Coin uciszył go gestem. Wyciągnął chude ramię i podwinął rękaw, co zgodnie z tradycją oznaczało, że za chwilę bez żadnych sztuczek dokona czaru. Potem sięgnął, a kiedy się odwrócił, zaciskał palce na czymś, co bez cienia wątpliwości było garścią śniegu.
Obaj magowie patrzyli w oszołomieniu, jak topi się i ścieka na posadzkę.
Coin parsknął śmiechem.
— Tak trudno wam uwierzyć? — rzucił. — Czy mam zebrać perły z brzegów Krulla nad krawędzią albo piasek z Wielkiego Nefu? Czy wasza dawna magia potrafiła tego dokonać?
Spelterowi wydało się, że głos chłopca nabrał metalicznego brzmienia. Coin przyglądał im się badawczo.
Po chwili Carding westchnął.
— Nie — powiedział niezbyt głośno. — Przez cale życie szukałem magii, a znalazłem tylko kolorowe światła, drobne sztuczki i stare, zeschłe księgi. Magia niczego nie uczyniła dla świata.
— A jeśli powiem, że zamierzam rozwiązać Obrządki i zamknąć Uniwersytet? Oczywiście jednak moi najbliżsi doradcy otrzymają odpowiednie godności.
Kostki maga zbielały, ale wzruszył tylko ramionami.
— Niewiele można powiedzieć — rzekł. — Po co komu świeca w południe?
Coin spojrzał na Speltera. Jego laska także. Filigranowe rzeźbienia obserwowały go zimno. Jedno z nich, tuż pod wierzchołkiem, nieprzyjemnie przypominało brew.
— Milczysz, Spelter. Chyba się zgadzasz?
Nie. Świat dysponował kiedyś czarodzicielstwem i zrezygnował z niego dla magii. To nie dla nas. Było w nim coś niedobrego, ale zapomnieliśmy, co to takiego. Lubiłem magię. Nie poruszała świata. Pasowała. Była odpowiednia. Zawsze chciałem być magiem i niczym więcej.
Spuścił głowę.
— Tak — wyszeptał.
— To dobrze — stwierdził Coin z satysfakcją.
Podszedł do brzegu wieży i spojrzał w dół, na plan ulic Ankh-Morpork. Wieża Sztuk sięgała ledwie dziesiątej części wysokości, na jakiej się znaleźli.
— Jak sądzę… — zaczął. — Jak sądzę, powinniśmy odprawić ceremonię w przyszłym tygodniu, o pełni księżyca.
— Ehm… Pełnia księżyca będzie dopiero za trzy tygodnie — zauważył Carding.
— W przyszłym — powtórzył Coin. — Jeśli mówię, że księżyc będzie w pełni, to nikt nie będzie się sprzeczał. — Wciąż wpatrywał się w maleńkie zabudowania Uniwersytetu. Po chwili wskazał coś palcem. — Co to jest?
Carding wyciągnął szyję.
— Hm. Biblioteka. Tak. To Biblioteka. Hm.
Zapadła cisza tak pełna napięcia, aż Carding poczuł, że oczekuje się od niego czegoś więcej. Cokolwiek będzie lepsze od tego milczenia.
— Tam trzymamy księgi. Dziewięćdziesiąt tysięcy tomów. Prawda. Spelter?
— Hm? A tak. Mniej więcej dziewięćdziesiąt tysięcy. Coin wsparł się na lasce.
— Spalcie je — powiedział. — Spalcie je wszystkie.
Północ pyszniła się swym czarnym kostiumem na korytarzach Niewidocznego Uniwersytetu. Spelter, czując się o wiele mniej pewnie niż ona, skradał się w stronę obojętnych drzwi Biblioteki. Zapukał, a dźwięk odbił się w opustoszałym budynku echem tak głośnym, że mag musiał oprzeć się o ścianę i czekać, aż serce się uspokoi.
Po chwili usłyszał zgrzyt, jakby ktoś odsuwał na bok ciężki mebel.
— Uuk?
— To ja.
— Uuk?
— Spelter.
— Uuk.
— Słuchaj! Musisz stąd uciekać! On chce spalić Bibliotekę!
Odpowiedzią była cisza.
Spelter osunął się na kolana.
— I on to zrobi — wyszeptał. — Pewnie mnie zmusi do tego… Ta jego laska, hm, wie o wszystkim, co się dzieje. I wie, że ja o tym wiem… Proszę, pomóż mi…
— Uuk?
— Zeszłej nocy zajrzałem do jego pokoju i laska… laska jaśniała… Stała na środku jak latarnia, a chłopiec leżał na łóżku i szlochał. Czułem, że sięga do niego, uczy go, szepcze straszne rzeczy, a potem mnie zobaczyła, musisz mi pomóc, tylko ty nie wpadłeś pod…
Spelter urwał. Twarz mu znieruchomiała. Odwrócił się bardzo wolno i wbrew swej woli, ponieważ coś łagodnie wprawiało go w ruch wirowy.
Wiedział, że Uniwersytet jest pusty. Wszyscy przeprowadzili się do Nowej Wieży, gdzie najskromniejszy ze studentów miał apartament wspanialszy niż dawniej najpoważniejsi magowie.
Laska wisiała w powietrzu o kilka stóp od niego. Lśniła lekko oktarynowym blaskiem.
Wyprostował się czujnie i zwrócony plecami do ściany, wpatrzony w laskę, sunął wzdłuż muru, aż dotarł do końca korytarza. Na rogu zauważył, że laska, nie ruszając się z miejsca, wykonała obrót wokół osi, gotowa ruszyć za nim.
Krzyknął niegłośno, podkasał szatę i puścił się biegiem.
Laska znalazła się przed nim. Wyhamował z poślizgiem i stanął bez ruchu, próbując odzyskać oddech.
— Nie boję się ciebie — skłamał.
Odwrócił się na pięcie i odmaszerował w innym kierunku. Pstryknął palcami, stwarzając pochodnię jarzącą się białym płomieniem. Tylko oktarynowa aureola zdradzała jego magiczne pochodzenie.
I znowu laska znalazła się przed nim. Światło pochodni zostało wessane, zmieniło się w wąski, brzęczący strumień białego ognia, który rozbłysnął i zniknął z cichym puknięciem.
Czekał; oczy łzawiły mu, zmęczone błękitnymi powidokami. Jeśli jednak laska wciąż tam była, chyba nie zamierzała wykorzystywać swojej przewagi. Kiedy odzyskał wzrok, po lewej stronie zauważył ciemną plamę: schody do kuchni.
Rzucił się w tamtą stronę, przeskakiwał niewidoczne stopnie, wreszcie ciężko i niespodziewanie wylądował na nierównej posadzce. Nieco księżycowego blasku sączyło się tutaj przez dalekie zakratowane okienko i Spelter wiedział, że gdzieś tam jest wyjście na świat.
Bolały go kostki nóg, a szum własnego oddechu huczał w uszach, jakby całą głowę wsadził do morskiej muszli. Zataczając się nieco, Spelter ruszył przez nieskończoną pustynię podłogi.
Jakieś przedmioty brzęczały mu pod stopami. Oczywiście, zniknęły stąd szczury, ale kuchnia była ostatnio zaniedbana. Uniwersyteccy kucharze należeli do najlepszych na świecie, ale teraz każdy z magów potrafił wyczarować posiłki niedostępne zwykłej sztuce kulinarnej. Wielkie miedziane patelnie wisiały zapomniane na ścianach, tracąc z wolna swój połysk, a kuchenne paleniska pod gigantycznym łukiem komina wypełniał jedynie wystygły popiół…
Laska leżała w poprzek drzwi niczym sztaba. Odwróciła się, gdy Spelter podszedł bliżej, i na moment zawisła pionowo, promieniując aurą zimnej wrogości. A potem bezszelestnie ruszyła w jego stronę.
Cofnął się, ślizgając na poplamionych tłuszczem kamieniach. Coś uderzyło go z tyłu po udach i krzyknął, ale gdy sięgnął za siebie, znalazł tylko pień do rąbania mięsa.
Palce obmacywały nerwowo nierówną powierzchnię, aż wbrew wszelkiej nadziei natrafiły na wbity w drewno tasak. I zacisnęły się na rękojeści.
Spelter tracił oddech, tracił cierpliwość, tracił poczucie miejsca i czasu, a był tak przerażony, że niemal tracił rozum.
Kiedy więc laska zatrzymała się przed nim, wyrwał tasak, uniósł go i z półobrotu uderzył z całą siłą, na jaką było go jeszcze stać.
I znieruchomiał. Wszystkie jego magiczne instynkty protestowały głośno przeciwko zniszczeniu takiej potęgi, mocy, która może przecież być wykorzystana. Wykorzystana przez niego…
Laska przekręciła się tak, że jej oś mierzyła prosto w Speltera.
O kilka korytarzy dalej bibliotekarz opierał się plecami o drzwi Biblioteki i wpatrywał w migoczące na podłodze niebieskie i białe rozbłyski. Usłyszał daleki łoskot wyładowania czystej energii: dźwięk, który zaczynał się nisko, a kończył na wysokościach niedostępnych nawet dla Szczekacza, osłaniającego głowę łapami.