Coś ukrytego w ścianie nie udzieliło mu odpowiedzi. Wciskało się głębiej. Aż wreszcie kontakt zerwał się. Wyprysnął na powierzchnię ziemi. Wiedział już dużo, ale ciągle był w nim głód wiedzy. Postanowił odszukać człowieka, którego minął w parku. Przeszukiwał miasto. Nie znalazł. Zdziwiło go to. Czuł, że ten dziwny osobnik jest tu w jakiś sposób przypisany. Odłamki jego myśli tkwiły w murach domów, w korze drzew, w postaci plam paskudziły chodniki. Na niewielkim placyku u zbiegu dwu ulic, znajdowała się bardzo stara plama krwi. Koło niej na ławeczce leżał jakiś starzec. Był martwy. Obok niego stał jakiś młodzieniec i milicjant spisujący protokół. Po chwili nadszedł także lekarz. Umysł nieboszczyka jeszcze pracował. Czaszka odbijała echo jego myśli. Myśli, które miał na chwilę przed śmiercią. Myśli wiązały się z tamtym człowiekiem. Płonęły zimnym błękitnym płomieniem nienawiści. Jak spirytus. Jak spirytus oszałamiały stojących wokoło. Milicjant miał ochotę spałować młodego Niemca. Lekarz miał ochotę zaprzestać prób reanimacji. Młody Niemiec chciał mieć w kieszeni rewolwer i zastrzelić tych dwu niedorajdo w.
Ciało fizyczne ściągnęło jego duszę z powrotem. Wrócił. Otworzył oczy. Ciało pokryte miał kropelkami krwi, które przeniknęły przez skórę. Zdarzało mu się to i wcześniej. Za każdym razem był potem chory przez kilka dni. Poczuł zniechęcenie. Nie dowiedział się właściwie nic ciekawego, a stracił znaczną część swoich sił żywotnych. Sił, które musiał oszczędzać na ostateczną rozgrywkę.
Zmierzchało się już. Właśnie w tym momencie, w którym Jakub czarował na swoim podwórku, posterunkowy Birski wszedł w opłotki gospodarstwa, w którym od siedemdziesięciu lat mieszkał Semen Korczaszko. Rozejrzał się dookoła. Nic ciekawego nie wypatrzył. Podszedł do drzwi i zapukał. W tej chwili poczuł, że za jego plecami stoi człowiek z siekierą w ręce. Wrażenie to potęgował cień, który zachodzące słońce rzucało na ścianę. Odwrócił się. Za nim istotnie stał jeden z wnuków, a może i prawnuków gospodarza. I faktycznie trzymał siekierę w ręce.
– A ty, tu co? – zapytał. – Zachciało się aresztować dziadka?
Sadząc po wyrazie jego twarzy, gotów był natychmiast użyć siekiery, gdyby otrzymał odpowiedź twierdzącą.
– Ależ uchowaj Boże – zaprotestował Birski. – Wręcz przeciwnie, chcemy go poprosić o pomoc w wyjaśnieniu takiej jednej paskudnej sprawy.
– O co go oskarżacie?
Głos wnuka ociekał nienawiścią. Siekiera ciążyła mu już trochę, więc przełożył ją do drugiej ręki.
– Ależ o nic. Chcemy go prosić o pomoc, bo dobrze zna się na koniach.
– Pomówię z nim. Proszę tu zaczekać. Wszedł do domu. Wyszedł po chwili.
– Dziadek prosi.
Posterunkowy nigdy wcześniej nie był w domu Korczaszków toteż to, co zastał we wnętrzu, zaskoczyło go całkowicie. Weszli do sieni. Nad drzwiami prowadzącymi w głąb domu, znajdował się napis po polsku i po rosyjsku.
WKRACZASZ NA TERYTORIUM CARSKIEJ ROSJI.
POWIERZCHNIA 35 m2 JĘZYK URZĘDOWY: ROSYJSKI
LUDNOŚĆ: l ZAŁÓŻ STRÓJ OCHRONNY
Strzałka znajdująca się poniżej celowała w bok. Koło drzwi wisiało kilka kurtek mundurowych. Rosyjskich i pierwszej wojny światowej.
– Pan pozwoli – wnuk gospodarza wyciągnął rękę. Milicjant zgłupiał. Zdjął jednak z siebie mundur i podał. Zaczął odpinać kaburę z pistoletem.
– Broń osobistą może pan zachować. Pan pozwoli, to chyba będzie zbliżony rozmiar. Jest pan oficerem?
– Tak.
Birski wbił się w mundur. Mundur miał epolety i naramienniki. Zapiął drżącymi nieco palcami guziki z carskim orłem. W kącie wisiało duże lustro. Stanął przed nim i przez chwilę podziwiał swoje odbicie. Tymczasem wnuk przypasał mu szablę. Sam także założył mundur. Siekierę odstawił już wcześniej do kąta.
– Chce pan jeszcze oficerki? – zapytał.
– Nie, dziękuję, Jeśli można zostanę w swoich.
– Ostrogi?
Widok, który widział w lustrze, obudził w nim jakąś dziwną nostalgię. Przez chwilę żałował, że nie urodził się sto lat wcześniej. Mundur był znacznie lepszy niż jego milicyjny, i ładniejszy. Gdyby tak jeszcze przypiąć ordery. Przynieść do domu żołd w złotych pięciorublówkach…
– Proszę dalej.
W pokoju, do którego weszli, na honorowym miejscu królował piec z pieczką do spania, na której leżał pasiasty materac. Na ścianie naprzeciw drzwi wisiał wielki olejny obraz przedstawiający cara Mikołaja. Obraz ozdobiony był jakimiś patriotycznymi napisami po rosyjsku. Poniżej wisiały dwie skrzyżowane szable kawaleryjskie. Pośrodku stał stół z kaukaskiego orzecha z intarsjowanym blatem. Na blacie umieszczono carskiego orła z czarnego dębu. Paradny mundur, ozdobiony dwoma rządami orderów, wisiał w oszklonej szafce.
Gospodarz w zwykłym mundurze siedział w fotelu, w kącie. Nad jego głową wisiało kilka ikon i lampka oliwna. Na widok gościa wstał. To już nie był ten sam stary człowiek, który jeździł konno po okolicy, budząc uśmiechy politowania. Oficer kozacki Semen Korczaszko wstał i zlustrował gościa zimnym spojrzeniem błękitnych oczu. Podszedł, zapiął gościowi patkę. Poprawił ułożenie szabli.
– Chcieliście wiedzieć się ze mną. Mówił po rosyjsku. Jego wnuk tłumaczył.
– Mamy taką sprawę. Koło Witoldowa zdarzyło się paskudne morderstwo. Czy pan w swoim życiu widział już człowieka zagryzionego przez konia?
Semen odczekał aż tłumacz skończy przekładać słowa posterunkowego na rosyjski.
– Widziałem – odpowiedział – czy ten zamordowany został zagryziony przez konia?
– Tak nam się wydaje. Lekarz z Chełma będzie tu dopiero jutro rano. Jestem autem…
– Pojadę zobaczyć. Kto zginął?
– Marcin Bardak.
Wyszli z pokoju. Birski z żalem odpiął szablę i zmienił mundur z powrotem na własny. Semen nie przebierał się, za to zaszła w nim zmiana. Już nie był rosyjskim oficerem w swoim własnym państwie o powierzchni 35 metrów kwadratowych. Zaczął znowu mówić po polsku i to prawie bez akcentu. Przygarbił się. Wnuk został na gospodarce, a oni pojechali radiowozem na Witoldów. Zapalono wszystkie lampy, jakie tylko znaleziono w domu i przeciągnięto je na podwórze. Mimo, że słońce już prawie zaszło, powierzchnia ziemi była więc dokładnie oświetlona. Grupa milicjantów z jednostki dochodzeniowo-śledczej z Chełma przeczesywała każdy centymetr kwadratowy terenu. Marcin leżał tak, jak go znaleziono. Ziemia na podwórku zryta była końskimi kopytami jak gdyby szalał tu cały tabun. Właściciel gospodarstwa miał przegryzione gardło. Został zagrzebany bardzo płytko i niestarannie. Semen pochylił się nad ciałem.
– Tak, to zrobił koń.
– Pozostaje jeszcze pytanie, kto go zakopał – zauważył Birski.
Stary kozak pochylił się nad prowizorycznym grobem. Ziemia była mocno zmarznięta i ślady narzędzia, którym wykopano grób, były dość czytelne.
– Koń go zakopał.
– Pan raczy żartować sobie.
– Nie. Proszę zwrócić uwagę. To nie są ślady kopania łopatą. Są małe i wyraźnie półokrągłe.
– Może mocno zużyta motyka lub graca?
– Nie, zupełnie nie. O proszę, tu jest nawet odcisk podkowy. A wy co myśleliście?
– Tak szczerze mówiąc, to sądziliśmy, że ktoś przegonił konia po podwórzu, starając się dość nieudolnie zamaskować ślady kopania. Ale koń…
– Obejrzyjcie jego kopyta. Powinny być zapaćkane glebą aż po pęciny.
– Chym, tego…
– Coś nie tak?
– Nie mamy tego konia. Zwiał. Myśleliśmy, że to zabójca go ukradł, ale teraz…
– Znajdzie się. Beż pożywienia nie wytrzyma długo. Trawa jeszcze nie wzeszła, poza tym jest zimno. Skieruje się znowu ku ludziom. Lub padnie. Myślę, że powinniście go szukać w promieniu trzydziestu kilometrów.
– A jak go rozpoznamy, czy to ten?
– Wezwijcie mnie. Widziałem go na targu. Rozpoznam go. Ja zapamiętują twarze koni tak, jak twarze ludzi.