– Aha. A wy?
– Herberto pojedzie do Hiszpanii…
– Do Portugalii – sprostował emisariusz.
– Słusznie. Do Portugalii. Ja pojadę na Ukrainę. Założymy wszędzie świątynie nowego kultu.
– Zgoda, ale muszę to jeszcze konsultować z moim panem. W tym celu muszę… Cholera, co muszę?… Ach tak. Muszę znaleźć jego posąg i odprawić specjalne rytuały.
W tym momencie LSD wzięło go na całość. Oczy stanęły mu w słup. Padł na ziemię.
– Ile mu dolałeś? – Zaciekawił się zakonnik.
– Dwie łyżki.
– Idioto! Wykituje zaraz!
Podwórko zaczęło zapełniać się tłumem Iwanowów. Niektórzy mieli rogi na głowie, inni ogony. Część ziała ogniem. Kilku przechodziło intensywny proces rozkładu.
– I co teraz, ha? – zagadnął Herberto.
– Hy! bierzem łopaty i ciukajem ich. Lepiej, żeby się nie rozleźli po okolicy.
Poszli do szopy i ruszyli do boju z dwiema łopatami. Rąbali widma, a one padły na ziemię i buchała z nich krew. Nie broniły się nawet. Zakonnik i egzorcysta pościągali trupy na wielki stos pośrodku podwórza. Wrócili do domu. Iwanów nadal był nieprzytomny. Z jego ust wydobywał się nikły błękitny płomień. Jakub wzruszył ramionami i postawił czarownikowi czajnik na twarzy.
– Nu, niech się zagotuje – powiedział.
– Co robimy?
– Można by go teraz łatwo zaciukać, ale lepiej byłoby wysondować, co ma w tym swoim mózgu? Spróbujesz?
– Aha.
Herberto skupił się z całej siły. Umysł starca był jeszcze gorszym śmietnikiem niż jaźń Wędrowycza. Miotały się w nim niedźwiedzie. Białe i brunatne. Małe i duże. Ponadto kotłowały się tam rozmaite umiejętności.
– Chyba wiem, jak odebrać mu zdolność do rozdwaja- nia się – powiedział. Ale to chwilę potrwa.
– Spróbuj, a ja pójdę na zewnątrz, bo chyba znowu mam gości.
Birski stał właśnie zdumiony obok radiowozu i wga- piał się w niemym przerażeniu w stos ciał.
– Cco to jest? – zapytał.
– Gdzie? – Jakub udał, że nic nie widzi.
– Nie zgrywajcie obywatelu idioty. Przecież tu jest cały stos nieboszczyków.
– Pierwsze słyszę. Jacy znowu nieboszczycy?
– No, ci tu – wskazał górę ciał.
– Nadal będę twierdził, że niczego tu nie ma. Po prostu błoto.
W tym momencie stos trupów zniknął jak kamfora. Birski, milcząc, wpatrywał się dłuższą chwilę w puste podwórko, a potem podreptał do radiowozu i wyjął ze skrytki balonik do badania podejrzanych o jazdę po pijanemu.
Chuchnął weń i zaniepokojony przypatrzył się, czy nie zmienia koloru.
– Zapewne jest pan przepracowany – zauważył dobrotliwie Jakub. To się nazywa urojenia maniakalne. Ale można to wyleczyć. Ja też takie kiedyś miałem. Wydawało mi się, że istnieją wampiry. Nawet poszedłem siedzieć. Ale w więzieniu wyleczyli mnie.
Posterunkowy ciężko otarł pot z czoła.
– A co pana do mnie sprowadza?
– Och, zobaczyłem z drogi stos ciał. Boże, ale mi się mózg polasował.
– To z pewnością od uganiania się za kryminalistami – wyjaśnił Jakub. Po dniach, po nocach, a odpocząć nie ma pan kiedy. Trochę w tym i mojej winy, bo wyglądam tak obrzydliwie podejrzanie.
– Nieważne. Przepraszam za najście.
– Nic nie szkodzi. Zawsze jestem rad gościom. Birski pojechał, a Jakub wrócił do chałupy.
– I jak? – zapytał.
– Doszedł do siebie na skutek moich penetracji i zwiał. Nie mówiłeś, że potrafi się teleportować. Nieważne. I tak musimy go gonić.
– Birski właśnie pojechał na Tróściankę. Będzie łapał bimbrowników. Zejdzie mu do wieczora. Pojedziemy przez pola?
– Zgoda.
– Dokąd?
– Wspominałeś, że ma jakąś kryjówkę w oranżerii?
– Aha, ale mógł sobie znaleźć nową. Musimy go dopaść, póki jest oszołomiony. Strach pomyśleć, co będzie jak wytrzeźwieje.
– Tak, czy siak, nie będzie specjalnie zadowolony. Pojechali. Szosą. Zaraz za młynem natrafili na drodze na dziwną zasłonę z mgły.
– A to co? – zaniepokoił się Jakub, zatrzymując motor.
– Zobaczmy – mruknął jego towarzysz, wchodząc w mgłę. Wygląda zwyczajnie, ale ma pewien magiczny potencjał. Myślę, że nie powinno się nic stać, jeśli przejedziemy przez nią szybko.
– Dobra.
Wsiedli na motor i przejechali. To, co stało się później, było dla nich całkowitym zaskoczeniem. Gdy wyjechali z mgły okazało się, że jadą nie po asfaltowej, ale po zwykłej polnej drodze, w dodatku na dwóch koniach. Otaczały ich chylące się ku ziemi chałupinki.
– A niech mnie! – krzyknął Jakub. Zeskoczyli z koni, które zaraz zniknęły.
– Gdzie my jesteśmy? – zdziwił się Herberto.
– Poznaję ten dom – Jakub wskazał na niewielką chałupę lśniącą nowością. Gdy byłem mały, był to jeden z najstarszych domów w okolicy. Cofnęliśmy się w czasie.
– Poczekaj. To niemożliwe.
– To się rozejrzyj.
– To tylko złudzenie. Nie zapominaj, z kim mamy do czynienia.
– Hmm…
Jakub zamknął oczy i nachyliwszy się, dotknął powierzchni drogi.
– I co?
– Przez chwilę czułem asfalt, a potem zamienił się w to, co widać.
– Co robimy?
– Myślę, że powinniśmy jednak pójść do oranżerii. Trafię, ostatecznie układ ulic nie mógł się bardzo zmienić.
– Ciekawe, skąd bierze te obrazy.
– Zapewne z umysłu Semena Korczaszki. To najstarszy człowiek w tej okolicy.
W ułamku sekundy wszystko wróciło do normy. Stali pośrodku szosy i pędził na nich pekaes. Herberto wykazał się niesamowitym refleksem. Złapał Jakuba i jakimś chwytem ze szkoły judo wyrzucił jego i siebie na bok. Pekaes przemknął tuż koło nich i zniknął. Razem z dwudziestym wiekiem. Znowu byli w przeszłości.
– Wesoło się zaczyna – powiedział Jakub.
– Wesoło. To była tylko próbka.
– Słuchaj, jeśli ten pekaes stanął, to zaraz kierowca przyleci obić nam gęby.
– Możliwe. Zaczekamy na niewidzialne ciosy?
– Ojciec, jako chrześcijanin, chyba powinien. Ja mam raczej ochotę kogoś zabić.
– Do usług – powiedział Iwanów, pojawiając się po drugiej stronie drogi. Jakub wyciągnął rewolwer. Rewolwer był drewniany. Choć Jakub nigdy nie bawił się drewnianymi zabawkami o takim kształcie. Wycelował w kamień obok drogi i wystrzelił. Drewniana broń szarpnęła mu się w ręce i kamień wyszczerbił się uderzony pociskiem.
– No cóż, Iwanów. Myślę, że broń nie musi być metalowa, aby była skuteczna – wziął go na muszkę.
– Nie wygłupiaj się – powiedział czarownik. Nie wystrzelisz do mnie.
– Zakład? – złożył się do strzału.
– Pomyśl o tym, że między nami może być na przykład małe dziecko albo niewinna szkapa, bo konie lubisz chyba bardziej od ludzi. To, co widzisz, ja tworzę. Strzelaj, jeśli masz odwagę.
Egzorcysta opuścił broń.
– Będę czekał w oranżerii – powiedział Iwanów. Jeśli dotrzecie tam żywi, to możemy pogadać.
Zniknął.
– I, co ty na to? – zagadnął egzorcysta egzorcystę.
– Hmm – zastanowił się Herberto. Mam chyba pewien pomysł. Jeśli to tylko obraz, a nie rzeczywistość, to przy odpowiednio silnej koncentracji mogę chyba kontrolować, co się wokół nas w rzeczywistości dzieje. Nie wiem tylko, czy jesteśmy widzialni dla reszty mieszkańców. Jeśli nas widzą, to będą hamowali. Jeśli nie, to może być niewesoło.
Usiadł na ziemi i zaczął się koncentrować. Trwało to kilka minut. Wreszcie zniechęcony wstał.
– Nic z tego.
– Dlaczego?
– Kapłan mi przeszkadza. Jest w stanie częściowo kontrolować moje myśli.
– U, to już zupełnie źle. Masz jakiś pomysł?
– Nie mam żadnego. Może będziemy mieli szczęście. Chyba nie ma w Wojsławicach zbyt wielu samochodów.
– Trochę jest, ale jeśli nie ma innego wyjścia, to chyba trzeba ruszać w drogę.
– Tak. Trzeba ruszać w drogę. Czy wiesz, na ile różni się obecna zabudowa od tej poprzedniej?
– Nie bardzo. Te chałupy, to gdzieś pierwsza połowa ubiegłego wieku. Wszystko się pozmieniało. Ale główne budynki jak: cerkiew, synagoga czy ratusz powinny stać.