Выбрать главу

Motorówka mknęła w ciemności przez fale pod kopułą rozgwieżdżonego nieba, szybko zmniejszając dystans do płynącej platformy. Kiedy sternik zbliżył się do gigantycznego katamarana, skierował dziób między jego dwa kadłuby. Minął podpory kolumnowe i ledwo się zmieścił pod masywnymi trójkątnymi wspornikami, które łączyły kolumny zaledwie trzy i pół metra nad wodą. Zwolnił do prędkości platformy i podpłynął do przedniej prawej podpory, z której biegły w górę pokryte solą stopnie. Kiedy był tuż przy kolumnie, jeden z komandosów przeskoczył z dziobu łodzi na schody i przywiązał cumę do poręczy. Pozostali komandosi przedostali się kolejno na stopnie i rozpoczęli długą wspinaczkę na górę. Zatrzymali się na szczycie schodów, by złapać oddech, potem Tongju skinął głową na znak, że mają iść dalej. Drzwi na schody odryglował wcześniej jeden z ludzi Kanga na platformie. Komandosi wśliznęli się za próg i rozbiegli po pokładzie.

Choć Tongju przestudiował zdjęcia i plany „Odyssey", widok zrobił na nim wrażenie. Pokład startowy miał długość boiska piłkarskiego. Na przeciwległym końcu wznosiła się wyrzutnia, oddzielona dużą pustą przestrzenią hangaru rakiety. Wzdłuż cofniętej prawej krawędzi pokładu spoczywały wielkie zbiorniki z paliwem do zatankowania rakiety krótko przed wystrzeleniem. Po obu stronach hangaru stały dwa małe budynki, w których mieściły się kwatery dla sześćdziesięcioośmioosobowej załogi, mesa i ambulatorium. To był pierwszy cel.

Cały oddział zaatakował jednocześnie – pięciu komandosów hangar, trzej mostek, reszta kwatery załogi. Większość z czterdziestu dwóch osób na pokładzie „Odyssey" nie miała wiele roboty przed dotarciem platformy do miejsca wystrzelenia. Ludzie czytali, grali w karty lub oglądali filmy. O trzeciej nad ranem nie spała tylko garstka, głównie członkowie wachty i ekipy monitorującej rakietę. Kiedy komandosi wpadli do kwater załogi, wyrwani ze snu inżynierowie i technicy byli zbyt oszołomieni, żeby zareagować. W blasku latarek zobaczyli wycelowane w siebie AK-74 i wśród poszturchiwań szybko stanęli pod lufami. Dwaj mężczyźni grający w mesie w karty myśleli, że to jakiś chrzest równikowy, dopóki jeden z nich nie został powalony na podłogę kolbą karabinu. Zaskoczony szef kuchni upuścił stos naczyń na widok uzbrojonych ludzi. Hałas obudził śpiących szybciej niż intruzi.

W hangarze było podobnie. Drużyna komandosów wtargnęła do środka, otoczyła garstkę inżynierów i zajęła bez walki klimatyzowane pomieszczenie z rakietą Zenit. Na mostku usytuowanym na szczycie hangaru dwaj ludzie przy sterze nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy wszedł Tongju i spokojnie wycelował glocka w ucho pierwszego oficera. W ciągu niespełna dziesięciu minut oddział szturmowy opanował całą platformę. Nie padł ani jeden strzał. Nikomu z załogi „Odyssey" nie przyszłoby do głowy, że zostaną zaatakowani na środku Pacyfiku.

Komandosi byli zaskoczeni, kiedy się okazało, że większość marynarzy to Filipińczycy, a obsługa wyrzutni składa się z inżynierów amerykańskich, rosyjskich i ukraińskich. Międzynarodową ekipę zaprowadzono do mesy i uwięziono tam pod strażą. Stanowiska operacyjne na platformie obsadziło dwunastu ludzi Kanga zakonspirowanych na pokładzie i przedstawiciele firmy telekomunikacji satelitarnej. Kapitan Hennessey, brutalnie związany przez jednego z komandosów Kima, został wepchnięty do mesy wraz z załogą.

Tongju zawiadomił przez radio „Koguryo", że oddział szturmowy nie napotkał oporu. Potem popatrzył na mapę nawigacyjną rozłożoną na bocznym stole.

– Kierunek piętnaście stopni na północ-północny wschód – warknął do jednego z ludzi Kanga, który teraz stał za sterem. – Bierzemy kurs na nowy punkt wystrzelenia.

„Odyssey" płynęła na północ przez półtorametrowe fale. O świcie dogonił ją „Koguryo" i zwolnił do jej prędkości. Kapitan Lee zbliżył się do sterburty platformy i zrównał się z nią. Zdenerwowany sternik na mostku „Odyssey" upewnił się, czy autopilot jest prawidłowo ustawiony.

Tongju nadzorował pracę wielkiego dźwigu. Wysięgnik żurawia obrócił się nad prawą krawędzią platformy i operator opuścił ciężki blok i hak na pokład rufowy dawnego kablowca. Potem dźwig uniósł prostokątny metalowy kontener wielkości kanapy i przetransportował na główny pokład platformy. W środku były pojemniki ze zliofilizowaną chimerą, gotowe do umieszczenia w zasobniku z systemem rozpylającym.

Kiedy zabójczy wirus znalazł się na platformie, motorówka przywiozła z „Koguryo" dwunastu specjalistów, którzy weszli do hangaru i zaczęli rozbierać część głowicową zenita. Z dawnego kablowca przerzucono też dodatkowy oddział bezpieczeństwa, żeby zmienił komandosów Kima.

Tongju wrócił do sterowni. Popatrzył przez szyby na rozfalowane morze, a potem spojrzał w prawo. „Koguryo" odpływał od „Odyssey".

– Przyspiesz do prędkości maksymalnej – rozkazał Tongju sternikowi.

Nerwowy Filipińczyk przestawił sterowniki napędu obu pływaków i patrzył, jak rosną wskazania na wyświetlaczu prędkościomierza.

– Dwanaście węzłów. Maksymalna prędkość rejsowa – zameldował.

Tongju skinął głową, sięgnął do nadajnika radiowego pod sufitem i wywołał kapitana Lee na „Koguryo".

– Wszystko idzie zgodnie z planem. Proszę zawiadomić Inczhon, że platforma jest w naszych rękach i zaczniemy odliczanie za jakieś trzydzieści godzin. Bez odbioru.

Sternik patrzył prosto przed siebie, unikając wzroku Tongju. Wszelkie jego obawy co do zamiarów Azjaty były niczym w porównaniu z prawdziwym celem Tongju.

46

Przekształcenie ładunku rakiety w broń masowej zagłady specjalistom zajęło niespełna dwadzieścia cztery godziny. Jak chirurdzy dokonujący transplantacji, inżynierowie zdjęli ostrożnie kilka fragmentów obudowy fałszywego satelity i dostali się do wnętrza. Usunęli atrapy transponderów telekomunikacyjnych i zastąpili je małymi pompami elektrycznymi systemu rozpylającego. Na wysięgnikach z bateriami słonecznymi zainstalowali przewody z zaworami, które miały się otworzyć nad Kalifornią i uwolnić ożywionego wirusa w postaci lekkiej mgiełki.

Technicy ubrani w kombinezony ochronne przeprowadzili ostatni test systemu rozpylającego i upewnili się, że działa prawidłowo. Przyszedł czas na końcową fazę operacji: umieszczenie chimery w zasobniku. W obudowie satelity zamontowano pojemniki ze zliofilizowanymi zarazkami dostarczone z Inczhon. Potem system rozpylający połączono przewodami w stalowym oplocie ze zbiornikami hydrogenizacyjnymi. Komputer miał uruchomić proces próżniowego zmieszania sproszkowanej substancji z oczyszczoną wodą, dostarczenia płynu do rozpylaczy i uwolnienia do atmosfery.

Kiedy zabójczy koktajl znalazł się w satelicie, ponownie złożono głowicową część zenita. Wewnątrz rozmieszczono ładunki wybuchowe do odstrzelenia osłon w odpowiednim momencie lotu. Gdy ostatni fragment stożka dziobowego rakiety trafił na miejsce, zmęczeni inżynierowie poszli do kwater załogi. Mieli tylko kilka godzin snu, nim zaczną się przygotowania do wystrzelenia zenita.

Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie ogłosił wyższego stopnia zagrożenia terrorystycznego, ale wprowadził zaostrzone środki bezpieczeństwa w portach morskich i lotniczych. Uważnie obserwowano i kontrolowano wszystkie samoloty i statki z Azji w poszukiwaniu broni chemicznej lub biologicznej. Pod naciskiem wiceprezydenta Sandeckera Straż Przybrzeżna dostała rozkaz zatrzymywania i przeszukiwania wszystkich przypływających statków pod banderami japońską i koreańską. Wszystkie kutry patrolowe Straży Przybrzeżnej rozmieszczono wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Najwięcej skoncentrowano w rejonie Seattle, San Francisco i Los Angeles.

W San Francisco Rudi Gunn skoordynował uzgodnione wsparcie NUMA z miejscowym dowódcą Straży Przybrzeżnej. Kiedy z Monterey przypłynął statek badawczy „Egue Gill", Gunn natychmiast przydzielił mu pozycję dziesięć mil od mostu Golden Gate. Potem przeniósł się do Seattle, gdzie skierował lokalne środki NUMA do pomocy przy ochronie wybrzeża i uzyskał wsparcie Kanadyjskiej Straży Przybrzeżnej w Vancouver przy przeszukiwaniu wszystkich statków kierujących się do portów w Kolumbii Brytyjskiej.

Dirk i Summer polecieli do San Diego. Z lotniska Lindbergh Field pojechali taksówką na wyspę Shelter. Bez trudu znaleźli „Deep Endeavora" przycumowanego na końcu wielkiego basenu portu miejskiego. Na pokładzie rufowym stał ciemnopomarańczowy opalizujący pojazd głębinowy.