– Ziapuł ełłę. Aąuk. Lubuźiął. – wywrzeszczał na wiatr, składając ręce w osobliwy znak.
Skutki czaru pojawiły się dopiero przed wieczorem. Ludzie śpieszyli z całej okolicy. Zbierali się w grupki i wędrowali na Stary Majdan do chaty Jakuba. Nim ogon pochodu wyszedł z Wojsławic pierwsze grupki dotarły już na miejsce. Jakub siedział właśnie przed domem na ławce i rozmyślał, gdy pojawili się pierwsi goście. Tak się złożyło, że w pierwszej grupie był Tomasz.
– Co was tu sprowadza, może napijecie się herbaty? – zagadnął.
Tomasz odchrząknął i zaczął mówić jako pierwszy.
– Jakub, krowy straciły mleko.
– Jakie krowy? – zdziwił się egzorcysta.
– Wszystkie krowy. W promieniu dwudziestu kilometrów.
– Pomożesz? – zapytała jakaś babina. Jakub nie znał jej osobiście, ale kojarzył, gdzie mieszka.
– A, co ja wam mogę pomóc? – zapytał bezradnie.
– Zapłacimy, no nie? Ktoś inny zdjął z głowy kapelusz. Cała wieś się zrzuci.
– Może lepiej wezwijcie weterynarza – zaproponował.
– Jestem – powiedział facet w sportowej kurtce. Żadnych widocznych przyczyn.
– Tylko ty możesz odczynić urok – powiedział Tomasz.
– Urok… Ciekawe, kto go rzucił.
Większość przybyłych podejrzewała właśnie jego i robiła teraz rachunek sumienia, co też mogli przeskrobać.
– Potrzebuję białej kury, butelki białego wina, może być na przykład ruski szampan oraz jednej krowy w celu wypróbowania zaklęć – zażądał.
Wszystko dostarczono z wsi w mgnieniu oka. Największy problem był z tym białym winem, ale i butelkę czegoś takiego udało się zdobyć. Monika wytknęła głowę przez okno. Marika siadła na progu. Ludzie ustawili się w krąg, otaczając krowę, kurę i egzorcystę. Herberto przebrany „po cywilnemu” wmieszał się między ludzi i także obserwował. Jakub wyrysował na ziemi krąg. Naciął sobie palec i obszedł, skrapiając krąg krwią. Kura i krowa pozostały w środku. Odkorkował butelkę i pociągnąwszy uprzednio solidny łyk, zaczął odmawiać nad krową mętne zaklęcia.
– Idź precz szyłgana, ja ci to rozkazuję. Wróć mleko z nawiązką. Czumuk, tabul Acher.
Urżnął głowę kurze i podrzucił ją wysoko. Wykrzykiwane przez niego słowa stawały się coraz trudniejsze do wymówienia. Wreszcie ręką umazaną w winie i krwi dotknął czoła krowy. Jej wymię zaczęło puchnąć aż napełniło się jak balon. Strumyczki mleka trysnęły na ziemię. Jakub kręcił się dookoła własnej osi coraz szybciej i szybciej. Wokoło jego postaci pojawił się wir powietrzny.
Ludzie przycisnęli czapki rękoma i cofnęli się do tyłu. Wir wolno rozchodził się i słabł. Jakub padł na ziemię. Z ust i kącików oczu ciekła mu krew. Stracił przytomność. Marika podbiegła do niego i uniosła mu głowę. Zaraz też podbiegł weterynarz. Egzorcysta otworzył oczy.
– Wina – szepnął.
Podano mu prawie pustą butelkę. Wypił chciwie jej zawartość.
– Wody – poprosił.
Przyniesiono z obory wiadro. Wypił połowę i znowu opadł na ziemię. Był wycieńczony.
– Sprawdźcie jak reszta – powiedział.
Po chwili ludzie wrócili z radosną wieścią.
– Krowy mają mleko.
Ktoś zaraz zadzwonił do Wojsławic sprawdzić jak się tam sprawy mają. Mleko wróciło. Kapelusz krążył pośród tłumem. Gdy wrócił, był pełen banknotów. Ludzie wrzucali od stu do tysiąca złotych. Egzorcysta usiłował się wymówić, ale wreszcie przekonano go. Wziął pieniądze i pożegnawszy tłumy wielbicieli, wrócił do domu. Wysypał stos pieniędzy na łóżko.
– Przelicz proszę – zwrócił się do Mariki.
– Nie umiem liczyć – zaprotestowała. To znaczy nie aż tyle. Liczę worki na wozie.
Wszedł Herberto.
– Trochę się różnimy metodami działania, ale chylę czoło – powiedział.
– Możesz ojcze pomóc przeliczyć ten niesamowity zarobek?
– Ależ oczywiście.
Liczył długo, a tymczasem gospodarz leżał na łóżku i dochodził do siebie.
– Dwadzieścia pięć tysięcy złotych – powiedział wreszcie. Z niewielkim ogonem.
– Marika, weź jakiś słoik. Wiesz, co to jest? Kiwnęła głową.
– Wiem. Gdzie zakopać?
– Nie zakopuj. Postaw na strychu. Przyda się później. Niespodziewanie na ścianie zaczął pojawiać się napis.
Czekam na ciebie na zamczysku. Pośpiesz się.
Jakub zaklął.
– Właśnie wtedy, gdy jestem w kiepskiej formie.
– Może o to mu chodziło, gdy rzucał urok? – zagadnął Herberto. Pojedziemy razem?
– Nu, tylko tego mi brakowało, żeby mnie gliny z tobą przyuważyły.
– Pojedziemy przez pola, jeśli się da?
– Można.
– Jestem po cywilnemu, a oni szukają zakonnika. Może uda nam się załatwić tego całego Iwanowa.
– Nie możemy go załatwić. Jeśli nie uda nam się odczarować naszych drogich przyjaciółek…
– Myślę, że będziemy walczyć z potęgą jego umysłu. Może uda nam się wydrzeć mu jeszcze coś.
– Nie byłbym takim optymistą. Ale niewykluczone.
– Kiedy wyruszymy?
– Za pół godziny będzie ciemno. W ciemności nie będzie widać, czy nie przemieszcza się jako niewidzialny. Musimy wyruszyć natychmiast.
Minutę później sadowili się na motorze. Droga, którą pojechali, była potworna. Same wyboje i głębokie koleiny wydarte w miękkim lesie przez koła traktorów, a potem skamieniałe po wysuszeniu. Przemknęli koło żydowskiego cmentarza. Herberto, który starał się wyczuwać echa okolicy, poczuł z tego miejsca cała lawinę emocji. Musiały wsiąknąć w ziemię, bo większość nagrobków rozkradziono. Emocje były różne. Leżeli tu ludzie, którzy żyli sobie całkiem nieźle i inni, którzy żyli gorzej. Była w nich jednak radość życia. Nad ich grobami unosiła się miłość pozostających i żal po starcie przyjaciół. I odrobina nienawiści promieniująca z tych najnowszych najświeższych grobów.
Przy okazji wyczuł myśli Jakuba. W jakiś sposób wiązały się z tym miejscem. W jego myślach walczyły ze sobą różne uczucia. Niechęć do kogoś. Żal po kimś, miłość, ale do kogoś, kto leżał gdzie indziej. To uczucie było szczególnie silne i bolesne. Sięgnął głębiej. Pod zewnętrznym pancerzem był mrok. Były tam myśli o zemście. Zadowolenie z powodu licznych ofiar tego uczucia. Dawno zaschła krew. Mściwa satysfakcja. Worek odrąbanych niemieckich głów przyniesiony tu na cmentarz, a potem wrzucony do rzeczki. Duchowny wzdrygnął się. Było tam też coś o spirytusie zaprawionym arszenikiem. Coś o okupantach, którzy zwijali się w agonii, podczas gdy jego współpasażer czytał spokojnie gazetę. Wycofał się z jego umysłu. Był wstrząśnięty. Niespodziewanie poczuł się, jak gdyby znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem.
Co on, przybysz z dalekiego obcego kraju, mógł zrobić tu, gdzie wzięli się za bary złośliwy kapłan zamierzchłych kultów oraz samozwańczy egzorcyta-amator, a przy okazji kłusownik i wielokrotny zbrodniarz wojenny? Każdy z nich dysponował lisią chytrością, brakiem jakichkolwiek zahamowań do robienia bliźnim rozmaitych krzywd i przy tym sporą dawką chłopskiej logiki pozwalającą rozwiązywać nierozwiązywalne z pozoru problemy za pomocą ognia i noża. Jakub zwolnił.
– Ta góra to Zamczysko – wskazał ręką. Ja pojadę naokoło od strony stajni dworskiej. To te ruiny na szczycie.
Ty przemknij się od strony piaskowni. Powinna tam być ścieżka.
– Dobra. Nie zaczynaj beze mnie.
– Tego nie mogę obiecać. Iwanów może od razu zabrać się za mnie.
– Słusznie.
Zakonnik zeskoczył z przyczepki i pobiegł kłusem w stronę wyrobiska piasku, zaś Jakub pojechał dalej. Zaparkował koło ruin stajni.
– Jestem – powiedział głośno.
– Widzę – powiedział Iwanów. Zmaterializował się powoli. Był gotów do ucieczki lub ataku.
– Po, co mnie wezwałeś?
– Zagramy?
– O co?
– Jeśli będzie orzeł, to odczaruję dziewczyny. Jeśli reszka, to możesz mnie zastrzelić.