Выбрать главу

– Po śmierci matki powinnam była tam wrócić. To było nieładnie z mojej strony trzymać się z daleka, ale nie wyniosłam z domu tego, co nazywają „siłą moralną”. Jeszcze jedno, czy wiesz, że w Boscarvie nadal są moje rzeczy?

– Jakie to rzeczy?

– Jeśli dobrze pamiętam, to biurko. Takie małe, z szufladami z boku i otwieranym blatem. Zdaje mi się, że to się nazywa davenport. Jest tam też trochę wyrobów z nefrytu, które ojciec przywiózł z Chin, i coś ze szkła w stylu weneckim. To wszystko należy do mnie, ale przy moich ciągłych podróżach tylko by mi przeszkadzało – popatrzyła na mnie spod oka. – Ale może tobie nie będą przeszkadzać. Masz jakieś meble w tym swoim mieszkaniu?

– Nie, praktycznie żadnych.

– Więc może spróbuję wydostać te rzeczy dla ciebie. Muszą jeszcze być w Boscarvie, chyba że dom spalił się lub został sprzedany. Czy chciałabyś, żebym je stamtąd wyciągnęła?

– Och, bardziej niż czegokolwiek innego. Nie dlatego, żebym ich potrzebowała, ale ponieważ należały do ciebie.

– Kochanie, jakie to urocze i zabawne, że tak dążysz do swoich korzeni. Ja nigdy nie chciałam ich mieć, bo czułam, że trzymałyby mnie w jednym miejscu.

– A mnie się zawsze wydawało, że dzięki nim mogłabym do kogoś należeć.

– Ty należysz do mnie…

Rozmawiałyśmy tak do późnych godzin nocnych. Około północy matka poprosiła, aby nabrać jej świeżej wody do dzbanuszka. Kiedy znalazłam drogę do pustej o tej porze kuchni, uświadomiłam sobie, że Otto wykazał dość taktu, aby dyskretnie położyć się spać, zostawiając nas same. Gdy w końcu w jej głosie dały się wyczuć oznaki zmęczenia, ja także uczułam przypływ senności. Wstałam, gdyż cały czas siedziałam skurczona, przeciągnęłam się i dołożyłam drew do ognia. Potem wyciągnęłam dodatkową poduszkę, aby matka mogła wygodnie ułożyć się do snu. Podniosłam jedwabny szal, który zsunął się na podłogę, złożyłam go i zostawiłam na krześle. Pozostało mi tylko schylić się, pocałować matkę i zgasić lampę. Pokój oświetlał tylko ogień z kominka. Kiedy wychodziłam, matka powiedziała do mnie to samo, co mówiła, gdy byłam małą dziewczynką: „Dobranoc, kochanie. Do zobaczenia jutro!”

Nazajutrz obudziłam się wcześnie rano, gdyż promienie słońca wpadały do środka przez szpary w żaluzji. Podniosłam ją i ujrzałam jasny śródziemnomorski poranek. Przez otwarte okno wyszłam na kamienny taras biegnący wzdłuż domu. Widać stąd było zbocze wzgórza opadające w dół ku morzu na odległość około mili. Piaszczysty teren pokrywała różowa mgiełka pierwszych delikatnych kwiatów drzew migdałowych. Wróciłam do pokoju, ubrałam się i wyszłam znów na taras, potem po schodach do starannie uporządkowanego ogrodu. Wskoczyłam na niski murek z kamienia i szłam po nim w kierunku morza, aż znalazłam się w sadzie wśród drzew migdałowych. Przez pianę różowych kwiatów widać było bladoniebieskie, bezchmurne niebo.

Miałam świadomość, że kwiaty są zalążkiem cennych owoców, które po dojrzeniu zostaną skrupulatnie zebrane. Nie mogłam się jednak oprzeć, aby nie zerwać jednej gałązki. Jeszcze po przeszło godzinie spaceru brzegiem tam i z powrotem miałam ją ze sobą. Wreszcie zaczęłam wspinać się na wzgórze w stronę willi.

Było bardziej strome, niż myślałam. Kiedy zatrzymałam się dla złapania oddechu, spojrzałam w górę i zobaczyłam, że Otto Pedersen obserwuje z tarasu moje wysiłki. Przez chwilę oboje staliśmy bez ruchu, potem on zszedł po schodach do ogrodu i wyszedł mi naprzeciw.

Teraz szłam wolniej, wciąż trzymając gałązkę kwitnącego migdałowca. Już wiedziałam, jeszcze zanim Otto przybliżył się na tyle, abym mogła zobaczyć wyraz jego twarzy. Mimo to jednak dalej szłam pod górę przez sad, aż spotkaliśmy się przy małym kamiennym murku.

Wypowiedział tylko moje imię i nic więcej. Uprzedziłam go.

– Już wiem. Nie musi pan nic mówić.

– Umarła podczas snu. Kiedy Maria przyszła rano ją zbudzić, było już po wszystkim. To poszło bardzo szybko i spokojnie.

Nie próbowaliśmy specjalnie się nawzajem pocieszać. Może nie potrzebowaliśmy tego. Otto wyciągnął dłoń, aby pomóc mi przejść przez murek, a potem trzymał mnie za rękę, kiedy przez ogród szliśmy do domu.

Matkę pochowano jeszcze tego samego dnia według hiszpańskiego prawa na małym cmentarzyku przy wiejskim kościółku. Oprócz księdza, Ottona, Marii i mnie nie było nikogo więcej. Na jej grobie położyłam gałązkę kwiatu migdałowego.

Następnego dnia odleciałam do Londynu. Otto odwiózł mnie na lotnisko. Przez większość drogi milczeliśmy, ale przed samym dworcem nagle się odezwał:

– Rebeko, nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale chciałem ożenić się z Lizą. Ożeniłbym się z nią, ale mam w Szwecji żonę. Nie żyjemy ze sobą już od lat, ale ona nie chce dać mi rozwodu z przyczyn religijnych.

– Och, Otto, nie musisz mi tego mówić.

– Chciałem, żebyś wiedziała.

– Była z tobą taka szczęśliwa. Tak się nią czule opiekowałeś.

– Cieszę się, że przyjechałaś i widziałaś ją.

– Tak. – Tu znowu zaczęło mnie ściskać w gardle i oczy wypełniły się łzami. – Ja też się cieszę.

Na dworcu, w czasie kontroli moich biletów i bagażu, staliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy.

– Nie czekaj! – zachęciłam go. – Idź już. Nie cierpię pożegnań.

– Dobrze, ale jeszcze coś… – Namacał w kieszeni marynarki i wyjął trzy cienkie, wytarte srebrne bransoletki. Były to te same, które matka zawsze nosiła, i tej ostatniej nocy też je miała na sobie. – Musisz to wziąć – ujął moją rękę i wsunął je na mój nadgarstek. – I to też – z innej kieszeni wyjął zwinięty plik brytyjskich banknotów. Włożył je w moją dłoń i zacisnął wokół nich moje palce. – Były w jej torebce, więc musisz je wziąć.

Wiedziałam, że nie mogły być w jej torebce. Matka nigdy nie nosiła w torebce żadnych pieniędzy z wyjątkiem paru drobniaków na automat czy pomiętych, nieaktualnych rachunków. Jednak w twarzy Ottona było coś takiego, że nie mogłam odmówić, więc wzięłam pieniądze i pocałowałam go, a on bez słowa odwrócił się na pięcie.

Podczas lotu do Londynu czułam się dziwnie; uczuciowo pusta w środku, wyprana nawet z poczucia żalu. Byłam zmęczona, lecz nie mogłam ani zasnąć, ani tknąć posiłku podanego przez stewardesę. Próbowałam napić się herbaty, którą mi przyniosła, lecz w ustach miałam gorzki smak, więc pozwoliłam jej wystygnąć.

Było tak, jakby długo zamknięte drzwi zostały otwarte, czy raczej lekko uchylone, ode mnie zaś zależało, czy otworzę je na całą szerokość. Z tym tylko, że za nimi znajdowała się ciemność pełna niepewności.

Pewnie powinnam pojechać do Kornwalii i odszukać rodzinę mojej matki, ale przecieki na temat sytuacji w Porthkerris nie były zbyt zachęcające. Dziadek przypuszczalnie był już bardzo stary, samotny i zgorzkniały. W tym momencie przyszło mi na myśl, że nie umówiłam się z Pedersenem, kto ma dać dziadkowi znać o śmierci jego córki. Było więc całkiem możliwe, że gdy go odwiedzę, będę osobą, która pierwsza przywiezie mu tę przykrą wiadomość. Równocześnie miałam do niego pretensję o to, że przez niego życie mojej matki było tak poplątane. Prawda, że okazała się impulsywna, bezmyślna i uparta, mimo to jednak mógł wykazać więcej inicjatywy w postępowaniu z nią. Mógł próbować ją odszukać, zaoferować pomoc, interesować się rozwojem swojej wnuczki, czyli mnie – ale nic takiego nie zrobił, i to wytworzyło mur między nami.

Mimo wszystko pragnęłam odnaleźć swoich krewnych. Nie musiałam przecież dzielić z nimi życia, ale chciałam poznać ich w miejscu, gdzie żyli. W Boscarvie były przedmioty należące do, mojej matki, a tym samym teraz do mnie. Ona chciała, abym je wzięła – powiedziała to, więc musiałam pojechać do Kornwalii i upomnieć się „ o nie. Oczywiście przyjazd tam tylko w tym celu byłby świadectwem chciwości i bezduszności.