– Mina z opóźnionym zapłonem. Wykopujesz taką, myślisz że nic się nie stało, odkładasz na bok i dopiero wtedy bum.
Skręcili w Krasnystawską. Byli już koło kapliczki, gdy dogonił ich radiowóz. Zajechał im drogę. Wysiadł z niego Birski. Skrzywił twarz w uśmiechu.
– No cóż, panie Wędrowycz. Przyłapałem wreszcie pana razem z pańskim zdobycznym motorem.
– Moim motorem? – zdziwił się Jakub. – Gdzie pan tu widzi jakiś mój motor? Przecież siedzę na koniu. I nawet specjalnie na pana cześć jestem absolutnie trzeźwy.
Birski skrzywił się. Podszedł do motocykla. Popatrzył na tabliczkę rejestracyjną.
– Obywatelu Cieśluk. Proszę okazać prawo jazdy.
– Proszę – podał mu wymięty nieco dokument.
– To pański motor?
– Jasne. Bo to pierwszy raz mnie pan na nim widzi?
– Chym, gdy widziałem was na nim obywatelu wczoraj, to była to Jawa i to do tego pozbawiona przyczepki.
– Przemalowałem. A przyczepka jest pożyczona.
– A ta kicia?
– Czy wszystkim w tym mieście rozdali ten sam tekst – zdenerwowała się. – Gdzie się nie ruszę, to słyszę, że jestem kicia. Jak w takim razie nazywacie swoje koty?
– To moja córka – wyjaśnił Jakub. – Jak to się mówi, z nieprawego łoża. Przyjechała właśnie w odwiedziny i pokazywałem jej okolicę.
– A może raczej podstawowe źródła dochodów, czyli okoliczne cmentarze?
– Wypraszam sobie. Nie jestem hieną cmentarną. Jestem egzorcystą. Mam na to zaświadczenie wydane przez Polskie Towarzystwo Psychotroniczne!
Birski zamachał ręką.
– Tak, wiem. Możesz się nim podetrzeć. Zapytam inaczej. Czy to wy byliście dwadzieścia minut temu na austriackim cmentarzu?
– Coś pan. W życiu nie włóczyłem się o tej porze roku po cmentarzach.
– A co, ziemia za zimna i można się nabawić artretyzmu palców?
– Pominę milczeniem pańską wysoce obraźliwą uwagę. Chcemy kontynuować naszą wycieczkę.
– Jedźcie w cholerę. Ale ja was jeszcze złapię kiedyś na gorącym uczynku.
– No to życzę powodzenia.
Pojechali. On też zawrócił w stronę wsi. Mełł w ustach przekleństwa. I nawet miał powody.
Rozdział VI
Holmes i oficer kontrwywiadu o mordzie pitekantropa weszli do celi w areszcie w Chełmie. Dla kamuflażu mieli na sobie milicyjne mundury. Zresztą, naczelnikowi aresztu też podali się za wysłanników komendy głównej. W celi siedział tylko jeden mężczyzna. – Józef Romański? – zapytał pitekantrop. Więzień podniósł na nich wodnistobłękitne oczy. Na widok małpoluda w milicyjnym mundurze szarpnęło nim do tyłu.
– Jezu – wymamrotał. – To już tak źle, że trzeba z goryli uzupełniać kadry?
Oficer parsknął, obnażając spiczaste kły.
– Licz się ze słowami – warknął gardłowo. Aresztant leciutko pobladł.
– Tak jest.
– Jesteś Józef Romański?
– Tak.
– Z zawodu kamieniarz, zatrudniony ostatnio przy wykonywaniu kamiennych detali architektonicznych w Lublinie, aresztowany za przemyt średniowiecznej rzeźby ze Związku Radzieckiego do Polski? Wydany nam przez Ruskich. Wyrok pięć lat więzienia, czekasz na uprawomocnienie się wyroku.
– Tak jest.
– Chcesz dostać wyrok w zawieszeniu?
– O tak! Co mam zrobić? Załatwić jeszcze jedną taką rzeźbę?
Obaj funkcjonariusze demonstracyjnie zatkali sobie uszy.
– Z nami – polecił pitekantrop.
Wyszli na jedno z wewnętrznych podwórek. Stała tu wielka bryła kredy. Na pieńku do rąbania drewek obok leżały dłuta i młotki.
– Zadanie dla ciebie jest takie. Masz wykuć z tej bryły posąg niedźwiedzia. Posąg musi wyglądać na prasłowiański. Rozumiesz?
– Jasne. Zawsze bardzo lubiłem zabytki.
– No to do roboty. Masz czas do rana.
– Do rana? – zdenerwował się więzień. – A jeśli nie zdążę?
– No to posiedzisz pięć latek. I już my się postaramy, żeby zapominano cię przy okazji wszystkich amnestii i żebyś nie wyszedł za dobre sprawowanie przed czasem.
Więzień splunął ponuro.
– Zrobi się – powiedział. – Niedźwiedź ma być stojący czy siedzący?
– To ty jesteś fachowcem od starożytnych zabytków. Zrób takiego, który będzie wyglądał autentycznie.
– Potrzebowałbym jeszcze, chociaż zdjęcia jakiegoś misia. Skąd wezmę proporcje?
Holmes wyłowił z kieszeni srebrną monetę dziesięciojuanową z wizerunkiem pandy, którą dostał kiedyś na raucie w ambasadzie ChRL.
– Do zwrotu – zastrzegł.
– Ale to panda, a nie niedźwiedź – zaprotestował artysta.
– Zamknij się – warknął Małpiasty – bo wrócisz do celi. Pracował całą noc, klnąc pod nosem z nienawiści do głupich gliniarzy i ich zachcianek. Ale im był bliżej końca pracy, tym lepiej się czuł. Pięć lat wolności nie chadza piechotą. A gdy wstawał świt, nawet fakt, że od ciężkiej pracy popękały mu ręce, nie martwił go już. Trzymanie śliskiego od krwi młotka i ból przy każdym uderzeniu dłuta warte były tej ceny. A rano Herberto znalazł na drzwiach pokoju kartkę:
Posąg, przedstawiający niedźwiedzia, znajduje się na prawosławnym cmentarzu na Górce.
Życzliwi.
Ale był zbyt osłabiony po astralnej wycieczce, aby móc to sprawdzić.
Kuropatwa przysiadła nad rozsypanymi na polu koralikami. Przyglądała im się przez chwilę, a potem dziobnęła jeden z nich. Jakub, leżący w pobliskich krzakach, uniósł procę i wystrzelił ołowianą kulką. Ptaszek padł. Kłusownik podbiegł do niego i ukręciwszy mu łepek wepchnął do niedużego worka. Właśnie zamierzał zabrać się do domu, gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Uniósł głowę. Kawałek dalej siedział w powietrzu staruszek o złośliwych oczkach.
– No i spotkaliśmy się wreszcie – powiedział.
– Iwanów? Iwan Iwanowicz?
– Zgadza się. Widzę, że słyszałeś o mnie.
– Słyszałem.
– Wobec tego myślę, że możemy się dogadać.
– Źle myślisz. Wynoś się z tej ziemi. Ta dolina jest pod moją opieką.
– Stale ostatnio słyszę tą śpiewkę. Ale ja nie słucham żądań byle, kogo. Ten- Który- Zna- Miód posłał mnie z pewną misją.
– Ten-Który-Wie-Gdzie-Jest-Miód? Jeh Bohu! Mied-wied. Jesteś kapłanem Niedźwiedzia z Chełma.
– Zgadza się. Jesteś ze mną czy na mnie?
– Przeciw tobie.
– To bardzo niedobrze. Widzisz, zawsze mam ten sam problem. Przybywam do miasta zmęczony i z miejsca muszę toczyć walkę. I dotąd przegrywałem. Dlatego muszę znaleźć miejsce, aby się wzmocnić. Wybrałem sobie Uchanie i chatę Karwowskiego, ale ty go zabiłeś już dobrych parę lat temu.
– Nikogo nie zbijałem. Zmarł na skutek zbyt wysokiego stężenia bimbru we krwi.
– Można to tak określić. Ale bimber miał ponoć od ciebie.
– Kto tak mówi?
– Wszystkie wróble o tym ćwierkają. Nieważne. Zatrzymam się w Wojsławicach.
– Nie zgadzam się.
– Nie zamierzam pytać cię o zgodę.
– Wykurzę cię.
– Powodzenia. Ale raczej ci się to nie uda.
– Pożałujesz, że w ogóle się tu pokazałeś. – A ty pożałujesz, że stanąłeś na mojej drodze. Pstryknął palcami. Jego postać zniknęła, a za to, choć nie w tym samym miejscu, pojawiły się dwa paskudnie brudne wilczury. Wyszczerzyły zęby i warcząc, zaczęły się zbliżać.
Jakub wyjął z kieszeni swoją procę i nabił ją wyciętą z blachy gwiazdką. Widział takie na jednym fllmidle o Ninjach; na video, gdy niedawno przy świętach odwiedzał syna w Warszawie. Wystrzelił. Pierwszy pies, trafiony między oczy, wyzionął ducha. Drugi skoczył, otwierając paszczę. Dłoń egzorcysty wystrzeliła do przodu i psisko nadziało się na nią. Sięgnęło do połowy ramienia. Jakub rozprostował palce w psim żołądku i złapawszy za coś miękkiego, ścisnął z całej siły. Pies zaskomlał przeraźliwie. Skomlenie wypadło dość nieszczególnie, bo cały pysk wypełniony miał ręką tego człowieka, którego miał zagryźć. Zaraz potem druga ręka wyłowiła z cholewy buta bagnet i pies zakończył swoje życie. Pogromca zarzucił go sobie na ramię i ruszył w stronę pobliskiego domu.