Выбрать главу

Rozkulbaczył klacz i sam ją oporządził, każąc pachołkowi iść precz. Był gońcem królewskim, a goniec królewski nikomu nie pozwala dotykać swego konia. Zjadł solidną porcję jajecznicy z kiełbasą i ćwiartkę pytlowego chleba, popił kwartą piwa. Posłuchał plotek. Różnorodnych. W karczmie popasali podróżni ze wszystkich stron świata.

W Dol Angra, dowiedział się Aplegatt, znowu doszło do incydentów, znowu oddział lyrijskiej kawalerii ściął się na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu Meve, królowa Lyrii, wielkim głosem oskarżyła Nilfgaard o prowokację i wezwała pomocy od króla Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odbyła się publiczna egzekucja redańskiego barona, który potajemnie znosił się z emisariuszami nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen połączone w duży oddział komanda Scoia'tael dopuściły się rzezi w forcie Leyda. W rewanżu za tę masakrę ludność Ard Carra-igh dokonała pogromu, mordując blisko cztery setki bytujących w stolicy nieludzi.

W Temerii, opowiedzieli kupcy jadący z południa, panują smutek i żałoba wśród cintryjskich emigrantów, zebranych pod sztandarami marszałka Yissegerda. Potwierdziła się bowiem straszna wieść o śmierci Lwiątka, księżniczki Cirilli, ostatniej z krwi królowej Calanthe, zwanej Lwicą z Cintry.

Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, złowróżbnych plotek. Oto w kilku wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zaczęły nagle strzykać z wymion krwią, a o świcie widziano we mgle Dziewicę Moru, zwiastunkę straszliwej zagłady. W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego królestwa leśnych driad, pojawił się Dziki Gon, galopujący po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie wiadomo, zawsze zapowiada wojnę. A z przylądka Bremervoord dostrzeżono widmowy statek, a na jego pokładzie upiora — czarnego rycerza w hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka…

Goniec nie przysłuchiwał się dłużej, był zbyt zmęczony. Poszedł do wspólnej izby noclegowej, zwalił się na barłóg i zasnął jak kłoda.

O brzasku wstał. Gdy wyszedł na podwórze, zdziwił się nieco — nie był pierwszym szykującym się do drogi, a to rzadko się zdarzało. Przy studni stał osiodłany kary ogier, a obok, przy korycie, myła ręce kobieta w męskim stroju. Słysząc kroki Aplegatta, kobieta odwróciła się, mokrymi dłońmi zebrała i odrzuciła do tyłu bujne czarne włosy. Goniec ukłonił się. Kobieta lekko skinęła głową.

Wchodząc do stajni niemal zderzył się z drugim rannym ptaszkiem, którym była młoda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodząca właśnie na podwórze jabłko-witą klacz. Dziewczyna tarła twarz i ziewała, opierając się o bok wierzchowca.

— Ojej — mruknęła, mijając gońca. - Usnę chyba na koniu… Usnę jak nic… Uaauaaua…

— Chłód cię orzeźwi, gdy rozkłusujesz kobyłkę — rzekł grzecznie Aplegatt, ściągając siodło z belki. - Szczęśliwej drogi, panieneczko.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego, jak gdyby dopiero teraz go zauważyła. Oczy miała wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzucił czaprak na konia.

— Szczęśliwej drogi życzyłem — powtórzył. Zwykle nie był wylewny ani rozmowny, ale teraz czuł potrzebę pogadania z bliźnim, nawet jeśli tym bliźnim była zwykła zaspana smarkula. Może sprawiły to długie dni samotności na szlaku, a może to, że smarkula trochę przypominała jego średnią córkę.

— Niech was bogowie ustrzegą — dodał — od wypadku i złej przygody. We dwie wy jeno i przy tym niewiasty… A czasy teraz niedobre. Wszędzie niebezpieczeństwo czyha na gościńcach…

Dziewczyna szerzej otworzyła zielone oczy. Goniec poczuł zimno na plecach, przeszył go dreszcz.

— Niebezpieczeństwo… — odezwała się nagle dziewczyna dziwnym, zmienionym głosem. - Niebezpieczeństwo jest ciche. Nie usłyszysz, gdy nadleci na szarych piórach. Miałam sen. Piasek… Piasek był gorący od słońca…

— Co? — Aplegatt zamarł z siodłem opartym o brzuch. - Co mówisz, panieneczko? Jaki piasek?

Dziewczyna wzdrygnęła się silnie, przetarła twarz. Jabłkowita klacz potrząsnęła łbem.

— Ciri! — zawołała ostro czarnowłosa kobieta z podwórza, poprawiając popręg i juki karego ogiera. - Pospiesz się!

Dziewczyna ziewnęła, spojrzała na Aplegatta, zamrugała, sprawiając wrażenie zdziwionej jego obecnością w stajni. Goniec milczał.

— Ciri — powtórzyła kobieta. - Zasnęłaś tam?

— Już idę, pani Yennefer!

Gdy Aplegatt okulbaczył wreszcie konia i wywiódł go na podwórze, po kobiecie i dziewczynie nie było już śladu. Kogut zapiał przeciągle i chrypliwie, rozszczekał się pies, wśród drzew odezwała się kukułka. Goniec wskoczył na siodło. Przypomniał sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne słowa. Ciche niebezpieczeństwo? Szare pióra? Gorący piasek? Chyba niespełna rozumu była dziewka, pomyślał. Sporo takich teraz się widuje, pomylonych dziewek, ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruderów albo innych hultajów… Tak, ani chybi pomylona. A może jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze? Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plotą, gdy o świtaniu wciąż jeszcze między snem a jawą się kołaczą…

Znowu przeszył go dreszcz, a między łopatkami odezwał się ból. Rozmasował plecy pięścią.

Gdy tylko znalazł się na mariborskim trakcie, wraził koniowi piętę w miękkie i poszedł w galop. Czas naglił.

* * *

W Mariborze goniec nie odpoczywał długo — nie minął dzień, a wiatr znowu świszczał mu w uszach. Nowy koń, szpakowaty źrebiec z mariborskiej stadniny, szedł ostro, wyciągając szyję i zamiatając ogonem. Migały przydrożne wierzby. Pierś Aplegatta ugniatała sakwa z pocztą dyplomatyczną. Rzyć bolała.

— Tfu, a żebyś kark skręcił, latawcze zatracony! — wrzasnął mu w ślad woźnica, ściągając powody zaprzęgu, spłoszonego przemknięciem cwałującego szpaka. - Widzita go, jak to gna, jakby mu śmierć pięty lizała! A pędź, pędź, świszczypało, i tak przed kostuchą nie ucieczesz!

Aplegatt otarł oko, załzawione od pędu.

Wczorajszego dnia przekazał królowi Foltestowi listy, a potem wyrecytował tajne posłanie króla Demawenda.

— Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane. Przebierańcy czekają na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu księżyca. Łodzie muszą wylądować na tamtym brzegu dwa dni później.

Nad gościńcem leciały stada wron, kracząc donośnie. Leciały na wschód, w kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Yengerbergu. Jadąc, goniec powtarzał w pamięci słowa sekretnego poselstwa, które za jego pośrednictwem król Temerii słał królowi Aedirn.

Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcję. Mądrale zwołali zjazd, mają się spotkać i radzić na wyspie Thanedd. Ten zjazd może wiele zmienić. Drugie: poszukiwań Lwiątka można zaprzestać. Potwierdziło się. Lwiątko nie żyje.

Aplegatt dźgnął szpaka piętą. Czas naglił.

*****

Wąska leśna droga była zatarasowana wozami. Aplegatt zwolnił, spokojnie podkłusował do ostatniego z długiej kolumny wehikułów. Natychmiast zorientował się, że nie przepchnie się przez zator. O zawracaniu nie mogło być i mowy, byłaby to zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie się w bagnisty gąszcz celem objechania zatoru też niezbyt mu się uśmiechało, tym bardziej że zmierzchało już.

— Co tu się stało? — zapytał woźniców ostatniego pojazdu kolumny, dwóch staruszków, z których jeden zdawał się drzemać, a drugi nie żyć. - Napad? Wiewiórki? Gadajcie! Spieszę się…

Nim któryś ze staruszków zdążył odpowiedzieć, od niewidocznego wśród lasu czoła kolumny rozległy się krzyki. Woźnice w pośpiechu wskakiwali na wozy, smagali konie i woły przy wtórze wyszukanych przekleństw. Kolumna ociężale ruszyła z miejsca. Drzemiący staruszek ocknął się, poruszył brodą, cmoknął na muły i strzelił je lejcami po zadach. Staruszek wyglądający na nieżywego ożył, odsunął słomiany kapelusz z oczu i popatrzył na Aplegatta.