłą i pokrywa znów zaczęła się unosić. Nagle rozległ się trzask. Pękło złącze drugiego słupa i właz opadł.
– Już po nas – dobiegł z ciemności czyjś głos.
To wystarczyło, żeby roztrzęsionemu kucharzowi puściły nerwy.
– Nie umiem pływać! – wrzasnął.
Stał obok beczek z paliwem i woda sięgała mu do piersi. Chwycił się w panice metalowych szczebli, wdrapał na górę do szybu wentylacyjnego i zaczął walić pięściami w okrągłą pokrywę wywietrznika. Krzyczał, żeby go wypuścić. Ku jego zaskoczeniu wywietrznik nagle się otworzył. Kucharz nie mógł w to uwierzyć. Wygramolił się na zewnątrz i stanął oszołomiony przy basenie wodującym. Minęła niemal minuta, zanim doszedł do siebie. Kiedy zdał sobie sprawę, że jeszcze nie umrze, wcisnął się z powrotem do otworu i opuścił kilka stopni w dół.
– Wywietrznik się otworzył! – krzyknął na całe gardło. – Chodźcie!
Spanikowani ludzie zaczęli się przepychać do drabinki. Większość traciła już grunt pod nogami, część chwytała się przegród. Niektórzy unosili się w wodzie i kurczowo trzymali dryfującego ROV-a.
– Najpierw kobiety – zarządził Morgan.
Ryan stał na palcach blisko drabinki. Woda sięgała mu do brody, ale próbował zapanować nad chaosem.
– Słyszeliście kapitana – warknął do dwóch biologów, którzy usiłowali się wdrapać na szczeble. – Najpierw kobiety. Cofnijcie się.
Kiedy żeńska część załogi wychodziła na zewnątrz, pierwszemu oficerowi udało się zaprowadzić jaki taki porządek. Morgan zobaczył przez ładownię, że woda podnosi się za szybko. Nie było mowy, żeby wszyscy zdążyli się ewakuować, nawet jeśli statek nagle nie zatonie.
– Ryan, wchodź na górę – rozkazał kapitan. – Spróbuj otworzyć właz.
Pierwszy oficer wdrapał się szybko po szczeblach za pielęgniarką okrętową.
Gdy wydostał się na pokład, doznał szoku. W świetle wczesnego świtu zobaczył, że „Sea Rover" tonie. Woda przelewała się już przez rufę, dziób celował w niebo pod kątem ponad dwudziestu stopni. Ryan stanął na nogach i zauważył młodą radiooperatorkę. Pomagała kobietom wejść na wyższy poziom statku.
– Melissa, biegnij do kabiny radiowej i nadaj SOS – zawołał.
Kiedy wspinał się po schodkach do włazu, dostrzegł daleko na północy świetlny punkt znikający za horyzontem. Kablowiec, pomyślał. Dotarł po luku ładowni i odetchnął z ulgą. Woda podnosząca się od rufy jeszcze nie sięgała do włazu ani do dźwigu. Komandosi w pośpiechu nawet nie odczepili haka od pokrywy luku.
Popędził do dźwigu, wskoczył do kabiny i odpalił silnik Diesla. Chwycił dźwignie i zaczął podnosić wysięgnik żurawia. Dźwig w żółwim tempie uniósł masywną pokrywę. Ryan nie tracił czasu na obracanie wysięgnika w bok. Wyskoczył z kabiny i podbiegł do krawędzi luku.
Ponad trzydziestu mężczyzn walczyło w zalanej ładowni o życie. Woda sięgała już niemal do włazu. Jeszcze dwie minuty i wszyscy by utonęli, uświadomił sobie Ryan. Zaczął wyciągać pływających ludzi. Z pomocą tych, którzy już byli na pokładzie, wydobył pozostałych w ciągu kilkunastu sekund. Osobiście wyłowił z ładowni ostatniego człowieka, kapitana.
Morgan wstał chwiejnie i skrzywił się z bólu.
– Dobra robota, Tim.
– Przepraszam, że sam nie sprawdziłem wywietrznika, panie kapitanie. Gdybyśmy wiedzieli, że nie jest zaryglowany, moglibyśmy wcześniej ewakuować ludzi.
– Był zaryglowany. Nie rozumiesz? Dopiero Dirk go odryglował. Zastukał do nas, ale zapomnieliśmy odpowiedzieć.
Ryana olśniło.
– Dzięki Bogu za niego i Summer. Ale obawiam się, że jeszcze nie wyszliśmy na prostą. Toniemy.
– Każ wszystkim opuścić statek. Niech natychmiast wsiadają do łodzi ratunkowych – odrzekł Morgan i zaczął kuśtykać w górę pochyłego pokładu w kierunku dziobu. – Nadam sygnał SOS.
W tym momencie z przeciwka nadbiegła zdyszana Melissa.
– Panie kapitanie – wysapała – roztrzaskali pociskami cały sprzęt telekomunikacyjny. Nie możemy wezwać pomocy.
– W porządku – odparł bez zaskoczenia Morgan. – Będziemy wystrzeliwali flary i czekali, aż ktoś nas znajdzie. Idź do swojej szalupy. Trzeba zabrać wszystkich ze statku.
Kiedy Ryan szedł pomóc przy łodziach ratunkowych, zauważył brak „Starfisha". Zajrzał do pomocniczego laboratorium i zobaczył, że nie ma wydobytych bomb. To rozwiało wszelkie wątpliwości co do przyczyny ataku na statek.
Po ciężkiej próbie w ładowni załoga była niezwykle spokojna i zdyscyplinowana. Mężczyźni i kobiety w ustalonej kolejności sprawnie zajęli miejsca w przydzielonych im szalupach. Choć ich statek tonął, cieszyli się, że żyją. Woda szybko się podnosiła i dwie łodzie najbliżej rufy zostały zalane, nim odczepiono je od wyciągów. Pasażerów szybko skierowano do innych i zwodowano szalupy.
Morgan pokuśtykał w górę pokładu odchylonego już pod kątem trzydziestu stopni. Dotarł do czekającej łodzi kapitańskiej i po raz ostatni obrzucił wzrokiem „Sea Rovera" jak hazardzista, który postawił i przegrał farmę. Kadłub skrzypiał i trzeszczał pod ciężarem wody morskiej wypełniającej kolejne przedziały. Statek badawczy wydawała się otaczać atmosfera smutku, jakby wiedział, że jeszcze za wcześnie, by iść na dno.
Morgan upewnił się, czy cała załoga jest w szalupach, potem zasalutował energicznie „Sea Roverowi" i ostatni zszedł z pokładu. Łódź kapitańska została szybko opuszczona na powierzchnię rozfalowanego morza i odbiła od tonącego statku. Zza horyzontu wyłoniło się słońce i oświetliło złocistym blaskiem konającego „Sea Rovera". Szalupa Morgana pokonała zaledwie kilka metrów, gdy dziób turkusowego statku wycelował stromo w niebo i „Sea Rover" poszedł pod wodę rufą w dół.
Zniknął z widoku wśród syku pęcherzy powietrza i zapadła cisza.
29
– Coś się psuje w państwie duńskim. Summer zignorowała słowa brata i uniosła do nosa miskę zupy rybnej. Przez większość dnia nikt się nimi nie interesował. Potem drzwi kajuty otworzyły się gwałtownie i wszedł kucharz okrętowy w białym fartuchu. Przyniósł na tacy zupę, trochę ryżu i dzbanek herbaty. Uzbrojony wartownik obserwował to z korytarza. Zdenerwowany kucharz zostawił tacę i szybko wyszedł. Po chwili drzwi znów zaryglowano od zewnątrz. Summer powąchała zupę i się skrzywiła.