– Znacie wiele naszych sekretów…
– Nie chcecie dzielić się swoją wiedzą. Coś się dzieje. Co sto lat. Raz na wiek. Wiek dla miasta to dużo. Dla historii to chwila. Jeśli nie będziemy wiedzieć, co się dzieje, to jak zdołamy powstrzymać to, gdy nadejdzie, a z Watykanu nikt nie przyjedzie, by nas bronić. Pomyśleliście o tym?
– Watykan jest wieczny bracie. Zawsze ktoś przyjedzie.
– Jak do tej pory było ich minimum sześciu.
– Ta misja traktowana jest niemal jak kara śmierci. Nikt posłany tutaj nie wrócił żywy, aby zdać relację. Co najwyżej docierały ich raporty, jeśli przed śmiercią byli w stanie pisać. Ale ryzyko nie oznacza, że za sto lat nie będzie chętnych, aby je podjąć. To śmiertelne starcie. Albo jeden albo drugi.
– Starcie?
Herberto wzruszył ramionami.
– Duch kapłana wciela się, co jakiś czas w żywego człowieka i rusza do miasta. Zapewne po to, by odprawić jakieś obrzędy.
– Dziękuję. Co się wówczas dzieje?
– Nie wiem. Czytałem raporty pięciu moich poprzedników. Wydaje się, że nigdy nie były obserwowane. Zawsze kapłan zabijał egzorcystę. Za wyjątkiem jednego przypadku, gdy Inkwizytor Pablo de Torralba zabił kapłana, ale i to dużo nam nie dało. Zwłaszcza, że dotarł do nas tylko brudnopis jego raportu.
– Obiło mi się o uszy. Spalił się w Uchaniach na stosie. Własnoręcznie, w towarzystwie ponoć dość urodziwej czarownicy.
– Bywa i tak. Moje pytanie?
– Nie znam w tej okolicy ani rzeźb przedstawiających niedźwiedzia, ani ich kawałków. Miejsce znajdowania się świątyni nie jest nam znane.
– Gdzie znajdowała się cerkiew św. Jana Złotoustego? – Tu, pod tym kościołem. W lochach zachowały się szczątki murów z tego okresu.
– A grobowiec księcia Daniela?
– Niestety, musiał ulec zniszczeniu podczas którejś z przebudów. Obecnie mamy tam groby unickich biskupów. Zresztą, posąg z pewnością został roztrzaskany na kawałki, a jeśli był wykonany z wapienia, mógł zostać spalony.
– Nie sądzę. Praktyka wskazuje na fakt, że po wprowadzeniu nowej religii posągi dawnych bogów wmurowywano często w podwaliny współczesnych kościołów. Zresztą, zwyczaj lokowania przybytków na starych miejscach kultowych był także szeroko praktykowany. Są tu lochy?
– Poniżej krypt?
– Właśnie. Słyszałem sporo o waszych podziemiach kredowych…
– Ujmę to w ten sposób. Anomalie geomagnetyczne wskazują na istnienie pod Górką rozległego kompleksu wyrobisk, ale nie wiadomo jak tam się dostać. Ponadto te wyrobiska pochodzą z szesnastego i siedemnastego wieku, więc chyba nie mogą być brane pod uwagę.
– Jak można je datować, skoro nikt ich dotąd nie zbadał?
– O tym nie pomyślałem.
– No właśnie. Jeden z moich poprzedników został znaleziony w podziemiach. Martwy i z wyprutymi wnętrznościami.
– Alfonso Edewerda.
– Właśnie. Co się z nim stało?
– Cóż, górnicy, którzy kopali kredę w tych wyrobiskach, wierzyli w demony podziemnego świata i składali im nawet ofiary. Zwłaszcza jednemu z nich. Nazywany był Bieluchem. Żywił się duszami górników lub miodem. Dlatego składali mu ofiary z miodu.
– Z miodu? A jak on wyglądał?
– Tego nie wiem. Ale proszę zapytać w PTTK. Oni organizują wycieczki po lochach, myślę, że z chęcią udzielą odpowiednich wyjaśnień.
– Aha. Z tego, co czytałem było tu pallatium…
– Taki prostokątny dwór książęcy? Zbudowany z kamieni na zaprawie? Był o w tamtej górce – machnął ręką – Znaleźli archeolodzy jego fundamenty. Ciekawa swoją droga idea.
– Na właśnie, kamienie. Czy były wśród nich może duże rzeźbione kawałki?
– Posąg pogańskiego boga wdeptany w podłogę? – Coś w tym guście. Albo wmurowany w ścianę na szczęście. Jeśli oczywiście władca miał odchyły pogańskie.
– Nie wiem. W tym czasie byłem proboszczem zupełnie gdzie indziej. Ale chyba wiem, gdzie można by przejrzeć dokumentację dotyczącą tego miejsca i badań.
– Hym?
– U wojewódzkiego konserwatora zabytków. To człowiek o otwartych horyzontach. Bezpartyjny. Myślę, że udostępni bez trudu te materiały.
– Możesz mi bracie podać adres?
Parę minut później pożegnali się. Herberto ruszył w stronę miasta. Holmes udał, że właśnie ocknął się z drzemki i podążył w ślad za nim. Koło cmentarza prawosławnego egzorcysta minął staruszka w zeszmatowanej czarnej kurtce, który szedł właśnie w stronę schodków. Przez chwilę ich spojrzenia spotkały się. Herberto był niezwykle wyczulony na promieniowanie ludzkich myśli. Kontakt był tak silny, że omal się nie zatoczył. Jakub nie odbierał specjalnie tego typu sygnałów, ale i on coś poczuł. Jakiś nieokreślony lęk. Poszedł dalej. Herberto zatrzymał się i oparłszy o drzewo, zaczął porządkować doznania. Człowiek, którego minął, dawał silne i cuchnące echo w jego umyśle.
Można było niemal czytać w jego myślach. Był w nich istny śmietnik. Plątały się tam kilogramy żelaznego drutu, linki hamulcowe od rowerów, konie, sarny, dziki, arsenał ukryty w piwniczce, maszyna do pędzenia bimbru oraz spora ilość antałków tego napoju, jacyś martwi wrogowie pod kwiatkami i inni w lochach pod nimi. I niepokojąco dużo o wampirach.
Rozdział IV
Przez bramę w murze wszedł do parku trzydziestolecia. Rozejrzał się lekko zdezorientowany, a potem wydobył z kieszeni plan miasta i porównał go z panoramą rozciągającą się u jego stóp. Ze wschodu, znad Dyrekcji powiał wiatr. Herberto zatrzymał się ponownie i zaczął węszyć. Wiatr niósł ze sobą coś dziwnego. Nie był to zapach. To było znacznie subtelniejsze. Przymknął oczy i skoncentrował się. Woń kojarzyła mu się z grzechem. Był w niej ostry odór kału. Coś dziwnego jak pył sypiący się z mumii oraz jeszcze jakieś takie. Woń zmęczonego zaspokajaniem swoich zwierzęcych żądz byka. Herberto wzdrygnął się i otworzył oczy. Kontakt został zerwany. Nic już nie czuł. I tylko lekkie mrowienie między uszami świadczyło o tym, że jego wytrenowane w tym kierunku ciało odbiera sygnały o niebezpieczeństwie. Ruszył w dół. Do konserwatora.
Jiirgen Kosche szedł w towarzystwie swojego syna Hansa ulicami miasta. Usiłował przypomnieć sobie jak to wszystko wyglądało podczas wojny. Wielu budynków nie znalazł. Cześć była przemalowana na inne kolory. Szukał. Znalazł ten róg ulicy. Ten, który tak dobrze wrył mu się w pamięć.
– To było tutaj – powiedział do syna. – Zostańmy tu na chwilę.
Usiadł na ławce, pochylił głowę i zaczął sobie przypominać. To był straszny okres. Ruscy stali już na Bugu. Lada dzień mieli przejść do szturmu. W mieście wrzało. Z więzienia przy stacji partyzanci odbili dwudziestu swoich. W biały dzień. A nocami grasował po mieście nieuchwytny Wypruwacz.
Niemieccy żołnierze nie powinni odczuwać strachu. Poszli na patrol. I właśnie tu spotkali swoje przeznaczenie. Wyszli zza tego rogu. A wtedy z bramy wyskoczył pomylony facet z szablą kawaleryjską. Było ich czterech. Ivo i Freder zginęli pierwsi. Obciął im głowy jednym płynnym cięciem. Edke prawie zdążył odbezpieczyć pistolet maszynowy, gdy szabla tamtego wyszła mu z tyłu szyi. Wtedy zostawił ją i skoczył na Jurgena. Pchnął go potężnie na mur i Niemiec stracił przytomność. To tylko uratowało mu życie. Wróg myślał, że nie żyje. Gdy doszedł do siebie, leżał na ziemi w kałuży krwi, która wyciekła z ciał kolegów. Wróg zdarł tylko jego kurtkę. Czarną kurtkę mundurową SS. Jurgen podniósł głowę, aby jeszcze raz popatrzeć na to straszne miejsce, gdzie zginęli jego przyjaciele. Wariat z szablą szedł sobie środkiem ulicy.
Teraz. Czterdzieści z hakiem lat później. I miał na sobie jego kurtkę mundurową. A za to nie miał szabli. Zacisnął dłoń na ramieniu syna. A w sekundę później pękło
jego serce. Nim doleciał do ziemi, był już martwy. Jakub nie poznał starego esesmana. Szedł sobie. Po drodze minął ciemnowłosego chłopaka, który pozdrowił go, salutując. Odpowiedział kiwnięciem głową. Dopiero po chwili skojarzył sobie, skąd go zna.