Выбрать главу

— Ee… — zaczął mag i natychmiast poszybował po niemal płaskiej trajektorii przez rozbite drzwi, gdzie jego lot został nagle przerwany zderzeniem z podłogą.

Po chwili odezwał się cień obok niego.

— Już chyba po wszystkim. Ktoś widział tego obłąkanego drania Sconnera?

Zaś cień po drugiej stronie odpowiedział:

— Chyba skręciłem sobie kark.

— Kto to?

— Obłąkany drań — odparł cień złośliwie.

— Och… Przepraszam, Sconner.

Sconner wstał. Magiczna aura ukazała całą jego sylwetkę. Trząsł się ze złości, gdy wyciągał ręce.

— Nauczę tego zacofańca szacunku dla przewyższających go ewolucyjnie — warknął.

— Brać go, chłopcy!

Sconner został powalony na posadzkę i przyciśnięty ciężarem całej piątki kolegów.

— Przepraszamy, ale…

— …wiesz przecież, że jeśli użyjesz…

— …magii w pobliżu Biblioteki, gdzie już jest jej tyle…

— …i coś ci nie wyjdzie, to powstanie Masa Krytyczna i wtedy…

— BUM! Dobranoc, świecie!

Sconner stęknął. Siedzący na nim magowie uznali, że wstawanie nie jest najrozsądniejszą rzeczą, jaką w tej chwili mogliby przedsięwziąć.

— Dobrze — przyznał w końcu. — Macie rację. Dziękuję wam. Źle zrobiłem, że straciłem panowanie nad sobą. To przyćmiło rozeznanie sytuacji. Najważniejsze, by zachować obiektywizm. Macie absolutną rację. Dziękuję. Puśćcie mnie.

Zaryzykowali. Sconner wstał.

— Ta małpiatka — oświadczył — zjadła swojego ostatniego banana. Przynieście…

— Ehem… To małpa, Sconner. — Najniższy z magów nie potrafił się powstrzymać. — Małpa, nie małpiatka… Skurczył się pod ciężkim spojrzeniem.

— Kogo to obchodzi? Małpa czy małpiatka, co za różnica? — burknął Sconner. — No, jaka to różnica, panie Zoologu?

— Nie wiem, Sconner — przyznał pokornie mag. — Myślę, że chodzi o klasyfikację.

— Zamknij się.

— Dobrze, Sconner.

— Ty obrzydliwy maluchu — dodał jeszcze Sconner, odwrócił się i rzekł głosem gładkim jak ostrze pity: — Jestem całkowicie opanowany. Umysł mam chłodny niczym łysy mamut. Mój intelekt kontroluje wszystko. Który z was siedział mi na głowie? Nie, nie wolno mi się złościć. Nie jestem rozzłoszczony. Myślę pozytywnie. W pełni wykorzystuję swoje zdolności… Czy któryś z was chciałby coś powiedzieć?

— Nie, Sconner — odparli chórem.

— W takim razie przynieście mi dziesięć baryłek oliwy i całe drewno, jakie zdołacie znaleźć! Ta małpa zaraz się usmaży!

Z góry, spod sklepienia Biblioteki, mieszkania sów, nietoperzy i innych istot, dobiegł brzęk łańcucha i dźwięk szkła tłuczonego z najwyższym możliwym szacunkiem.

— Chyba się nie przestraszyli — zauważył nieco urażony Nijel.

— Jakby ci to powiedzieć… — zastanowił się Rincewind. — Kiedy ktoś zechce spisać listę Wielkich Okrzyków Bojowych Świata, „Ehem, przepraszam” nie będzie jednym z nich.

Odstąpił na bok.

— Nie znam go — z naciskiem zapewnił uśmiechniętego strażnika. — Dopiero co go spotkałem. W jamie. — Zaśmiał się niepewnie.

— Przez cały czas zdarzają mi się takie rzeczy. Strażnicy spoglądali ponad nim.

— Ehm… — powiedział.

— No dobrze — powiedział.

Wrócił do Nijela.

— Jak sobie radzisz z tym mieczem? Nie spuszczając wzroku z przeciwników, Nijel pogrzebał w sakwie i podał Rincewindowi książkę.

— Przeczytałem cały Rozdział Trzeci — wyjaśnił. — Są tam ilustracje.

Rincewind przerzucił pogniecione stronice. Książka była czytana tak intensywnie, że można by ją tasować. A na tym, co kiedyś było pewnie stroną tytułową, znalazł dość marny drzeworyt przedstawiający muskularnego mężczyznę. Miał ramiona jak dwa worki piłek i stał po kolana w rozmarzonych kobietach i ciałach zabitych wrogów, z wyrazem dumy na twarzy.

Napis wokół rysunku głosił: W 7 dniey zaledwie uczynię cię barbaryańskim herosem! Poniżej, trochę mniejszą czcionką, było imię: Cohen Barbarzyńca. Rincewind miał pewne wątpliwości. Poznał Cohena; dzielny staruszek potrafił wprawdzie czytać — w pewnym sensie — ale nigdy nie opanował sztuki robienia piórem i wciąż podpisywał się „X”, co zresztą zwykle nieprawidłowo wymawiał. Z drugiej strony jednak nieodparcie dążył do wszystkiego, co łączyło się z pieniędzmi.

Raz jeszcze przyjrzał się ilustracji, po czym zerknął na Nijela.

— Siedem dni?

— Nie czytam za szybko.

— Aha — mruknął Rincewind.

— I dałem sobie spokój z Rozdziałem Szóstym, bo obiecałem mamie, że dopóki nie poznam odpowiedniej dziewczyny, wystarczy mi rabowanie i łupienie.

— I ta książka uczy, jak zostać barbarzyńskim herosem?

— Tak. Jest bardzo dobra. — Nijel spojrzał na niego zaniepokojony. — Nic jej nie brakuje, prawda? Kosztowała dużo pieniędzy.

— No wiesz, tego… Chyba lepiej bierz się do dzieła. Nijel wyprostował swoje — z braku lepszego słowa — ramiona i znów machnął mieczem.

— Wy czterej lepiej uważajcie — powiedział. — Bo jak nie… — Urwał na moment. Odebrał Rincewindowi książkę, przerzucił kilka stron, znalazł odpowiedni fragment i kontynuował: — Mam: bo jak nie, to „lodowate wichry przeznaczenia będą owiewać wasze szkielety/ legiony Piekieł wasze żywe dusze topić będą w kwasie”. Właśnie. Jak ci się podobało?

Rozległ się metaliczny brzęk, gdy czterech mężczyzn w doskonałej harmonii dobyło broni.

Miecz Nijela zmienił się w rozmazaną plamę. Wykonał w powietrzu złożoną ósemkę, przemknął mu nad ramieniem, za plecami przeskoczył z ręki do ręki, zdawał się dwukrotnie zatoczyć krąg na wysokości piersi, po czym wyskoczył jak łosoś.

Jedna czy dwie damy z haremu spontanicznie zaczęły klaskać. Nawet na strażnikach zrobiło to wrażenie.

— To było Potrójne Cięcie Orków z Dodatkowym Młynkiem — wyjaśnił z dumą Nijel. — W czasie nauki stłukłem masę luster. Patrz, zatrzymali się.

— Zapewne nigdy jeszcze nie widzieli niczego podobnego — odparł słabym głosem Rincewind, mierząc wzrokiem odległość od drzwi.

— Pewnie że nie.

— Zwłaszcza końcówka, kiedy wbił się w sufit. Nijel podniósł głowę.

— Zabawne — mruknął. — W domu też zawsze tak się kończyło. Zastanawiam się, co robię nie tak.

— Nie mam pojęcia.

— Ojej… Strasznie mi przykro — rzekł Nijel, gdy strażnicy zrozumieli, że pokaz się skończył i ruszyli do ataku.

— Nie miej do siebie pretensji — uspokoił go Rincewind.

Nijel sięgnął do góry i bezskutecznie próbował uwolnić klingę.

— Dziękuję.

— Jaja będę miał.

Rincewind zastanowił się nad kolejnym krokiem. Rozważał nawet kilka kroków. Ale drzwi były chyba za daleko… Zresztą, sądząc i po odgłosach, za nimi okolica wcale nie była zdrowsza.

Pozostało jedyne wyjście. Musiał spróbować czarów.

Wyciągnął rękę i dwaj strażnicy upadli. Wyciągnął drugą i upadli dwaj pozostali.

Właśnie zaczynał się dziwić, gdy Conena z gracją przestąpiła nad bezwładnymi ciałami, odruchowo rozcierając kanty dłoni.

Myślałam, że już nigdy się tu nie zjawisz — powiedziała. — Kina jest twój przyjaciel?

Jak już wspominano, Bagaż rzadko zdradzał jakieś emocje, a przynajmniej emocje mniej gwałtowne niż ślepa furia i nienawiść. Dlatego trudno było ocenić jego uczuciami kiedy zbudził się kilka mil od Al Khali, leżąc w suchym wadi na wieku, ze sterczącymi w górę nogami.