Istnieje tylko jeden rejon, z którego warto wystrzeliwać satelity mające się poruszać po orbicie geosynchronicznej: równik. Stamtąd prowadzi najkrótsza droga na taką orbitę. Rakieta nośna potrzebuje mniejszej ilości paliwa, co pozwala zwiększyć ciężar jej ładunku. Satelity można więc lepiej wyposażyć, aby inwestycje liczone w milionach dolarów przyniosły jak największe zyski. Można też zwiększyć ilość paliwa w satelitach, żeby przedłużyć ich żywotność. Łączenie satelitów z rakietami nośnymi w Long Beach i transportowanie ich na równik do miejsca wystrzelenia przestało być intrygującym pomysłem i stało się modelową procedurą w tym ryzykownym interesie.
Odezwało się radio Motorola przy pasku Stampa.
– Przetaczanie zakończone. Jesteśmy gotowi do przyczepienia lin.
Stamp przyjrzał się rakiecie Zenit. Wystawała z rufy statku jak żądło osy.
Sprawna ekipa techniczna Sea Launch zmontowała rakietę i jej ładunek we wnętrzu „Sea Launch Commandera", nazywanego oficjalnie statkiem montażu i dowodzenia. Dwustumetrowy, specjalnie przystosowany frachtowiec miał na górnym pokładzie wiele stanowisk komputerowych i centrum dowodzenia. Na dolnym pokładzie mieściła się przestronna montownia, gdzie trzymano części zenita. Inżynierowie i technicy składali tu w jedną całość elementy rosyjskiej rakiety, wykorzystując system szyn, który biegł niemal przez całą długość statku. Po zmontowaniu rakiety w jej głowicy umieszczano satelitę i przetaczano całość na rufę „Sea Launch Commandera".
– Przyczepiajcie – powiedział Stamp z lekkim akcentem ze Środkowego Zachodu. Zerknął w górę na wielki dźwig na krawędzi wysokiej platformy startowej. Z dwóch kratownicowych wysięgników żurawia zwisało kilka grubych lin. Pływający minikosmodrom ochrzczony „Odyssey" stał tuż za rufą „Sea Launch Commandera". Wysięgniki dźwigu platformy były dokładnie nad rakietą leżącą na statku. Liny żurawia opuściły się cicho i ekipa techniczna w kaskach ochronnych umocowała je do zaczepów na całym korpusie zenita.
– „Sea Launch Commander", tu „Odyssey" – zabrzmiał w radiu Stampa inny głos. – Jesteśmy gotowi do przenoszenia.
Stamp skinął głową mężczyźnie stojącemu obok. Niski brodaty kapitan statku nazwiskiem Christiano uniósł swoje radio.
– Tu „Commander". Zaczynajcie, „Odyssey". Powodzenia.
Chwilę później liny naprężyły się i rakieta uniosła się wolno ze stojaka. Stamp wstrzymał oddech, gdy zenit zawisł wysoko nad pokładem statku. Rakieta bez paliwa ważyła ułamek tego, co po zatankowaniu, więc operację można było porównać do podnoszenia pustej puszki po piwie. Ale Stamp nie mógł opanować zdenerwowania, kiedy patrzył na zenita nad swoją głową.
Rakietę przeniesiono wolno nad platformę startową, wciągnięto poziomo do hangaru na wysokim pokładzie „Odyssey" i ułożono na transporterze kołowym. Po dotarciu platformy do miejsca wystrzelenia zenit miał być wytoczony z hangaru i ustawiony pionowo w wyrzutni.
– Rakieta zabezpieczona. Dobra robota, panowie. Wieczorem stawiam piwo. „Odyssey" bez odbioru.
Stamp wyraźnie się odprężył i uśmiechnął szeroko.
– Bułka z masłem – powiedział do Christiana, jakby nigdy nie wątpił, że wszystko pójdzie gładko.
– Wygląda na to, że jednak wystrzelimy rakietę w terminie – odrzekł kapitan, patrząc, jak pusty transporter wjeżdża z powrotem do montowni na dolnym pokładzie. – Długoterminowa prognoza pogody jest obiecująca. Po ostatniej diagnostyce i tankowaniu „Odyssey" będzie mogła wyruszyć za cztery dni. Wyjdziemy „Commanderem" w morze czterdzieści osiem godzin później, po zabraniu na pokład części zapasowych i zaprowiantowania. Łatwo ją dogonimy, zanim dopłynie do celu.
Stamp odetchnął z ulgą.
– Całe szczęście. Gdybyśmy nie dotrzymali terminu, zapłacilibyśmy cholernie wysoką karę.
Christiano pokręcił głową.
– Nikt nie mógł przewidzieć, że z powodu strajku dokerów dostawa elementów zenita opóźni się o piętnaście dni.
– Ekipa techniczna spisała się na medal, nadrabiając stracony czas. Wolę nie myśleć, ile będą kosztowały nadgodziny, ale chyba ustanowili rekord szybkości montażu. Mimo że nasz klient obsesyjnie chronił przed wszystkimi załadunek rakiety.
– Co może być tajemniczego w satelicie do przekazów telewizyjnych?
Stamp wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. To chyba typowa azjatycka skrytość. Nie widzę sensu w tej całej operacji. Ich satelita jest stosunkowo lekki. Mogłaby go wynieść na orbitę chińska rakieta nośna. Zapłaciliby za to kilka milionów dolarów mniej niż nam.
– Niechęć do Chińczyków to nic niezwykłego na Dalekim Wschodzie.
– Owszem, ale zwykle ważniejsze są koszty. Może szef tej firmy uważa inaczej. Najwyraźniej nie jest od nikogo zależny.
Christiano spojrzał w niebo, jakby próbował coś sobie przypomnieć.
– Jest jedynym właścicielem firmy, tak?
– Zgadza się – przytaknął Stamp. – Dae-jong Kang to bogaty i potężny biznesmen.
Kang, rozparty wygodnie w skórzanym fotelu w swoim gabinecie, słuchał dwóch inżynierów z ośrodka technicznego w Inczhon. Tongju siedział w głębi pokoju i z przyzwyczajenia obserwował gości.
– Jak pan wie – mówił drobny okularnik z wysokim czołem – satelita Koreasat 2 dotarł do wykonawcy zlecenia mniej więcej trzy tygodnie temu i został umieszczony w głowicy zenita. Rakietę załadowano już na platformę startową, która jest teraz przygotowywana do rejsu na równik.
– Nie było żadnych problemów z bezpieczeństwem naszego ładunku? – spytał Kang.
Inżynier pokręcił głową.
– Mieliśmy własną ochronę, która pilnowała go przez całą dobę. Personel Sea Launch niczego nie podejrzewa. Myśli, że to satelita do przekazu telewizyjnego. Teraz, gdy zasobnik jest w głowicy rakiety, raczej nie ma możliwości, żeby ktoś coś wykrył.
Inżynier upił łyk kawy z przepełnionej filiżanki. Kilka kropli spadło mu na rękaw znoszonej kraciastej marynarki. Brązowe plamki pasowały do kropek na jego krawacie.
– Sprawdziliście system rozpylający? – zapytał Kang.
– Tak. Jak pan wie, wprowadziliśmy kilka modyfikacji. Ta wersja różni się od mniejszego modelu, który przetestowaliśmy na Aleutach. Po wyeliminowaniu mieszanki cyjankowej nie następuje uwolnienie dwóch czynników. Poza tym zastosowaliśmy wyjmowane pojemniki, co pozwoli umieścić bioczynnik w zasobniku kilka godzin przed wystrzeleniem. No i substancji jest teraz znacznie więcej. Jak pan pewnie pamięta, w modelu przetestowanym na Aleutach było niecałe pięć kilogramów środka biochemicznego. W zasobniku satelity po hydrogenizacji będzie trzysta dwadzieścia pięć kilogramów chimery. Zanim satelitę umieszczono w rakiecie, przeprowadziliśmy potajemnie ostatni test. Wypadł bezbłędnie. Jesteśmy pewni, że rozpylacze zadziałają nad celem tak, jak powinny.
– Nie spodziewam się żadnej awarii sprzętu – oznajmił Kang.
– Najważniejszą fazą operacji będzie wystrzelenie rakiety – ciągnął inżynier. – Lee-Wook, mamy już wszystkie dane potrzebne do jej samodzielnego odpalenia?
Drugi inżynier, młodszy, z tłustymi włosami i szerokim nosem, był wyraźnie onieśmielony obecnością Kanga.
– Proces wystrzeliwania składa się z dwóch etapów – zaczął, jąkając się lekko. – Pierwszy to ustawienie na pozycji i ustabilizowanie pływającej platformy startowej, a potem podniesienie, zatankowanie i przygotowanie rakiety. Zdobyliśmy procedury operacyjne tych czynności. – Nie wspomniał o łapówkach i mówił dalej. – Nasza ekipa już się z nimi dokładnie zapoznała. Dodatkowo zapewniliśmy sobie usługi dwóch ukraińskich specjalistów, którzy kiedyś pracowali w Jużnoje, gdzie są produkowane rakiety Zenit. Pomogą nam obliczyć trajektorię i ilość paliwa. Będą też pod ręką w czasie przygotowywania mechanizmów.