– Nie widzę żadnej taksówki wodnej – powiedziała Summer.
Dirk wiosłował w stronę środka rzeki, ale prąd wspomagany odpływem Morza Żółtego spychał ich w kierunku ujścia Han-gang. Dirk puścił na chwilę wiosła i się zastanowił. Pogłębiarka wyglądała zachęcająco, ale dotarcie do niej uniemożliwiał silny prąd. Spojrzał w dół rzeki i zobaczył na drugim brzegu żółte światła. Były w odległości około trzech kilometrów. Wskazał je wiosłem.
– Spróbujmy się dostać do tamtej wioski. Jeśli popłyniemy wpław, prąd powinien nas tam znieść.
– Im mniej wysiłku, tym lepiej.
Nie wiedzieli, że przez tę część delty Han-gang przebiega linia demarkacyjna i światła w dole rzeki to nie wioska, lecz północnokoreański garnizon wojskowy i baza kutrów patrolowych.
Nim zdołali cokolwiek zrobić, usłyszeli ryk silników katamarana, który wypadł z kanału. Dwa jasne reflektory zaczęły przeczesywać wodę. Snop światła mógł w każdej chwili paść na białego skiffa przecinającego rzekę.
– Czas zejść ze sceny – powiedział Dirk i skierował dziób łódki w stronę ujścia Han-gang.
Summer błyskawicznie zsunęła się za burtę. Dirk chwycił dwa kapoki, rzucił je daleko od skiffa i poszedł w ślady siostry.
– Płyń na skos w górę rzeki, żeby oddalić się od łódki – polecił.
– Dobra – odrzekła Summer. – Policzymy do trzydziestu i wynurzymy się, żeby nabrać powietrza.
Zaterkotał karabin maszynowy i pociski podziurawiły wodę kilka metrów przed nimi. Jeden z reflektorów znalazł skiffa i ochroniarz na pędzącym katamaranie otworzył ogień.
Dirk i Summer zanurkowali na głębokość półtora metra i popłynęli skośnie pod prąd. Znosił ich w dół rzeki o wiele wolniej niż dryfującą łódkę.
Pod wodą rozchodził się pulsujący odgłos silników katamarana. Czuli, jak zbliża się do skiffa. Dirk odliczał czas przy każdym ruchu ramionami. Miał nadzieję, że on i Summer nie rozdzielą się w ciemności. Kiedy doliczył do trzydziestu, uniósł się ku powierzchni i ostrożnie wynurzył.
Trzy metry dalej zobaczył głowę Summer i usłyszał jej głębokie oddechy. Zerknęli na siebie, potem w kierunku skiffa. Nabrali powietrza do płuc i zanurzyli się z powrotem, żeby znów policzyć do trzydziestu.
Widok na powierzchni uspokoił Dirka. Katamaran zbliżał się do pustej łódki i ostrzeliwał ją z broni maszynowej. Nikomu na pokładzie nie przyszło do głowy, żeby rozejrzeć się po rzece. Załoga była pewna, że Dirk i Summer są w skiffie. Tymczasem oddalili się od łódki prawie o sto metrów.
Kiedy katamaran podpłynął do dryfującego skiffa, Tongju kazał swoim ludziom przerwać ogień i oświetlić łódkę. Spodziewał się zobaczyć ciała podziurawione pociskami, ale po uciekinierach nie było śladu. Tongju zaklął pod nosem.
– Przeszukać rzekę dookoła i brzeg – warknął.
Katamaran zaczął okrążać skiffa, snopy światła z reflektorów przesuwały się po wodzie.
– Tam! – krzyknął nagle strzelec na dziobie i wskazał ręką w lewo.
Tongju skinął głową. Tym razem są załatwieni, pomyślał z satysfakcją.
36
Dirk i Summer wynurzyli się po raz czwarty i odpoczęli chwilę. Byli już prawie czterysta metrów od skiffa.
– Możemy płynąć na powierzchni – powiedział Dirk, odwracając się na plecy. – Będziemy widzieć, co kombinują nasi przyjaciele.
Summer poszła w ślady brata. Płynąc stylem grzbietowym w poprzek rzeki, mogli obserwować katamaran w oddali. Statek Kanga okrążał wolno łódkę, jego reflektory oświetlały wodę wokół niej. Nagle katamaran wystartował w dół rzeki i znów odezwał się karabin maszynowy. Tongju skierował katamaran w miejsce, które wskazał strzelec na dziobie. Kazał wstrzymać ogień, gdy zobaczył, że strzelają do dwóch kapoków, które Dirk rzucił do wody. Katamaran krążył chwilę wokół kamizelek ratunkowych, na wypadek gdyby uciekinierzy ukrywali się pod wodą. Potem zaczął szukać dalej.
Dirk i Summer patrzyli, jak sternik katamarana zatacza coraz szersze kręgi wokół dryfującego skiffa i kapoków.
– Za kilka minut będą nas mieli – powiedziała z niepokojem Summer.
Dirk rozważył sytuację. Pokonali już około półtora kilometra, ale byli dopiero w jednej czwartej szerokości rzeki. Mogli zawrócić i spróbować dotrzeć do bliższego brzegu, ale wtedy znaleźliby się na kursie katamarana. Mogli też trzymać się pierwotnego planu i płynąć w kierunku świateł na dalszym brzegu. Ale byli już zmęczeni, więc na pokonanie następnych czterech i pół kilometra, częściowo pod wodą, żeby uniknąć wykrycia przez ludzi Kanga, mogłoby zabraknąć im sił.
Było jednak trzecie wyjście. Mały statek z kolorowymi światłami, który zauważyli wcześniej w górze rzeki, zbliżał się do nich kursem oddalonym o niecały kilometr. Dirk rozpoznał, że to drewniany żaglowiec. W białym świetle lampy na maszcie dostrzegł czerwony prostokątny fok. Mimo postawionego żagla statek poruszał się niewiele szybciej niż prąd rzeki.
Dirk ocenił kurs żaglowca, przepłynął sto metrów w kierunku środka rzeki i się zatrzymał. Summer minęła go, nim się zorientowała, że brat przestał płynąć. Zawróciła do niego.
– Co jest? – szepnęła. – Musimy się spieszyć.
Dirk wskazał głową katamaran w dole rzeki. Smukły dwukadłubowiec zataczał kolejny krąg, szerszy niż poprzedni.
– Przy następnym okrążeniu zobaczą nas w świetle szperaczy – wyjaśnił cicho.
Summer spojrzała w tamtą stronę. Dirk miał rację. Musieliby się zanurzyć na kilka minut, żeby uniknąć wykrycia.
– Chyba czas na plan B, siostro – powiedział Dirk, patrząc w górę rzeki.
– Plan B? – zdziwiła się.
– Tak. Wystaw kciuk i zacznij udawać autostopowiczkę.
Duży drewniany żaglowiec płynął leniwie w dół Han-gang z postawionym fokiem i pracującym silnikiem pomocniczym. Poruszał się trzy węzły szybciej niż prąd rzeki. Kiedy się zbliżył, Dirk zobaczył, że to trójmasztowa chińska dżonka długości około dwudziestu pięciu metrów. W przeciwieństwie do większości żaglowców w tej części świata była w doskonałym stanie. Między dziobem a rufą wisiał rząd różnokolorowych lampionów, które tworzyły karnawałową atmosferę. W blasku kołyszących się lamp lśnił tekowy kadłub. Z wnętrza dżonki dochodziła muzyka orkiestrowa. Dirk rozpoznał melodię Gershwina. Ale mimo nastroju zabawy na pokładzie nie było żywej duszy.
– Hej! Jesteśmy w wodzie. Możecie nam pomóc? – zawołał niezbyt głośno Dirk.
Nikt nie odpowiedział. Dirk zawołał jeszcze raz, uważając, żeby nie usłyszała go załoga katamarana, który skończył zataczać łuk i kierował się teraz w górę rzeki. Dirk podpłynął bliżej do dżonki i wydało mu się, że dostrzega na rufie jakiś ruch. Ale nadal nikt się nie odzywał. Dirk zawołał trzeci raz i usłyszał, że silnik dżonki wyraźnie zwiększył obroty.
Złocisty tekowy kadłub zaczął mijać jego i Summer. Z góry patrzył na nich wrogo smok wyrzeźbiony na dziobie. Byli niecałe trzy metry od sterburty.
Kiedy znaleźli się na wysokości rufy, Dirk stracił nadzieję na ratunek. Zastanawiał się ze złością, czy sternik śpi, czy jest pijany, czy jedno i drugie.
Spojrzał w kierunku nadpływającego katamarana. Nagle usłyszał plusk obok głowy. W wodzie wylądował pomarańczowy plastikowy pływak. Był przywiązany liną do rufy dżonki.
– Łap to i trzymaj mocno – polecił siostrze.
Gdy Summer chwyciła hol, zrobił to samo. Lina naprężyła się i popłynęli wzdłuż rzeki jak para narciarzy wodnych, którzy się przewrócili i zapomnieli puścić hol. Dirk zaczął się przyciągać do dżonki. Dotarł do wysokiej prostokątnej rufy, wspiął się po linie i sięgnął w górę do relingu. Z ciemności wyłoniła się para rąk, złapała go za klapy i dźwignęła na pokład.
– Dzięki – mruknął Dirk, nie zwracając uwagi na wysoką postać w mroku. – W wodzie jest jeszcze moja siostra – wysapał.
Podniósł się i chwycił linę. Wysoki mężczyzna stanął za nim i zrobił to samo. Razem podciągnęli Summer do góry. Wdrapała się przez reling i klapnęła na pokład. Z tyłu rozległo się szczekanie. Do Summer biegł czarny jamnik i zaczął ją lizać po twarzy.