Выбрать главу

Znalazłem się (a właściwie — zgubiłem się) w korytarzach o szklistych podłogach i posrebrzanych ścianach, poprzez które wnikało zimne, migocące światło, niczym krystaliczna jasność piaszczystego dna płytkiej, tropikalnej zatoczki. To dziewicze wnętrze Halum. W bocznych zagłębieniach tych korytarzy widniały w pewnym porządku elementy kształtujące jej życie: wspomnienia, wyobrażenia, zapachy, smaki, fantazje, rozczarowania, rozkosze. Wszędzie panowała absolutna czystość. Nie dostrzegłem ani śladu seksualnych podnieceń, żadnych cielesnych namiętności. Nie potrafię powiedzieć, czy Halum ze skromności zasłoniła przede mną sferę swych doznań seksualnych, czy też tak dalece sprawy te usuwała ze swej świadomości, że stały się dla mnie niewidoczne.

Spotkała mnie bez obaw i z radością połączyła się ze mną. Co do tego nie miałem wątpliwości. Gdy nasze dusze złączyły się w harmonijną całość, powstał związek zupełny, bez ograniczeń i zastrzeżeń. Płynąłem przez tę jej połyskliwą głębię, a z mej duszy opadał cały brud, co wpływało na mnie uzdrawiająco. Czyżbym splamił ją tak, jak ona oczyszczała mnie i doskonaliła? Trudno mi to stwierdzić. Objęliśmy się, zatopiliśmy się w sobie i jedno podtrzymywało drugie, jedno wnikało w drugie. Oto Halum, która przez całe życie była moją podporą i moją odwagą, mym ideałem i celem, Halum, to doskonałe wcielenie czystej piękności! Być może moje własne zbrukane ja dotknęło niszczącą skazą jej lśniącej czystości. Trudno powiedzieć. Szedłem do niej, ona szła ku mnie. W miejscu naszego wzajemnego przenikania się napotkałem jednak coś dziwnego, coś splątanego i zwęźlonego. Przypomniałem sobie, że gdy w młodości ruszałem ze stolicy Salli na wygnanie do Glinu, wtedy w domu Noima, Halum objęła mnie, a ja w jej uścisku odczułem drżenie tłumionej namiętności i cielesnego pożądania. Pożądania mego ciała. I pomyślałem, że ponownie odnalazłem tę strefą namiętności, ale kiedy przyjrzałem się bliżej — zniknęła i widziałem tylko błyszczącą metalicznie powierzchnię duszy Halum. Możliwe, iż w obu wypadkach był to wytwór mego burzliwego pożądania, które na nią przechodziło. Nie umiem tego ocenić. Nasze dusze splotły się, nie wiedziałem gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna Halum.

Wreszcie wynurzyliśmy się z tego transu. Połowa nocy już odpłynęła. Mrugaliśmy oczami, potrząsaliśmy zamroczonymi głowami, uśmiechając się z zakłopotaniem. Po wywołanej narkotykiem bliskości dusz przychodzi taki moment, kiedy człowieka ogarnia zażenowanie, myśli bowiem, że ujawnił zbyt wiele i chciałby cofnąć to, co ofiarował. Na szczęście moment ten zwykle trwa krótko. Patrzałem na Halum i czułem, jak ciało płonie mi boską miłością, miłością, która wcale nie była miłością fizyczną. Zacząłem przemawiać do niej tak, jak niegdyś Schweiz do mnie: ja ciebie kocham. Ale słowo “ja” utknęło mi w gardle. Ja, ja, ja, ja kochani ciebie, Halum. Gdybym mógł tylko powiedzieć to ja. Nie mogło mi wyjść z ust. Tkwiło tam i nie mogło przedostać się przez wargi. Ująłem jej ręce w swoje, a ona uśmiechnęła się pogodnym jak słońce uśmiechem i już byłbym powiedział te słowa, ale coś trzymało je na uwięzi. Ja. Ja. Jakże mogę mówić do Halum o miłości i tę swoją miłość wyrażać gwarą rynsztokową? Myślałem wtedy, że ona nie zrozumie, że mój bezwstyd zniszczy wszystko. Co za głupota! Czyż słowa mogły zburzyć cokolwiek, skoro nasze dusze zakosztowały tej jedności? Do licha z tym wszystkim! Ja ciebie kocham. Jąkając się powiedziałem: — Mówiący… czuje… taką miłość do ciebie… taką miłość, Halum…

Skinęła głową, jakby chciała powiedzieć: Nic nie mów, twoje nieskładne słowa niszczą cały urok. Jakby chciała powiedzieć: Tak, mówiąca również czuje do ciebie miłość, Kinnallu. Jakby chciała powiedzieć: Ja ciebie kocham, Kinnallu. Żwawo zerwała się na równe nogi i podeszła do okna. Zimne światło księżyca oświetlało starannie utrzymany ogród i wielki dom, krzewy i drzewa były białe, trwały w bezruchu. Podszedłem od tyłu i bardzo delikatnie dotknąłem jej ramion. Wykręciła się i wydała jakiś pomruk. Uznałem, ze wszystko jest w porządku. Byłem przekonany, że wszystko z nią jest w porządku.

Nie mówiliśmy o tym, co zaszło między nami tego wieczoru. Wydawało się, że mogło to zniweczyć nastrój. O transie, w jakim znajdowaliśmy się, będziemy mogli dyskutować jutro i przez następne dni. Odprowadziłem ją do pokoju, pocałowałem nieśmiało w policzek i otrzymałem siostrzany pocałunek. Uśmiechnęła się znowu i zamknęła drzwi. Po przyjściu do swej sypialni usiadłem i wszystko na nowo ożyło w mej pamięci. Znów zapłonął we mnie misjonarski zapał. Przysiągłem sobie, że stanę się apostołem, że będę chodził po całej Salli i głosił wiarę miłości. Nie będę już dłużej krył się w domu mego więźnego brata — rozbitek zdany na łaskę wiatru i fal, zrozpaczony wygnaniec z własnej ojczyzny. Ostrzeżenie Stirrona nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jakże zdoła przegnać mnie z Salli? W ciągu tygodnia zdobędę stu zwolenników. Tysiąc. Dziesięć tysięcy. Nawet Stirronowi dam zażyć narkotyk i pozwolę, żeby z wysokości swego tronu głosił nową wiarę! Tą chęcią działania zainspirowała mnie Halum. Już rano wyruszę w poszukiwaniu uczniów.

Z dziedzińca dobiegły jakieś głosy. Wyjrzałem i zobaczyłem wóz terenowy. To Noim wrócił z podróży. Wszedł do domu. Słyszałem, jak przechodził koło mego pokoju, potem doszło do moich uszu jakieś pukanie. Wyjrzałem na korytarz. Stał przed drzwiami pokoju Halum, rozmawiał z nią. Jej nie mogłem dostrzec. Co to miało znaczyć, że poszedł do Halum, która była dla niego tylko przyjaciółką, a nie przywitał się ze swym więźnym bratem? Zbudziły się we mnie niegodne podejrzenia, wymyślone oskarżenia. Z wysiłkiem odpychałem je od siebie. Rozmowa się skończyła, drzwi Halum zostały zamknięte. Noim, nie zauważając mnie, skierował się do swojej sypialni.

Nie mogłem zasnąć. Napisałem parę stron, ale były bez wartości. O świcie wyszedłem i spacerowałem w szarej mgle. Wydawało mi się, że gdzieś z dali słyszę jakiś krzyk. Jakieś zwierzę przywołuje swoją partnerkę, pomyślałem.

66

Na śniadanie zszedłem sam. Było to raczej niezwykłe, ale przecież nie budziło zdziwienia. Noim po powrocie do domu w środku nocy z dalekiej podróży chciał zapewne sobie pospać, a Halum niewątpliwie wyczerpana była narkotykiem. Apetyt miałem wspaniały i jadłem za nas troje. Przez cały czas snułem plany, w jaki sposób unieważnię Przymierze. Kiedy popijałem herbatę, któryś z chłopców stajennych Noima wpadł jak szalony do sali jadalnej. Policzki miał czerwone i oddychał z trudem, jakby biegł z daleka i miał za chwilę zemdleć. — Prędko! — krzyknął łapiąc powietrze. — Szabloryje żarłacze… — Chwycił mnie gwałtownie za ramię, ściągając z siedzenia. Pospieszyłem za nim. Zastanawiałem się, czy zwierzęta znów uciekły i czy będę musiał przez cały dzień ścigać te bestie. Gdy zbliżyłem się do ich zagrody, nie zauważyłem, żeby ogrodzenie było wyłamane, nie było też żadnych śladów pazurów. Chłopak przylgnął do prętów największej klatki, w której znajdowało się dziewięć lub dziesięć szabloryjów. Spojrzałem tam. Zwierzęta z zakrwawionymi paszczami, z plamami krwi na futrze, skupiły się wokół jakiegoś poszarpanego członka. Warczały na siebie walcząc o ostatnie ochłapy mięsa. Na ziemi walały się jakieś resztki. Czy któreś z bydląt domowych zabłądziło w ciemności i dostało się pomiędzy te okrutne stwory? Ale jak mogło to się stać? I dlaczego chłopak uznał za właściwe oderwać mnie od śniadania, aby mi to pokazać? Złapałem go za rękę i spytałem, co w tym dziwnego, że żarłacze szabloryje pożerają swoją ofiarę. Zwrócił w moją stronę straszliwie wykrzywioną twarz i wybełkotał zduszonym głosem: