Выбрать главу

Spelter znalazł Coina w czymś, co wczoraj w nocy było komórką na miotły. I jedynie dlatego, że nigdy nie słyszał o hangarach lotniczych, teraz nie wiedział, do czego to pomieszczenie porównać. Zresztą trzeba przyznać, że hangary rzadko miewają marmurowe posadzki i posągi pod ścianami. Kilka mioteł i niewielkie pogięte wiadro w kącie wydawały się całkiem nie na miejscu. Choć nie tak bardzo jak połamane stoły w byłym Głównym Holu, który — z powodu działania zalewających budynek fal magii — zmalał do rozmiarów czegoś, co Spelter, gdyby tylko ją widział, nazwałby ciasną budką telefoniczną.

Z najwyższą ostrożnością wsunął się do pokoju i zajął miejsce w radzie magów. Powietrze było gęste i lepkie od mocy.

Spelter stworzył krzesło obok Cardinga, usiadł i pochylił się do niego.

— Nigdy nie uwierzysz… — zaczął.

— Ciszej! — syknął Carding. — To zadziwiające… Coin siedział na stołku pośrodku kręgu. Jedną rękę opierał na lasce, drugą wyciągał przed siebie. Trzymał w niej coś małego, białego i owalnego. To coś było dziwnie zamglone. Spelter pomyślał, że to wcale nie coś małego i oglądanego z bliska. To było ogromne, ale bardzo dalekie. A chłopiec trzymał to w dłoni.

— Co on robi? — spytał szeptem Spelter.

— Nie jestem całkiem pewien — odpowiedział cicho Carding. — O ile mogliśmy zrozumieć, tworzy nowy dom dla magów.

Wstęgi kolorowego światła zafalowały wokół niewyraźnego owoidu niczym błyskawice dalekiej burzy. Blask rozjaśnił od dołu skupioną twarz Coina. Przypominała maskę.

— Nie bardzo rozumiem, jak się tam zmieścimy — zauważy} kwestor. — Carding, wczoraj w nocy widziałem…

— Skończone — oznajmił Coin.

Podniósł jajo, od czasu do czasu rozbłyskujące wewnętrznym światłem i wypuszczające wąskie białe promienie. Nie tylko jest bardzo odległe, pomyślał Spelter, ale też niewiarygodnie ciężkie. Przekraczało zwykły ciężar i sięgało na drugi brzeg, w przedziwną negatywną krainę, gdzie ołów byłby próżnią. Raz jeszcze złapał Cardinga za rękaw.

— Słuchaj, to ważne, słuchaj, kiedy zajrzałem…

— Naprawdę wolałbym, żebyś przestał.

— Ale laska, jego laska, to nie…

Coin wstał i wskazał laską w ścianę, gdzie natychmiast pojawiły się drzwi. Wyszedł przez nie, nie czekając na pozostałych magów. Pobiegli za nim, jak ogon biegnie za kometą. Przeszedł przez ogród nadrektora i nie zatrzymał się, póki nie stanął nad brzegiem Ankh. Rosło tu kilka starych rosochatych wierzb, a rzeka płynęła — a przynajmniej przesuwała się — przez szerokie zakole wokół niewielkiej, pełnej kijanek łąki, nazywanej dość optymistycznie Rozkoszą Magów. W letnie wieczory, kiedy wiatr dmuchał w stronę rzeki, była to miła okolica — w sam raz na popołudniową przechadzkę.

Ciepła srebrzysta mgiełka wciąż spowijała miasto, gdy Coin przemaszerował po wilgotnej trawie i stanął pośrodku. Rzucił jajo, które podryfowało delikatnym łukiem i spadło z chlupnięciem.

Obejrzał się na magów.

— Cofnijcie się — rozkazał. — I bądźcie gotowi do ucieczki. Wymierzył swą oktironową laskę w zagłębiony w błocie obiekt. Promień oktarynowego światła wystrzelił z czubka i uderzył w jajo, eksplodując fontanną iskier, pozostawiających w oczach niebieskie i fioletowe plamy powidoków.

Nastąpiła cisza. Kilkunastu magów wpatrywało się wyczekująco. Wiatr potrząsnął wierzbami w sposób zupełnie nie tajemniczy.

Poza tym nic się nie stało.

— Hm… — zaczął Spelter.

I wtedy poczuli pierwsze drżenie. Kilka liści opadło z gałęzi, gdzieś w dali przestraszony wodny ptak poderwał się do lotu.

Dźwięk rozpoczął się jako niski zgrzyt, raczej wyczuwalny niż słyszalny, jakby stopy nagle stały się uszami. Drzewa zadygotały, a wraz z nimi jeden czy dwóch magów.

Błoto wokół jaja zaczęło bulgotać.

I wybuchło.

Ziemia rozchyliła się jak skórka cytryny. Strugi dymiącego błota ochlapały magów, odskakujących pod osłonę drzew. Jedynie Coin, Spelter i Carding pozostali na miejscu, by patrzeć, jak z łąki wyrasta lśniący biały budynek, odrzucając na boki murawę i ziemię. Inne wieże wystrzeliły z gruntu za nimi, a rosnące w powietrzu blanki łączyły je ze sobą.

Spelter zaskomlał cicho, kiedy ziemia rozpłynęła mu się pod stopami, zastąpiona nakrapianymi srebrzyście kamiennymi płytami. Zatoczył się, gdy podłoże wypiętrzyło się niepowstrzymanie, niosąc całą trójkę wysoko ponad korony drzew.

Szczyty dachów Uniwersytetu przesunęły się obok i znik-nęły w dole. Ankh-Morpork rozłożyło się niby mapa, ze schwytanym wężem rzeki i niewyraźnymi plamami równin dookoła. Spelterowi przytkało uszy, ale wznosili się nadal, coraz wyżej. Do chmur.

Przemoknięci i zmarznięci wynurzyli się w gorącym blasku słońca. Pokrywa chmur rozciągała się pod nimi na wszystkie strony. Inne wieże podnosiły się dookoła, migocząc oślepiająco w ostrym świetle dnia.

Carding przyklęknął niezgrabnie i ostrożnie zbadał posadzkę. Skinął na Speltera, by poszedł za jego przykładem.

Spelter dotknął powierzchni gładszej niż kamień. W dotyku byłaby jak lód, gdyby lód był lekko ciepły, a wyglądała jak kość słoniowa. Co prawda nie była całkiem przejrzysta, ale sprawiała wrażenie, że bardzo by chciała.

Miał uczucie, że gdyby zamknął oczy, nie potrafiłby jej wyczuć.

Spojrzał w oczy Cardinga.

— Nie patrz, hm, na mnie — powiedział. — Ja też nie wiem, co to jest.

Obejrzeli się na Coina.

— To magia — wyjaśnił chłopiec.

— Tak, panie, ale z czego to jest zrobione? — spytał Carding.

— Jest zrobione z magii. Z pierwotnej magii. Zestalonej. Zakrzepłej. Odnawianej z sekundy na sekundę. Czy potraficie sobie wyobrazić lepszy budulec dla nowego domu czarodzicielstwa?

Laska błysnęła nagle, rozpraszając chmury. Pod nimi pojawił się świat Dysku. Z tej wysokości widzieli, że to istotnie dysk, przypięty do niebios centralnym szczytem Cori Celesti, gdzie mieszkali bogowie. Było tam Okrągłe Morze, tak bliskie, że można by stąd do niego wskoczyć; byt ogromny, spłaszczony perspektywą kontynent Klatchu. Krańcowy Wodospad wokół krawędzi świata wyglądał jak roziskrzona wstęga.

— Jest za wielki — wymamrotał Spelter bez tchu.

Świat, w którym żył do tej pory, rozciągał się niewiele dalej niż bramy Uniwersytetu. I to mu odpowiadało. Człowiek dobrze się czuje w świecie takich rozmiarów. Z pewnością zaś nie czuje się dobrze pól mili nad ziemią, stojąc na czymś, czego — w pewnym fundamentalnym sensie — wcale nie ma.

Ta myśl go zaszokowała. Byt przecież magiem, a martwił się o magię.

Wycofał się ostrożnie i stanął obok Cardinga.

— Spodziewałem się czegoś innego — stwierdził starszy mag.

— Hm?

— Stąd wydaje się mniejszy, nie sądzisz?

— Właściwie to sam nie wiem. Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć…

— Popatrz na Ramtopy. Mógłbyś niemal dosięgnąć ich ręką. Spoglądali ku oddalonemu o sześćset mil potężnemu łańcuchowi górskiemu, lśniącemu, białemu i zimnemu. Podobno wędrując ku Osi przez ukryte doliny Ramtopów można w zamarzniętych krainach wokół Cori Celesti odnaleźć tajemną dziedzinę Lodowych Gigantów, uwięzionych po swej ostatniej wielkiej bitwie z bogami. W tamtych dniach góry byty zaledwie wyspami w ogromnym morzu lodu, i lód nadal je okrywał. Coin uśmiechnął się promiennie.

— Co mówiłeś, Carding? — zapytał.

— Doskonała widoczność, panie. Wydaje się, że są tak bliskie i małe. Powiedziałem, że można ich niemal dosięgnąć.