Motor miał czerwone siedzenia, podczas gdy ten Jakuba miał siedzenia wypłowiało zielone. Motor przemknął koło niego jak burza. Zawrócił radiowóz i właśnie chciał wcisnąć gaz do dechy, gdy znieruchomiał zdumiony. Na szosie nie było ani motoru, ani ludzi. Potrząsnął głową. Zanim z komendy przyjechał jego zastępca Malinowski gazikiem, zdążył już przeszukać wszystkie rowy. Ale uciekinierzy rozwiali się jak sen.
Jakub wjechał motorem do szopy i zniweczył swój kamuflaż. Znowu był starcem. Starym dziadem. Herberto przyglądał się temu, milcząc ponuro.
– No cóż, dziękuję za uwolnienie – powiedział wreszcie.
– Nie dziękuj, nie jesteś wolny.
Herberto na wszelki wypadek udał, że nie rozumie.
– Komu zawdzięczam wydobycie z tej paskudnej piwnicy i późniejsze kiwanie gliniarzy po drodze?
– Jestem Jakub Wędrowycz, miejscowy egzorcysta amator.
– Hym, a ja jestem Herberto Saleta. Można powiedzieć egzorcysta z wykształcenia i z zawodu.
– Zapraszam na obiad.
Weszli do domu. Przy kuchni krzątała się dość nieporadnie dziewczyna. W pokoju stała ładna, nieco wyleniała klacz i udzielała jej pouczeń modulowanym rżeniem.
– Pan pozwoli, że przedstawię – powiedział gospodarz. – To moja kłaczka Marika – wskazał dziewczynę. A to panna Monika, studentka socjologii z Lublina.
– Czy jest pan pewien, która jest która? – zaniepokoił się egzorcysta.
– Całkowicie. Moje drogie. To jest Herberto Saleta. Wysłannik z Watykanu. Ma walczyć z Iwanowem.
– Wolałbym, zachować incognito – zastrzegł się Herberto. Czy mogę spróbować telepatii?
Przenosił wzrok z dziewczyny na klacz i z powrotem.
– Proszę. Mamy nadzieję, że pomoże nam pan w naszych problemach. W zamian za to oferujemy pomoc z Iwanowem.
Herberto skoncentrował się. Wyczuł dość silnie aurę Jakuba. Rozpoznał w nim dziwnego człowieka, którego minął swojego czasu na Górce w Chełmie. Potem skoncentrował się na stojącej przy kuchni dziewczynie. Znalazł w jej umyśle wizje wielkiego siwego ogiera z ogromnym interesem i małego brązowego źrebięcia. Ponadto było tam pragnienie trawy i owsa. Drobne łakomstwo skierowane pod adresem stojącej na stole cukiernicy wypełnionej cukrem w kostkach. Brwi uniosły mu się lekko do góry.
Skoncentrował się dla odmiany na klaczy. Klacz rozmyślała o swoim temacie pracy magisterskiej i denerwowała się faktem, że jest całkiem goła w obecności dwu mężczyzn. Wyłączył swoje zdolności.
– Do licha – mruknął. One faktycznie mają wymienione dusze.
– Odkrycie Ameryki w konserwie. Chciałbym, żeby ojciec coś z tym zrobił.
– Mogę spróbować egzorcyzmować. Ale wtedy, co najwyżej wygonię duszę na zewnątrz.
– No i świetnie.
– Ale nie wciśnie się w tą drugą.
– A może by tak jednocześnie?
– Jutro o wschodzie słońca. To najlepsza pora. Ale pod pewnymi warunkami.
– Spełnię każdy.
– Po pierwsze synu twoje zdolności do znikania. Skąd człowiek taki jak ty posiadł takie umiejętności?
– Może to zabrzmi nieskromnie, ale wydarłem je w starciu z Iwanowem.
– Zmuszony będę ci je odebrać.
– Tylko tego brakowało! – zdenerwował się.
– Widziałem takie sztuczki tylko dwa razy w życiu i o dwa razy za dużo. To zbyt niebezpieczne. Nie zdołasz utrzymać tego w swoim umyśle. Wkrótce stada twoich wizerunków będą błąkały się po okolicy.
– Śmiem wątpić.
– To wzrasta w postępie geometrycznym. Ile czasu możesz teraz utrzymywać swój wizerunek po swoim faktycznym zniknięciu?
– Choćby i pół godziny.
– Sam widzisz. Znikają samochody, motocykle, zmieniasz swój wygląd. Wkrótce rozprzestrzenisz się na całą okolicę. Twoje widma będą chodzić po ulicach Warszawy, Berlina, wszędzie gdzie znajdziesz jakieś zaczepienie,
– Więc Iwanowowi też się nie uda…
– Wiesz, dlaczego kniaź Daniel przybył w te strony i z łatwością opanował tę ziemię? Było tu wielu wojowników, którzy wedle legendy, wyglądali tak samo. Ale byli głupi jak buty i z łatwością można było ich przechytrzyć. Aż któryś z jego ludzi zabił tego właściwego i wszystkie pozostałe widma zniknęły. Wielki Niedźwiedź potrzebował uwielbiającego go tłumu. Było mu obojętne, czy składać się będzie z prawdziwych ludzi, czy z wizerunków jednego człowieka powielanych w nieskończoność. I na tym przegrał.
– Innymi słowy jest fajnie, ale muszę się kontrolować?
– Nie, nie dasz rady tego opanować.
– Więc, co mam zrobić? Powiesić się od razu?
Herberto wyciągnął dłoń i dotknął jego czoła. Skoncentrował się na chwilę. Gdy cofnął dłoń, Jakub poczuł jakby ubył mu kawałek mózgu.
– Gotowe. Wybaczy pan, ale naprawdę nie było innego wyjścia.
Klacz zarżała. Podszedł do niej.
– Ty też? – zdziwił się.
Zamiast odpowiedzi pojawiła się obok jeszcze raz. Wówczas ta pierwsza zniknęła. Po chwili i ona była wolna od tej ciekawej umiejętności. Zarżała jakieś mętne pytanie.
– Nie rozumiem – powiedział ze smutkiem.
– Pyta o lewitację – podpowiedziała Marika z kuchni.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo, kto umiałby latać – odpowiedział. Choć wielu udawało, że umie. Iwanów może także udawać. Jest mistrzem złudzeń.
– Jadą do nas gliny – odezwała się Marika. Dwa radiowozy.
Zakonnik pobladł, ale Jakub już odsuwał łóżko. Otworzył klapę i wepchnął gościa do bunkra, następnie zasunął łóżko na miejsce. Ledwo zdążył się z tym uporać, wjechali na jego podwórko. Z pierwszego radiowozu wysiadł Birski. Z drugiego jeden z ubeków z Chełma. Z tylnego siedzenia wygramolił się pitekantrop. Łeb miał obwiązany chustką. Zapukali. Jakub otworzył drzwi.
– Ojej, ilu gości – ucieszył się.
– Jakub, tym razem chyba się doigrałeś – powiedział smętnie Birski.
– Coś znowu przeskrobałem? – zdziwił się Jakub. Cywil wyjął z kieszeni jakiś papier.
– Urząd Bezpieczeństwa. Mamy nakaz ścisłej rewizji.
– Coś podobnego? – zdumiał się gospodarz. – To już UB się mną zainteresowało?
Ubek zajrzał do pokoju.
– Trzymacie konia w mieszkaniu? – zdziwił się.
– A nie wolno? – zdziwił się Jakub.
– Wolno, dlaczego by nie.
– Daj spokój – powiedział Małpiasty do ubeka. Przecież ten stoi nad grobem.
– Nic podobnego – oburzył się Jakub.
– Czy wyobrażasz sobie tego dziadka z pepeszą w ręce rozwalającego mi łeb kolbą?
– No faktycznie wygląda nieszczególnie, ale to o niczym nie świadczy. Gdyby zaszedł od tyłu, a to chyba było od tyłu?
– Przyjechał jeden. Na motorze. Wyjechali dwaj. On i ksiądz. Patrol, któremu spalili radiowóz twierdzi, że ten na motorze był młody i jasnowłosy.
– Ja też to obserwowałem – dodał Birski.
– Obejrzymy jeszcze twój motor – powiedział ponuro pitekantrop.
– Aha – poszli do szopy.
Motor prezentował się nieszczególnie. Był zapaćkany.
– Siedzenia są innego koloru – powiedział ponuro małpolud.
– Mógł zmienić.
– To sobie zobacz śrubki.
Ubek zajrzał.
– Faktycznie zardzewiałe na amen.
– Na chodzie? – Małpiasty zapytał Jakuba.
– W zeszłym roku jeździłem. Ale ostatnio wolę konno. Konie są mądrzejsze. I nie potrzeba do nich benzyny. Zresztą, odruchy mam już osłabione i bałbym się jeździć szybko.
– Trzymanie koni w mieszkaniu jest niehigieniczne – pouczył go małpiszon. – Jedziemy.
I wynieśli się w diabły. Pojechali szosą do Uchań, gdzie podobno mieszkał ktoś, kto także miał niemieckiego Zundappa. Zaraz za kapliczką przy drodze na Hutę minęli staruszka o złośliwym spojrzeniu, który utykając lekko, wędrował w stronę wsi. Staruszek popatrzył za nimi ponuro, mrużąc oczy i wyszeptał przekleństwo tak straszne, że w chwilę później złapali gumę. Niebawem zszedł z drogi i wdrapawszy się na szczyt Zamczyska wyciągnął ręce w stronę Starego Majdanu.