Выбрать главу

Motor miał czerwone siedzenia, podczas gdy ten Jakuba miał siedzenia wypłowiało zielone. Motor przemknął koło niego jak burza. Zawrócił radiowóz i właśnie chciał wcisnąć gaz do dechy, gdy znieruchomiał zdumiony. Na szosie nie było ani motoru, ani ludzi. Potrząsnął głową. Zanim z komendy przyjechał jego zastępca Malinowski gazikiem, zdążył już przeszukać wszystkie rowy. Ale uciekinierzy rozwiali się jak sen.

* * *

Jakub wjechał motorem do szopy i zniweczył swój kamuflaż. Znowu był starcem. Starym dziadem. Herberto przyglądał się temu, milcząc ponuro.

– No cóż, dziękuję za uwolnienie – powiedział wreszcie.

– Nie dziękuj, nie jesteś wolny.

Herberto na wszelki wypadek udał, że nie rozumie.

– Komu zawdzięczam wydobycie z tej paskudnej piwnicy i późniejsze kiwanie gliniarzy po drodze?

– Jestem Jakub Wędrowycz, miejscowy egzorcysta amator.

– Hym, a ja jestem Herberto Saleta. Można powiedzieć egzorcysta z wykształcenia i z zawodu.

– Zapraszam na obiad.

Weszli do domu. Przy kuchni krzątała się dość nieporadnie dziewczyna. W pokoju stała ładna, nieco wyleniała klacz i udzielała jej pouczeń modulowanym rżeniem.

– Pan pozwoli, że przedstawię – powiedział gospodarz. – To moja kłaczka Marika – wskazał dziewczynę. A to panna Monika, studentka socjologii z Lublina.

– Czy jest pan pewien, która jest która? – zaniepokoił się egzorcysta.

– Całkowicie. Moje drogie. To jest Herberto Saleta. Wysłannik z Watykanu. Ma walczyć z Iwanowem.

– Wolałbym, zachować incognito – zastrzegł się Herberto. Czy mogę spróbować telepatii?

Przenosił wzrok z dziewczyny na klacz i z powrotem.

– Proszę. Mamy nadzieję, że pomoże nam pan w naszych problemach. W zamian za to oferujemy pomoc z Iwanowem.

Herberto skoncentrował się. Wyczuł dość silnie aurę Jakuba. Rozpoznał w nim dziwnego człowieka, którego minął swojego czasu na Górce w Chełmie. Potem skoncentrował się na stojącej przy kuchni dziewczynie. Znalazł w jej umyśle wizje wielkiego siwego ogiera z ogromnym interesem i małego brązowego źrebięcia. Ponadto było tam pragnienie trawy i owsa. Drobne łakomstwo skierowane pod adresem stojącej na stole cukiernicy wypełnionej cukrem w kostkach. Brwi uniosły mu się lekko do góry.

Skoncentrował się dla odmiany na klaczy. Klacz rozmyślała o swoim temacie pracy magisterskiej i denerwowała się faktem, że jest całkiem goła w obecności dwu mężczyzn. Wyłączył swoje zdolności.

– Do licha – mruknął. One faktycznie mają wymienione dusze.

– Odkrycie Ameryki w konserwie. Chciałbym, żeby ojciec coś z tym zrobił.

– Mogę spróbować egzorcyzmować. Ale wtedy, co najwyżej wygonię duszę na zewnątrz.

– No i świetnie.

– Ale nie wciśnie się w tą drugą.

– A może by tak jednocześnie?

– Jutro o wschodzie słońca. To najlepsza pora. Ale pod pewnymi warunkami.

– Spełnię każdy.

– Po pierwsze synu twoje zdolności do znikania. Skąd człowiek taki jak ty posiadł takie umiejętności?

– Może to zabrzmi nieskromnie, ale wydarłem je w starciu z Iwanowem.

– Zmuszony będę ci je odebrać.

– Tylko tego brakowało! – zdenerwował się.

– Widziałem takie sztuczki tylko dwa razy w życiu i o dwa razy za dużo. To zbyt niebezpieczne. Nie zdołasz utrzymać tego w swoim umyśle. Wkrótce stada twoich wizerunków będą błąkały się po okolicy.

– Śmiem wątpić.

– To wzrasta w postępie geometrycznym. Ile czasu możesz teraz utrzymywać swój wizerunek po swoim faktycznym zniknięciu?

– Choćby i pół godziny.

– Sam widzisz. Znikają samochody, motocykle, zmieniasz swój wygląd. Wkrótce rozprzestrzenisz się na całą okolicę. Twoje widma będą chodzić po ulicach Warszawy, Berlina, wszędzie gdzie znajdziesz jakieś zaczepienie,

– Więc Iwanowowi też się nie uda…

– Wiesz, dlaczego kniaź Daniel przybył w te strony i z łatwością opanował tę ziemię? Było tu wielu wojowników, którzy wedle legendy, wyglądali tak samo. Ale byli głupi jak buty i z łatwością można było ich przechytrzyć. Aż któryś z jego ludzi zabił tego właściwego i wszystkie pozostałe widma zniknęły. Wielki Niedźwiedź potrzebował uwielbiającego go tłumu. Było mu obojętne, czy składać się będzie z prawdziwych ludzi, czy z wizerunków jednego człowieka powielanych w nieskończoność. I na tym przegrał.

– Innymi słowy jest fajnie, ale muszę się kontrolować?

– Nie, nie dasz rady tego opanować.

– Więc, co mam zrobić? Powiesić się od razu?

Herberto wyciągnął dłoń i dotknął jego czoła. Skoncentrował się na chwilę. Gdy cofnął dłoń, Jakub poczuł jakby ubył mu kawałek mózgu.

– Gotowe. Wybaczy pan, ale naprawdę nie było innego wyjścia.

Klacz zarżała. Podszedł do niej.

– Ty też? – zdziwił się.

Zamiast odpowiedzi pojawiła się obok jeszcze raz. Wówczas ta pierwsza zniknęła. Po chwili i ona była wolna od tej ciekawej umiejętności. Zarżała jakieś mętne pytanie.

– Nie rozumiem – powiedział ze smutkiem.

– Pyta o lewitację – podpowiedziała Marika z kuchni.

– Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo, kto umiałby latać – odpowiedział. Choć wielu udawało, że umie. Iwanów może także udawać. Jest mistrzem złudzeń.

– Jadą do nas gliny – odezwała się Marika. Dwa radiowozy.

Zakonnik pobladł, ale Jakub już odsuwał łóżko. Otworzył klapę i wepchnął gościa do bunkra, następnie zasunął łóżko na miejsce. Ledwo zdążył się z tym uporać, wjechali na jego podwórko. Z pierwszego radiowozu wysiadł Birski. Z drugiego jeden z ubeków z Chełma. Z tylnego siedzenia wygramolił się pitekantrop. Łeb miał obwiązany chustką. Zapukali. Jakub otworzył drzwi.

– Ojej, ilu gości – ucieszył się.

– Jakub, tym razem chyba się doigrałeś – powiedział smętnie Birski.

– Coś znowu przeskrobałem? – zdziwił się Jakub. Cywil wyjął z kieszeni jakiś papier.

– Urząd Bezpieczeństwa. Mamy nakaz ścisłej rewizji.

– Coś podobnego? – zdumiał się gospodarz. – To już UB się mną zainteresowało?

Ubek zajrzał do pokoju.

– Trzymacie konia w mieszkaniu? – zdziwił się.

– A nie wolno? – zdziwił się Jakub.

– Wolno, dlaczego by nie.

– Daj spokój – powiedział Małpiasty do ubeka. Przecież ten stoi nad grobem.

– Nic podobnego – oburzył się Jakub.

– Czy wyobrażasz sobie tego dziadka z pepeszą w ręce rozwalającego mi łeb kolbą?

– No faktycznie wygląda nieszczególnie, ale to o niczym nie świadczy. Gdyby zaszedł od tyłu, a to chyba było od tyłu?

– Przyjechał jeden. Na motorze. Wyjechali dwaj. On i ksiądz. Patrol, któremu spalili radiowóz twierdzi, że ten na motorze był młody i jasnowłosy.

– Ja też to obserwowałem – dodał Birski.

– Obejrzymy jeszcze twój motor – powiedział ponuro pitekantrop.

– Aha – poszli do szopy.

Motor prezentował się nieszczególnie. Był zapaćkany.

– Siedzenia są innego koloru – powiedział ponuro małpolud.

– Mógł zmienić.

– To sobie zobacz śrubki.

Ubek zajrzał.

– Faktycznie zardzewiałe na amen.

– Na chodzie? – Małpiasty zapytał Jakuba.

– W zeszłym roku jeździłem. Ale ostatnio wolę konno. Konie są mądrzejsze. I nie potrzeba do nich benzyny. Zresztą, odruchy mam już osłabione i bałbym się jeździć szybko.

– Trzymanie koni w mieszkaniu jest niehigieniczne – pouczył go małpiszon. – Jedziemy.

I wynieśli się w diabły. Pojechali szosą do Uchań, gdzie podobno mieszkał ktoś, kto także miał niemieckiego Zundappa. Zaraz za kapliczką przy drodze na Hutę minęli staruszka o złośliwym spojrzeniu, który utykając lekko, wędrował w stronę wsi. Staruszek popatrzył za nimi ponuro, mrużąc oczy i wyszeptał przekleństwo tak straszne, że w chwilę później złapali gumę. Niebawem zszedł z drogi i wdrapawszy się na szczyt Zamczyska wyciągnął ręce w stronę Starego Majdanu.